- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Doro
Wykonawca: | Doro Pesch - Doro (wokal) |
strona: 1 z 7
Doro Pesch, fot. Andreas Beckers
rockmetal.pl: Cześć Doro! Może na początek opowiedz nam, jak zaczęła się twoja przygoda z heavy metalem?
Doro Pesch: Muzyka zafascynowała mnie już, kiedy miałam trzy latka i od tego momentu marzyłam o tym, by zostać piosenkarką. Ta pasja była dla mnie jak narkotyk. W 1980 roku w wieku piętnastu lat wstąpiłam do mojej pierwszej kapeli. Wtedy nawet nie wiedzieliśmy, że wykonujemy heavy metal - z tym określeniem spotkałam się dopiero kilka lat później. W tamtej epoce nie istniały jeszcze żadne magazyny poświęcone metalowi. Po rozpadzie Snakebite byłam w Attack i Beast, a następnie utworzyliśmy Warlock.
To były świetne czasy, zagraliśmy parę koncertów i otrzymaliśmy propozycje podpisania kontraktu od czterech niezależnych wytwórni. Jedna z nich, belgijskie Mausoleum Records, miała najfajniejsze logo, z krwią ściekającą po obu stronach z liter "M". Pomyśleliśmy, że to wygląda naprawdę metalowo, choć w rzeczywistości przemawiała przez nas naiwność i nie mieliśmy o tym biznesie bladego pojęcia (śmiech). Zawarliśmy z nimi umowę i to pod ich szyldem ukazał się nasz pierwszy album, "Burning the Witches". Sądziliśmy, że i tak nie uda nam się sprzedać więcej niż sto sztuk, wliczając w to egzemplarze opchnięte naszym rodzicom, przyjaciołom, chłopakom i dziewczynom. Okazało się, że w ciągu miesiąca od premiery rozeszło się ich całe mnóstwo, a my tylko zastanawialiśmy się, skąd ci wszyscy ludzie w ogóle wiedzą o naszym istnieniu. To było niesamowite. Pierwsze okładki, na jakie trafiliśmy, to brytyjskie "Metal Forces" i holenderskie "Aardschok". W Niemczech nikt wówczas nie prowadził nawet fanzinów. Skontaktowało się z nami kilku organizatorów koncertów, w tym jeden z Belgii, który zaproponował nam supportowanie amerykańskiej kapeli. Odpowiedzieliśmy: "jasne, super!". Publiczność w klubie liczyła sobie kilkaset osób, po zagraniu naszego setu postanowiliśmy obejrzeć show Amerykanów - to była Metallica i jeden z ich pierwszych gigów w Europie. Tego wieczora na serio poczuliśmy się częścią heavymetalowego ruchu. To było takie ekscytujące.
Parę lat później, w 1986 roku otwieraliśmy koncerty na trasie Judas Priest. Na tamtym etapie mojego życia pracowałam jako grafik. Zadzwonił do mnie nasz menedżer i zapytał, czy chcę ruszyć w tournee z jednym z moich ulubionych zespołów. Zapytałam, o co mu dokładnie chodzi, na co on odparł, że ma na myśli Priest. Pierwsze, co zrobiłam, to poleciałam do mojego szefa i oznajmiłam mu, że odchodzę z roboty, bo jadę grać przed Judasami. On nawet nie wiedział, o czym mówię, bo nigdy nie słuchał takiej muzyki, ale życzył mi szczęścia na przyszłość. A wcześniej w 1986 roku wystąpiliśmy na legendarnym festiwalu "Monsters of Rock" w Castle Donnington. Byliśmy świadkami, jak w latach 80-tych metal rośnie w siłę. Na naszej kolejnej, wielkiej trasie supportowaliśmy Dio... To takie smutne, co się niedawno stało...
Dla nas to też był prawdziwy cios...
Po raz ostatni zagrałam z nim kilka miesięcy temu w Bonn w Niemczech na potrzeby programu telewizyjnego o nazwie "Rock Palace". Był z nami również Axel Rudi Pell. Dio wciąż świetnie się trzymał i zaśpiewał rewelacyjnie. Nigdy bym wtedy nie pomyślała, że... no wiecie...