- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Atheist, Till The Dirt
Wykonawca: | Kelly Shaefer - Atheist, Till The Dirt (wokal) |
strona: 8 z 8
Atheist, "Hellfest 2011", 19.06.2011, fot. Verghityax
W 1993 roku przyjęliście od Benediction zaproszenie na trasę po Europie. Josh Greenbaum nie chciał brać w niej udziału i zamiast niego zaangażowaliście Marcella Dissantosa. Było to ostatnie tego typu przedsięwzięcie, zanim Atheist rozpadł się w 1994 roku.
Marcell był kumplem Tony'ego Choya.
W ramach tego tournee po raz pierwszy - i jak dotąd, jedyny - zagraliście w Polsce (18 września 1993 roku we Wrocławiu, według innych źródeł w Poznaniu - przyp. red.). Jakie wrażenie zrobiła na tobie polska publiczność?
To był jeden z wieczorów trasy, które najlepiej zapamiętałem. Ugoszczono nas niczym gwiazdy rocka, przy okazji udzieliliśmy wywiadu dla lokalnej telewizji. Fani dopisali i co najistotniejsze, bez problemu odnajdywali się w naszej muzyce. Na koniec promotor poinformował nas, że zarobionych w Polsce pieniędzy nie wolno nam wywieźć z kraju, więc przepuściliśmy wszystko w klubowym barze na jedzenie, napoje i fajki (śmiech). Pieprzony absurd (śmiech). Ten sam koleś wmówił nam, że w drodze na następny koncert (w Zwickau - przyp. red.) będziemy przejeżdżać przez pięciokilometrowy pas ziemi niczyjej i musimy zachować najwyższą ostrożność z powodu grasujących tam bandytów. Rzekomo zjawiali się w furgonetkach, spychali auta do rowu i rabowali podróżnych. Nie mam pojęcia, czy to był żart, ale i tak siedzieliśmy w vanie jak na szpilkach. Czuliśmy się jak na planie jebanego "Mad Maksa" (śmiech).
Kiedy rozmawiałem z Darrenem Brookesem z Benediction, opowiedział mi anegdotę na temat tego występu. Podobno tłum ściągnął Marcella ze sceny, gdy ten próbował rzucić fanom pałeczki perkusyjne.
To prawda! Nie wiem, jak mogło mi to wylecieć z głowy (śmiech). Skończyliśmy już grać i ruszyliśmy do garderoby, a ludzie dalej wrzeszczeli, byli rozgrzani do czerwoności. Nie przywykliśmy do wiwatów na naszą cześć. Zdarzało się, że ciskano w nas psią karmą, a w Polsce zgotowano nam królewskie przyjęcie. Nagle Marcell przypomniał sobie, że nie rzucił fanom pałeczek. Wrócił się, stanął na krawędzi sceny i zaraz potem zniknął, jakby porwało go wzburzone morze. Gdy wreszcie udało mu się wydostać, nie miał ma sobie koszulki ani spodni (śmiech).
Po rozwiązaniu Atheist skupiłeś się na Neurotice. Reaktywacji swej macierzystej kapeli dokonałeś w 2006 roku. Jak do tego doszło?
Swój szczyt popularności Neurotica osiągnęła po dołączeniu do SmackDown! Records, wytwórni działającej pod auspicjami WWE. W 2002 roku zagraliśmy na "Ozzfeście" - to tam uświadomiłem sobie, że ludzie nie zapomnieli o Atheist i po latach wyrażają się o zespole bardzo pochlebnie. Tymczasem ja pozbyłem się swoich egzemplarzy płyt Atheist i musiałem je odkupić za pośrednictwem internetu (śmiech). Z zaskoczeniem odkryłem, że używana kopia "Piece of Time" kosztuje sto dolarów, a pierwsze tłoczenie od dawna jest wyprzedane. To doprowadziło do wypuszczenia reedycji.
To był okres, w którym mało brakowało, a zostałbym wokalistą Velvet Revolver.
Wątek Velvet Revolver obił mi się o uszy, ale nie znam żadnych detali.
Z umowy ze SmackDown! Records wyszły nici, ponieważ WWE Music Group wolała zalewać rynek składankami dla wielbicieli wrestlingu i wkrótce po występie na "Ozzfeście" Neurotica dokonała żywota. Zwinąłem majdan i pojechałem do domu. Któregoś dnia, siedząc w należącym do mnie studiu tatuażu, przeglądałem w internecie wieści z branży muzycznej i natrafiłem na wypowiedź Slasha o jego nowym projekcie. Szukali rockowego wokalisty z krwi i kości. Pomyślałem "a co mi tam?" i zadzwoniłem do mojego menedżera z pytaniem, czy mógłby zdobyć adres Slasha i dostarczyć mu moje demo. Gdy to usłyszał, parsknął śmiechem. Zawziąłem się. Skontaktowałem się z dziewczyną, która była odpowiedzialna za kontakt z mediami w imieniu Neurotiki, a wcześniej świadczyła takie same usługi Slashowi. Nim zdołałem wyjaśnić w czym rzecz, stwierdziła, że nadawałbym się idealnie. Przekazała mu materiały i trzy dni później oddzwonił. Pogadaliśmy chwilę, co było super, a potem zlecił mi opracowanie wokali do trzech utworów. Wnosząc po ich brzmieniu, dostałem najtrudniejsze, jakie mieli na podorędziu (śmiech). Ciężko mi ich za to winić (śmiech). Napisałem teksty, zaśpiewałem je i odesłałem do oceny. Tym razem ustawili telekonferencję, bo Slashowi towarzyszył Duff (McKagan - przyp. red.). Oznajmili, że zapoznali się z setkami demówek - zaszokowała mnie skala tej operacji - i chcieli sprawdzić mnie na żywo. Oczywiście zgodziłem się, więc zabukowali mi lot do Los Angeles. O Atheist nie pisnąłem ani słówka, bo bałem się, że z miejsca mnie odrzucą.
Slash, Katowice 13.02.2013, fot. Verghityax
Przyleciałem i po wspólnym dżemowaniu chłopaki zamknęli się w pokoju, aby się naradzić. W końcu drzwi się otwarły, Duff wychylił głowę i spytał, czy mogę zostać na weekend. Sęk w tym, że byłem bez pieniędzy. Czym prędzej wykręciłem numer do mojego menedżera - tego, który przedtem mnie wyśmiał - i wyłożyłem kawę na ławę. Był na tyle uprzejmy, że opłacił mi hotel. Z kapelą miałem spotkać się dopiero w poniedziałek, toteż postanowiłem zakosztować uroków miasta. Wybrałem się do klubu, gdzie wpadłem na Jasona McGuire'a - basistę Otep - i wychyliliśmy parę kolejek. Jakiś kwadrans po północy Slash zadzwonił z prośbą, bym jak najszybciej zjawił się w studio, w którym Guns N' Roses zrealizował "Appetite for Destruction". Pomijając fakt, że nie miałem auta i byłem już ździebko wstawiony, od studia dzieliło mnie czterdzieści pięć minut jazdy samochodem. Ubłagałem kogoś, żeby mnie podwiózł. Kiedy tam dotarliśmy, zastaliśmy obskurny budynek, cały zarośnięty bluszczem i ogrodzony siatką z drutem kolczastym. Wyglądał jak opuszczone więzienie. Miałem szczerą nadzieję, że to właściwy adres, bo mój kierowca zdążył się zmyć (śmiech). Na szczęście ekipa już na mnie czekała. Idąc korytarzem słyszałem, jak Slash się rozgrzewa. Tego wieczoru zajmowali się piosenką, której współkompozytorem był Izzy (Stradlin - przyp. red.). Polecili mi ułożyć do niej słowa i zarejestrować je na taśmie. Slash nagrał jeszcze solówkę, po czym wszyscy się ulotnili, zostawiając mnie samego. Ślęczałem nad ścieżkami wokalnymi do wpół do piątej nad ranem - byłem całkiem zadowolony z tego, co udało mi się zrobić. Raptem zorientowałem się, że nie mam jak wrócić do hotelu. Znowu zatelefonowałem do mojego menedżera, który musiał podać taksówkarzowi numer swojej karty kredytowej, żeby wybawić mnie z opresji (śmiech).
Następnego dnia Slash skomplementował moją robotę. Powiedział, że bez względu na to, kogo wybiorą, mam zabójczy głos. Nie odniosłem wrażenia, by mówił mi to w charakterze nagrody pocieszenia. Ostatecznie posadę w Velvet Revolver otrzymał Scott Weiland i nagrał z nimi sporo świetnej muzyki. Myślę, że ze mną w składzie ten zespół brzmiałby bardziej barowo (śmiech). Wspominam to jako fantastyczne doświadczenie. Wszak nie co dzień człowiek ma okazję spędzić weekend w Los Angeles i pobrylować w otoczeniu magnaterii rocka. Po jakimś czasie magazyn "Rolling Stone" wypuścił artykuł, w którym oprócz mnie znaleźli się Sebastian Bach, Travis Meeks z Days of the New i Scott Weiland. Również Slash przytoczył ten epizod w swojej autobiografii. Nieźle, jak na death metalowca z Florydy (śmiech).
Bardzo ci dziękuję za tę niesamowitą rozmowę. To była prawdziwa przyjemność.
Dziękuję za zainteresowanie.
Dzięki za super wywiad
Czy można poprosić jeszcze of wywiad z Davidem Vincentem z Morbid Angel I am Morbid. W ten sposób byłby to pewien tryptyk (Pestilence, Atheist i Morbid Angel).
Pozrowienia.
BTW Dobry wywiad, wybitny zespół, trochę nieznanych faktów się dowiedziałam.
Materiały dotyczące zespołów
- Atheist
- Till The Dirt