- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Sacred Reich
Wykonawca: | Phil Rind - Sacred Reich (wokal, gitara basowa) |
strona: 5 z 5
W 1989 roku wyruszyliście w europejską trasę koncertową u boku Holy Moses i Forbidden. W jej ramach 15 maja zagraliście na "Dynamo Open Air" w holenderskim Eindhoven. Materiał z tego festiwalu został uwieczniony i wydany później (1 sierpnia 1989 roku - przyp. red.) w formie EP-ki.
To był największy występ w naszej ówczesnej karierze. Przedtem graliśmy w małych klubach dla dwustu, może trzystu osób. Na "Dynamo Open Air" stawiło się około dwudziestu pięciu tysięcy widzów. Obserwowałem poprzedzające nas zespoły i odczuwałem coraz większy niepokój. W końcu przyszła nasza kolej. Był środek dnia, kiedy weszliśmy na scenę i moim oczom ukazało się mrowie ludzi. Przez chwilę myślałem, że serce wyskoczy mi z piersi. Wziąłem głęboki oddech i ruszyliśmy. Tłum zareagował entuzjastycznie. Odnieśliśmy sukces. To był jeden z najwspanialszych i najbardziej intensywnych momentów w moim życiu. Czegoś takiego się nie zapomina.
Po jakimś czasie organizator zwrócił się do nas z pytaniem, czy chcielibyśmy wydać koncertówkę z "Dynamo Open Air". Naturalnie wyraziliśmy zainteresowanie. Niestety jakość taśm pozostawiała sporo do życzenia. Tylko cztery utwory nadawały się do czegokolwiek, a i przy nich musieliśmy się sporo napracować. Miksowanie tych kawałków nie należało do najłatwiejszych.
15 maja 1990 roku do sprzedaży trafił "The American Way", wasz drugi longplay studyjny. Muszę przyznać, że jest to moja ulubiona okładka spośród wszystkich dokonań Sacred Reich. Czy kryje się za nią jakaś historia?
Początkowo zamierzaliśmy zatytułować ten album "Crimes Against Humanity". Grafika na odwrocie, ta z OD i zwiędłym kwiatkiem, miała trafić na front. A potem napisaliśmy utwór "The American Way" i zmieniliśmy zdanie. W efekcie Paul Stottler musiał przygotować nowy obrazek. Zrobiliśmy burzę mózgów i doszliśmy do wniosku, że Statua Wolności to odpowiedni symbol.
Sacred Reich (od lewej do prawej: Wiley Arnett, Phil Rind, Jason Rainey i Greg Hall), materiały prasowe
Na "The American Way" trafiła bardzo nieszablonowa, funkowa kompozycja, zatytułowana "31 Flavors". Niezależnie od opinii fanów na jej temat, trzeba przyznać, że znacząco odstaje ona od reszty repertuaru. Co skłoniło was do popełnienia tego utworu?
Byliśmy w trakcie nagrywania wersji demo "The American Way". Dla zabicia nudy pomiędzy kolejnymi ujęciami trochę się wydurnialiśmy i jamowaliśmy. Inżynier dźwięku zarejestrował nasze wygłupy i na ich kanwie powstał "31 Flavors". Z grubsza odtworzyliśmy te dźwięki i dodaliśmy sekcję dętą. Nigdy nie lubiliśmy zamykać się na inne gatunki muzyczne. Jadąc w trasę, miałem w zwyczaju przygotowywać taśmy, które puszczaliśmy tuż przed wejściem na scenę. To były zestawy typu Slayer, Metallica i James Brown. Albo Destruction, Kreator i Red Hot Chili Peppers. Nasz dźwiękowiec Nino bezustannie wysłuchiwał skarg oburzonych dzieciaków. Do znudzenia odpowiadał im: "Zażalenia kierujcie do Phila, to jego taśma". Nic nie stoi na przeszkodzie, byś jednocześnie kochał Slayera i Faith No More albo Slayera i Prince'a. Zdaję sobie sprawę, że wielu fanów metalu nie wyściubia nosa poza swoją bańkę. Cóż, rozumiem tę mentalność, gdyż sam przez to przeszedłem. Kiedy odkryłem Metallikę i Slayera, automatycznie przyjąłem, że wszystko, co nie jest thrash metalem, musi być do dupy. Pozbyłem się nawet swojej kolekcji albumów Led Zeppelin - jak skończony idiota. Patrząc wstecz, nie umieściłbym "31 Flavors" na płycie. Pozostawiłbym go raczej jako samodzielny singiel. Nie podoba mi się to, jak tam zaśpiewałem. Moim ulubionym elementem tego numeru jest sekcja dęta.
Sacred Reich (od lewej do prawej: Wiley Arnett, Jason Rainey, Greg Hall i Phil Rind), materiały prasowe
Z sesji do "The American Way" co innego bardziej zapadło mi w pamięć. Dogrywałem nakładki wokalne w kalifornijskim "Track Record", gdzie akurat Jane's Addiction robili swój drugi album: "Ritual de lo Habitual". Miałem okazję zaprezentować Perry'emu Farrellowi (wokaliście Jane's Addiction - przyp. red.) "31 Flavors". Od razu podchwycił temat: "Widzę, że jesteś fanem Bootsy'ego Collinsa". "No pewnie!" - odparłem. Spędziłem z nimi trochę czasu i przyglądałem się, jak nagrywają utwór "Three Days". Uwielbiam "Ritual de lo Habitual", więc uczestnictwo w tym doświadczeniu było dla mnie fantastycznym przeżyciem.
W styczniu i lutym 1989 roku odbyliście trasę po USA w towarzystwie Atrophy. Sztukę tę powtórzyliście jesienią 1990 roku, tym razem w Europie. Promowaliście wówczas "The American Way". Brian Zimmerman z Atrophy wspomniał, że nosiłeś ze sobą harmonijkę ustną, która stała się zarzewiem bójki.
Rzecz miała miejsce w Anglii (8 września w Bradford - przyp. red.) i był to incydent znacznie gorszy, niż zwykła bójka. W jakimś klubie obskoczyła nas zgraja motocyklistów z gangu Satans Slaves - nas było czterech, ich kilkunastu. W trakcie szarpaniny zostałem wyrzucony przez okno. W szpitalu musieli mi potem założyć szwy, a nasz technik gitarowy skończył ze złamanym nosem i podbitymi oczami. Personal szpitala poinformował nas, że takie pobicia zdarzają się nagminnie - Satans Slaves co weekend szlajali się po mieście w poszukiwaniu zaczepki. Wziąwszy pod uwagę zakres naszych obrażeń, podobno nam się upiekło.
Sacred Reich (od lewej do prawej: Wiley Arnett, Dave McClain, Jason Rainey i Phil Rind), fot. Kevin Estrada
W 1991 roku z formacji wymiksował się Greg Hall, a jego miejsce zajął Dave McClain. Ponoć praktycznie wprosił się do Sacred Reich.
Trochę tak to wyglądało. Zatelefonował, by umówić się na przesłuchanie i przedstawił się następującymi słowami: "Cześć, tu Dave, wasz nowy perkusista" (śmiech). "To się jeszcze okaże" - odparłem krótko. Cóż, udowodnił nam, że miał rację. Greg wystawił nas wtedy do wiatru. Dwa tygodnie przed planowanym tournee z Sepulturą zwinął manatki, zmuszając nas tym samym do gorączkowego poszukiwania zastępstwa. Testowaliśmy jednego bębniarza po drugim, aż pojawił się Dave. Siadł za zestawem i po trzydziestu sekundach byliśmy kupieni.
Na tej trasie z Sepulturą pełniliście razem z Heathen rolę supportów. Dotarliście do jedenastu europejskich krajów, w tym po raz pierwszy do Polski, gdzie zagraliście dwukrotnie: 14 czerwca 1991 roku w Poznaniu i 15 czerwca w Jastrzębiu-Zdroju (pierwotnie koncert z 15 czerwca miał się odbyć w Katowicach, jednak władze miasta nie wyraziły zgody na jego organizację z powodu bójki między metalowcami a skinheadami, zakończonej zgonem jednego ze skinheadów - przyp. red.). Pamiętasz coś z tej wizyty?
Pamiętam, że jeden z koncertów miał miejsce w obiekcie sportowym. Nasz hotel znajdował się po drugiej stronie z ulicy. Z okien patrzyliśmy, jak kordon żołnierzy eskortuje chłopaków z Sepultury na próbę dźwięku. Jakieś dzieciaki próbowały przedostać się do Brazylijczyków po autografy. Zszokowało mnie, jak brutalnie wojskowi obeszli się z tymi młodzikami. Tłukli ich kolbami karabinów bez powodu. Wiesz, w USA i Europie Zachodniej koncerty są na wyciągnięcie ręki. Gdy odwiedzaliśmy państwa Europy Środkowej i Wschodniej tuż po upadku żelaznej kurtyny, ludzie byli złaknieni muzyki. Nawet jeśli nie pojmowali znaczenia tekstów, na ich twarzach wypisany był ogrom emocji. Po występie podchodzili do nas fani i przepraszali za kiepską angielszczyznę. Powiedziałem im wtedy: "Nie macie za co przepraszać, bo wasza angielszczyzna jest tysiąc razy lepsza, niż moja znajomość polskiego".
Dziękuję ci bardzo za rozmowę.