- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Sacred Reich
Wykonawca: | Phil Rind - Sacred Reich (wokal, gitara basowa) |
strona: 2 z 5
Wracając do "Awakening", do produkcji zaangażowaliście Arthura Rizka. Co wpłynęło na waszą decyzję? Rozważaliście kandydaturę Billa Metoyera?
Nie zrozum mnie źle. Kochamy Billa i zawsze byliśmy zadowoleni z jego roboty. Wracając po tylu latach do studia, zwyczajnie chcieliśmy spróbować czegoś innego. Spotkaliśmy się z paroma producentami i to Arthur nas do siebie przekonał. Posłuchaliśmy płyt, przy których pracował, i zauważyliśmy, że nie nagrywa wszystkich na jedno kopyto. Niektórzy realizatorzy mają swój charakterystyczny styl, przez co każdy ich projekt trąci schematycznością. Mnóstwo nowoczesnych wydawnictw cierpi na tę przypadłość. Nas nie urządza ten kierunek. Na szczęście Arthur to zwolennik starej szkoły. Kiedy wyjaśniliśmy mu, że celujemy w brzmienie zbliżone do "Heaven and Hell" i "Mob Rules" Black Sabbath, okazało się, że jest wielkim fanem Martina Bircha. Wtedy już wiedzieliśmy, że to nasz człowiek. Arthur miał realny wpływ na kształt "Awakening". Udzielił nam od groma cennych wskazówek. Cieszę się, że poznaliśmy go akurat na tym etapie naszej kariery. Dwadzieścia lat temu puścilibyśmy jego rady mimo uszu.
Sacred Reich, Kraków 13.11.2019, fot. Verghityax
Czy to prawda, że na "Awakening" ograniczyliście obróbkę cyfrową do minimum?
Korzystaliśmy z ProTools, ale ścieżki bębnów są naturalne. Dave (McClain, perkusista - przyp. red.) stanowczo oznajmił, że nie życzy sobie triggerów ani samplowania perkusji. Nie chcieliśmy wprowadzać niekończących się poprawek i cyzelować tej płyty aż do bólu, by każdy, nawet najdrobniejszy szczegół był perfekcyjny. Bo muzyka rockowa nie powinna być perfekcyjna. Jeśli odbierzesz jej wszelkie niedoskonałości, przestanie być autentyczna i równie dobrze mógłbyś zaprząc maszyny do jej odgrywania. Rozumiem, że dla niektórych zespołów precyzja jest sprawą najwyższej wagi, lecz nam nie spędza to snu z powiek.
Sacred Reich (od lewej do prawej: Phil Rind, Wiley Arnett, Dave McClain i Joey Radziwill), fot. Stephanie Cabral
W styczniu 2018 roku - jeszcze przed sesją nagraniową do "Awakening" - z grupy odszedł perkusista Greg Hall. W rezultacie do Sacred Reich powrócił Dave McClain, z którym po raz ostatni graliście w 1996 roku. Jak do tego doszło?
Po rozstaniu z Gregiem byliśmy się w kropce. Zadzwoniłem do Dave'a, żeby sprawdzić, co porabia. Powiedział, że są z Machine Head w przededniu premiery "Catharsis", ale jednocześnie wyraził chęć powrotu. Musieliśmy tylko poczekać, aż wypełni swoje zobowiązania względem Robba Flynna. Stwierdziłem, że skoro od wydania "Heal" i tak minęły ponad dwie dekady, czym jest kolejny rok? Dave pojechał z Machine Head w trasę, a my dalej szlifowaliśmy materiał. Szczerze mówiąc nie wierzyłem wówczas, że Dave opuści Machine Head. Później okazało się, że swoją deklarację potraktował poważnie. Dla nas było to idealne wyjście z sytuacji. Zyskaliśmy coś więcej niż doświadczonego i utalentowanego muzyka. Znów mieliśmy przy sobie kumpla, którego znamy i kochamy.
Sacred Reich (od lewej do prawej: Wiley Arnett, Phil Rind, Dave McClain i Joey Radziwill), materiały prasowe
"Awakening" to pierwsze dokonanie Sacred Reich z Joeyem Radziwillem na gitarze. Jak został członkiem grupy?
Poznał nas ze sobą Tim, jego ojciec (Tim Radziwill wspierał Sacred Reich jako perkusista koncertowy w 2018 roku - przyp. red.). Kiedy przystępowaliśmy do nagrywania wersji demo "Awakening", Tim udostępnił nam swoje studio. Joey miał się zająć inżynierią dźwięku. Już w studio Tim dał znać, że jego syn gra na gitarze. W paru utworach potrzebowaliśmy dodatkowego podkładu gitarowego, więc zwróciłem się do Joeya o pomoc. W lot pojął, co ma robić. Dzięki temu całą swoją uwagę mogliśmy poświęcić dopracowaniu detali.
Gdy przyszła pora żeby zarejestrować album, niedyspozycja Jasona (Raineya, poprzedniego gitarzysty - przyp. red.) stała się niepokojąca. Znaleźliśmy się w podbramkowej sytuacji i tylko jedna osoba mogła wybawić nas z opresji - Joey. Początkowo zakładaliśmy, że Joey zagra na płycie i na tym zakończy się nasza współpraca. Dalszy rozwój wypadków zweryfikował nasze plany. Już kilka dni później Joey został stałym gitarzystą Sacred Reich. Pomimo niefortunnego startu wspominam sesję do "Awakening" jako pozytywne doświadczenie. Wraz z zaangażowaniem Joeya nabraliśmy wiatru w żagle i wszystko poszło jak po maśle. Mam nadzieję, że ludzie bawią się przy "Awakening" równie dobrze, jak my bawiliśmy się w studio.
Sacred Reich, Kraków 13.11.2019, fot. Verghityax
Czytając ówczesne wypowiedzi Jasona, odniosłem wrażenie, że nie rozeszliście się w najlepszej komitywie.
Jason mógł mówić to, na co miał ochotę. Prawda jest taka, że fizycznie był niezdolny do wykonania swoich partii. Po tylu latach dostaliśmy wreszcie szansę zrealizowania nowego longplaya i nie zamierzaliśmy tego zaprzepaścić. Byłem najbliższym przyjacielem Jasona. Dwukrotnie mieszkał w moim domu, kiedy nie miał się gdzie podziać. Kochałem tego gościa i zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, żeby mu pomóc. Gdy naszą przyjaźń szlag trafił, płakałem jak dziecko.
Niestety w 2020 roku Jason zmarł. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się takiego obrotu wydarzeń.
Cóż, nie mogę powiedzieć, że wiadomość o jego śmierci mnie zaskoczyła, choć i tak byłem zdruzgotany. Kiedy ogłosiliśmy, że Jason opuścił zespół z przyczyn zdrowotnych, mało kto w to wierzył. Są tacy ludzie, którzy przez całe życie unikają kontaktu z lekarzem i zupełnie o siebie nie dbają. Jason był jednym z nich. Moja żona jest pielęgniarką. Gdy Jason u nas pomieszkiwał, błagaliśmy go, żeby poszedł do szpitala. Przyjęli go od ręki i już wstępna diagnoza wykazała, że daleko mu do bycia okazem zdrowia. Czasami bagatelizujemy prawdę, bo jest zbyt bolesna lub krępująca. Żałuję tylko, ze Jason nie potrafił wyzbyć się gniewu. Sacred Reich był dla niego wszystkim. Patrząc na to z jego perspektywy, zapewne czuł się przeze mnie zdradzony, chociaż nie ustawałem w wysiłkach, by postawić go na nogi. Okropna sytuacja.
Sacred Reich (od lewej do prawej: Jason Rainey, Wiley Arnett, Phil Rind i Greg Hall), materiały prasowe
Czy byłbyś w stanie przytoczyć najszczęśliwsze wspomnienia związane z Jasonem?
Mam ich całe mnóstwo. Pamiętam, jak siedzieliśmy u niego w domu i z wypiekami na twarzy przygotowywaliśmy kolejne egzemplarze naszej demówki ("Draining You of Life" - przyp. red.). Przegrywaliśmy ją na magnetofonie, potem oklejaliśmy kasety i szliśmy na pocztę, żeby je nadać. Wszystko robiliśmy razem. Na początku naszym wokalistą był Dan Kelly i to on miał zaśpiewać na "Draining You of Life". Po zarezerwowaniu studia okazało się, że nie jest w stanie wyłożyć stu dolarów na pokrycie swojego udziału w kosztach. Dan był nieco starszy od nas i już mieszkał na swoim, my nadal żyliśmy na garnuszku rodziców. Byliśmy bandą dzieciaków i nie mieściło nam się w głowie, że ktoś może mieć inne priorytety niż ładowanie stu dolców w zespół. Teraz to rozumiem. Jason się wkurzył i rzucił do mnie: "Jebać to! Ty zaśpiewaj!". "Co?" - spytałem zdumiony. "Ty śpiewaj! Będzie dobrze, zobaczysz" - zapewnił mnie. Trochę się opierałem, ale w końcu zmiękłem. To dzięki Jasonowi jestem dziś wokalistą.