- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Primal Fear
Wykonawca: | Randy Black - Primal Fear (instrumenty perkusyjne) |
strona: 1 z 4
Primal Fear, Warszawa 3.09.2011, fot. Lazarroni
rockmetal.pl: Cześć Randy. Chciałbym cię wpierw zapytać, jak rozpoczęła się twoja przygoda z muzyką? Co sprawiło, że postanowiłeś zostać perkusistą?
Randy Black, Primal Fear: Wszystko zaczęło się od obejrzenia pewnego odcinka znanego w USA programu telewizyjnego - "The Ed Sullivan Show". To właśnie w nim The Beatles zagrali swój debiutancki koncert w Stanach Zjednoczonych (co miało miejsce 9 lutego 1964 roku - przyp. red.). Od tego momentu, ilekroć widziałem występ jakiegoś zespołu, bębny nieodmiennie przykuwały moją uwagę, jakby coś przyciągało mnie do tego instrumentu. Ich wygląd oraz wydawane przez nie dźwięki dawały mi prawdziwego kopa.
Czy jacyś konkretni perkusiści wpłynęli na twój styl gry?
O tak, miałem swoich bohaterów. Keith Moon, Ian Paice, Terry Bozzio, Billy Cobham, Buddy Rich, Neil Peart - to w ich grze zasłuchiwałem się od najmłodszych lat. Dopiero znacznie później wszedłem w świat metalu, co wiązało się z moim wstąpieniem w szeregi Annihilator. Wcześniej ten gatunek muzyki nie bardzo mnie interesował.
Czy Annihilator był pierwszą kapelą, w której grałeś?
Nie, to była pierwsza metalowa kapela, w której grałem. Przedtem należałem do znanej kanadyjskiej grupy Click, która zajmowała się wykonywaniem coverów klasycznych rockowych hitów takich formacji, jak Rush czy Queen. I chłopaki zawsze przychodzili do baru, żeby popatrzeć, jak gramy...
Masz na myśli Jeffa Watersa?
Nie, nie, wszyscy muzycy z Annihilator - oprócz niego. Kiedy ich ówczesny perkusista Mike Mangini odszedł z zespołu, chłopaki dali cynk swojemu menedżerowi, a ten z kolei zadzwonił do mnie, przesłał mi taśmy z materiałem i powiedział prosto z mostu, żebym zjawił się na próbie. Kiedy oznajmił, że reprezentuje Annihilator, zapytałem: "Kogo?". Ta nazwa nic mi wówczas nie mówiła. On odparł: "No wiesz, 'Alison Hell' i tak dalej". Po chwili ciszy usłyszał ode mnie: "Wybacz, nadal nie mam pojęcia, o co chodzi". Mimo to przesłuchałem otrzymane od niego nagranie. Ich partie perkusyjne i riffy brzmiały naprawdę super, więc pomyślałem, że spróbuję. Zjawiłem się na próbie u Jeffa i resztę historii już pewnie znasz...
Jak wspominasz Jeffa?
Wspominam? (śmiech)
No wiesz, jako muzyka i człowieka.
To bardzo mieszane odczucia. Po pierwsze, w kwestiach muzycznych był absolutnym perfekcjonistą. Na próbach, w których uczestniczyliśmy tylko my dwaj, jak też przy pracach nad riffami i sekcją rytmiczną, był niezwykle, wręcz ekstremalnie zdyscyplinowany. Moje pierwsze wrażenie było takie, iż autentycznie zależy mu na tym, by być świetnym muzykiem i mieć równie świetną kapelę. Natomiast w sprawach biznesowych... cóż, po prostu nie wypaliło. Czasem tak bywa...