- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Gallileous
Wykonawcy: | Tomasz "Stona" Stoński - Gallileous (gitara), Anna Pawlus - Gallileous (wokal) |
strona: 4 z 5
Gallileous, Wodzisław Śląski 15.04.2023, fot. Verghityax
Udajmy się zatem w podróż do początku lat 90., kiedy to Gallileous stawiał pierwsze kroki, wyrastając na prekursora doom metalu w Polsce. Najwcześniejszą inkarnację grupy tworzyli Mirek na perkusji, wspomniany Karol na basie oraz Wiesław Goryl na gitarze.
Stona: Tak, Wiesiek był pierwszym gitarzystą Gallileous. Później (w 1992 roku - przyp. red.) dołączył do nich Wino i od tej pory brzmienie formacji opierało się na dwóch gitarach. W 1993 roku Wiesiek wyleciał z kapeli, jeśli mnie pamięć nie myli, z absurdalnie śmiesznej przyczyny - zakochał się i przestał pomagać przy remoncie salki prób (śmiech). Chłopacy akurat szlifowali materiał na "Passio et Mors...", a że posiadałem tuner do strojenia gitary, poprosili mnie, bym przyszedł. Pojawiłem się z tym stroikiem i gdy zorientowali się, że gram na gitarze, zaproponowali mi miejsce w zespole.
W latach 90. motorem napędowym całego kolektywu był Karol. Pisał z muzykami z różnych stron świata, zajmował się wymianą kaset, miał najlepsze koszulki. Podziemie znał jak własną kieszeń i to od niego nauczyłem się mydlić znaczki. Wydaje mi się, że w tamtym okresie subkultura metalowa była bardziej zintegrowana, a podziały nie tak liczne. Jednocześnie trudniej było się przebić ze swoją twórczością. Pomiędzy takimi kapelami jak Vader czy Betrayer oraz podopiecznymi ze stajni Tomasza Dziubińskiego a resztą sceny istniała realna przepaść. Przykładowo spójrz na Traumę, która zaczynała wówczas jako Thanatos - fenomenalna grupa deathmetalowa, a mimo to nigdy nie udało jej się dostać do ścisłej czołówki. Jedynie Behemoth wystrzelił z poziomu zespołu garażowego do formatu halowego. W połowie lat 90. chyba nikt nie spodziewał się, że Behemoth osiągnie komercyjny sukces. Jak widać, upór w dążeniu do celu potrafi zdziałać cuda. Dziś młode formacje mają dostęp do świetnego sprzętu, trzy dekady temu na próbę chodziło się z lutownicą. Grzesiek ("Gego" Lasota, wokalista - przyp. red.), z zawodu elektronik, śpiewał w salce do mikrofonu, który wyciągnął ze słuchawki telefonicznej. To był inny świat.
Gallileous, Warszawa 14.05.2022, fot. Łukasz "Luxus" Marciniak
Gallileous rozwiązał się w 1995 roku. Jak do tego doszło?
Stona: Na dezintegracji Gallileous zaważyły czynniki podobne do tych, które w 2006 roku doprowadziły do jego reaktywacji. Ktoś się zakochał, ktoś wyjechał do Anglii za pieniędzmi, ktoś podjął studia w odległym mieście. Jednakże pierwszym powodem rozpadu był problem Gega i Wina z uzależnieniem od używek. Z tego tytułu obaj wylecieli z kapeli. Na to nałożyły się kłopoty ze znalezieniem wydawcy - żadna wytwórnia nie zdecydowała się opublikować "Passio et Mors..." w 1994 roku. Trochę nam to podcięło skrzydła, bo czuliśmy, że materiał jest przełomowy, ponadto miał dobre recenzje, zarówno w kraju, jak i za granicą. Potem miałem wypadek samochodowy i złamałem kręgosłup, co wyłączyło mnie z życia muzycznego na ponad pół roku. Zanim wróciłem do sił, Mirek pozbył się perkusji, Karol sprzedał swój wzmacniacz basowy - a miał wspaniałego Marshalla - i każdy poszedł w swoją stronę.
Po rozpadzie Gallileous udzielałeś się w blackmetalowym Triglav. Mógłbyś rzucić nieco światła na ten epizod?
Stona: Tak. Po tym, jak został wyrzucony z Gallileous, Wino nawiązał współpracę z Tomkiem Galdią (Bealpharesem - przyp. red.). Obaj wzięli udział w sesji nagraniowej do pierwszej płyty Veles ("Night on the Bare Mountain" - przyp. red.), dziś mocno kojarzonej z narodowosocjalistycznym black metalem. Wówczas chłopaki jeszcze nie wiedziały, co lider formacji z tym materiałem zrobi. Gdy stało się jasne, w jakim kierunku Veles zmierza, Wino i Tomek odcięli się od tematu i założyli odrębny zespół z perkusistą Wichrem (Robertem Wiatrkiem - przyp. red.), którego ja znałem z technikum. Tak powstał Triglav. Wkrótce okazało się, że Tomek nie będzie mógł poświęcić się nowemu projektowi, toteż poproszono mnie, bym go zastąpił. Zarejestrowaliśmy jedną demówkę ("All Colours of Truth..." - przyp. red.), lecz nie spotkała się ona z większym odzewem. Pod względem kompozycji sam materiał był dobry, ale jego realizacja pozostawiała sporo do życzenia. Gdybyśmy nagrali to w profesjonalnym studio, zapewne wyszłoby lepiej. Ja przeprowadziłem się później do Wrocławia, Wicher do Krakowa, a Lala (Tomasz Laska, wokalista - przyp. red.) na Wyspy Brytyjskie i w rezultacie Triglav umarł śmiercią naturalną.
Już po reaktywacji Gallileous zaczęliście organizować doroczny "Braniafest". Inauguracyjna edycja odbyła się w 2008 roku. Skąd wzięła się ta nazwa?
Stona: Inicjatywa zorganizowania "Braniafestu" pojawiła się krótko po zgonie naszego kolegi Tomka Brańki, na którego wołaliśmy Brania. Nieszczęśliwie został potrącony przez księdza na przejściu dla pieszych o 5 nad ranem, ze skutkiem śmiertelnym. Dotknęło nas to tym bardziej, że Tomek był w pewnym sensie sierotą. Matka co prawda jeszcze żyła, ale nikt nie miał pojęcia, gdzie przebywa. Wychowywał się z trzema braćmi i nawet nie miał kto wyprawić mu pogrzebu. Zajęliśmy się tym my, jego znajomi, dlatego pierwotnym celem "Braniafestu" było zebranie funduszy na pokrycie kosztów pochówku. Z uwagi na duże zainteresowanie "Braniafest" przyjął formę imprezy cyklicznej. Wodzisław Śląski to małe miasto i cieszę się, że mogę ściągać tu różnych wykonawców, czasem z zagranicy, ożywiając tym samym lokalne środowisko metalowe. W 2014 roku zmarł Wino, co było powodem do przemianowania cyklu na "Winobranie". Ponieważ koncert zwykle odbywa się w październiku, idealnie koresponduje to z terminem zbioru winogron.
Gallileous, Katowice 5.02.2011, fot. Verghityax
Jakim człowiekiem był Wino, zanim popadł w nałogi?
Stona: Wino był bardzo fajnym kolesiem. Uczuciowym, sentymentalnym i szczerze przywiązanym do artystów, na których się wychował. Można powiedzieć, że wykazywał cechy muzycznego ortodoksa, co nie znaczy, że kategorycznie odżegnywał się od eksperymentów. Gdy miałem swoją odskocznię od metalu w postaci jazzrockowej formacji Kurde, Wino dał się namówić i wspomógł nas na basie, wystąpił nawet w paru kawałkach na pierwszej płycie. Niestety już w drodze do studia dało się zauważyć, że z jego zdrowiem dzieje się coś niedobrego. To były efekty czegoś, co nazywam błędami młodości.