- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Dopelord
Wykonawca: | Piotr "Klusek" Zin - Dopelord (gitara basowa, wokal) |
strona: 3 z 4
Dopelord, Katowice 20.02.2022, fot. Verghityax
"Sign of the Devil" to wasz pierwszy album zrealizowany z Piotrem Ochocińskim na perkusji. I wybacz, ale znów będzie dygresja. Każdy z czterech longplayów Dopelord powstał z udziałem innego bębniarza. Na "Magick Rites" był to Arek Ziemiński, na "Black Arts, Riff Worship & Weed Cult" grał Grzesiek Wilpiszewski, który potem zasilił szeregi Black Tundra, na "Children of the Haze" wystąpił Tomasz Walczak, udzielający się obecnie w Tankograd i Chainsword, a w 2018 roku do składu dołączył Piotr Ochociński, dawniej z Sautrus. Czy byłbyś w stanie ich porównać pod względem chemii i charakteru pracy? I skąd te rotacje?
Nasz zespół po prostu kolekcjonuje perkusistów jako niesamowite okazy ludzkie (śmiech).
W muzyce gitarowej, niezależnie od jej rodzaju, perkusista jest, moim zdaniem, najważniejszy. Jeżeli perkusista jest do dupy, to cały zespół jest do dupy. Możesz mieć super wokalistę, klawiszowca o piętnastu palcach i wirtuoza gitary, ale z kiepskim bębniarzem daleko nie zajedziesz.
Dopelord, Kraków 24.03.2012, fot. Verghityax
Każdy perkusista, który z nami grał, jest zupełnie inny. Zaczęło się trochę jak w grze RPG - chcesz zwerbować ludzi do drużyny, ale masz za mało pieniędzy i renomy. Krótko mówiąc, jesteś nikim. Co robisz w takiej sytuacji? Rekrutujesz zajebistego ziomka. Potrafi grać na garach? Potrafi. No to go bierzemy. Później okazuje się, że macie różne priorytety. W momencie dołączenia do kapeli Arek był w podobnym wieku, co ja teraz, był też na bardziej zaawansowanym etapie życia rodzinnego. Dla nas, trzech chłystków, jego zachowanie bywało trudne do zrozumienia. Jak to czegoś nie może? Przecież jest dorosły (śmiech). Kiedy nagrywaliśmy "Magick Rites", na gruncie muzycznym wszyscy byliśmy amatorami. Sęk w tym, że my chcieliśmy doskonalić warsztat i wzbogacać nasze kompozycje, czemu on niejednokrotnie był przeciwny. Ilekroć próbowaliśmy go namówić, by nauczył się czegoś nowego, wymawiał się brakiem czasu. Ponadto nasza trójka sukcesywnie przeprowadzała się z Lublina do Warszawy, on z kolei nigdy nie miał takiego zamiaru, więc musieliśmy się rozstać.
Dopelord, Warszawa 18.07.2014, fot. Verghityax
Następny był Grzesiek, który pod względem dyscypliny i samozaparcia stanowił całkowite przeciwieństwo Arka. Każdą wolną chwilę spędzał - i przypuszczalnie nadal spędza - na sali prób. Dużo ćwiczył i naprawdę głośno napierdalał. Na koncertach nigdy nie nagłaśniano mu werbla, bo nie było takiej potrzeby. Pamiętam, że kiedy trzy lata później za bębnami zasiadł Tomek Walczak, zaczęliśmy się zastanawiać, co on tak cicho gra? (śmiech) Niestety między nami a Grześkiem też pojawiły się pewne napięcia. Wynikały one z czynnika, z którego wszyscy zawsze się śmieją, mianowicie z różnic muzycznych.
Dopelord, Bielsko-Biała 2.03.2018, fot. Verghityax
Nie mieliśmy za to żadnych problemów na niwie muzycznej z Tomkiem Walczakiem. Gość posiada niewiarygodną zdolność uczenia się. Wystarczyło, że zagrał coś raz i miał to zakarbowane na dobre. Mógłbyś go pół roku później obudzić w środku nocy i zapytać: "Pamiętasz, jak szła stopa w tym kawałku, co to go graliśmy 15 marca o 18:30?", a on by ci to idealnie odtworzył. Kiedy nagrywaliśmy "Children of the Haze", a nagrywaliśmy ten materiał na setkę, musieliśmy z powodu Tomka - na przestrzeni trzech dni - powtórzyć ujęcie dwa razy. Bo pałeczka mu wypadła. Tymczasem przeze mnie, Miodka czy Grześka (Pawłowskiego, gitarzystę - przyp. red.) powtarzaliśmy niektóre ujęcia kilkadziesiąt razy. A umówmy się, gra na perkusji to nie jest brzdąkanie na basie, tylko rzecz dalece bardziej skomplikowana. To pokazuje, jak Walczak pod kątem profesjonalizmu odstawał od nas. Na jego korzyść przemawiały też lata doświadczenia wyniesione z innych kapel metalowych, nierzadko technicznych. Cokolwiek byś mu nie zagrał w metrum osiem trzecich na dwie stopy, z przestawionym akcentem w siódmym takcie, on ci to zrobi. Niestety na płaszczyźnie międzyludzkiej zdarzały się spięcia. Na ile się orientuję, źle znosił trudy wyjazdów. Gdy go poznaliśmy, stronił od alkoholu. Do tego przyszło mu obcować z trzema starszymi od niego kolesiami. Co prawda od Miodka był o rok młodszy, ale to między nimi uwidoczniły się największe tarcia. Tomek ma silne poczucie indywidualizmu i nie lubi, jak ktoś próbuje mu coś narzucić. W rezultacie często traktował nasze uwagi zbyt personalnie i w końcu któregoś dnia oznajmił nam, że ma dość i odchodzi. Przyjęliśmy to z lekkim zaskoczeniem, ponieważ zespół szedł mocno do przodu i rysowały się przed nami ciekawe perspektywy. Nie pozostało nam nic innego, jak podziękować mu za współpracę. A Tomek wyniósł z Dopelord to, że teraz już używa alkoholu (śmiech).
Dopelord, Kraków 22.07.2021, fot. Verghityax
I potem przyszedł Piotrek. Spośród wszystkich naszych perkusistów, z nim najlepiej się dogadujemy na gruncie muzycznym i towarzyskim. A instrument ogarnia na poziomie wyższym, niż to w tym gatunku konieczne.
Wracając do twojego pytania o przyczyny rotacji na stanowisku garowego, po części wynika to z chemii pomiędzy pozostałą - naszą - trójką. Zważywszy na to, że razem przeżyliśmy odejście pierwszego perkusisty, łatwiej nam było przyjąć na klatę rozstanie z drugim, a potem z trzecim. Nasze wzajemne stosunki porównałbym do relacji wewnątrz rodziny. Nawet jeśli się pokłócimy albo ktoś się na kogoś obrazi, nie znaczy to, że ta osoba zaraz spakuje graty i wyjdzie, trzaskając drzwiami. Gdy pojawia się człowiek z nowego rozdania, nie nawiążesz z nim szybko równie zażyłej znajomości.
Dopelord, Sosnowiec 4.12.2022, fot. Verghityax
Wspomniałeś o tej waszej chemii. Ty, Miodek i Grzesiek jesteście w Dopelord od początku. Jak się poznaliście?
Rzecz miała miejsce w Lublinie. Ja pracowałem wówczas w pubie "Kwadrat", który stał się swego rodzaju przystanią dla lubelskiej sceny stonerowej. Właścicielami "Kwadratu" byli Arek Ziemiński, czyli nasz przyszły bębniarz, oraz Paweł (Goral - przyp. red.), który miał smykałkę do grania na gitarze. Kiedy już udało im się ten pub rozkręcić, przypomnieli sobie, jak to w przeszłości łupali razem w kapeli. Idąc za głosem nostalgii, kupili nowe instrumenty i zaproponowali współpracę swojemu koledze ze studiów - Piotrkowi (Gospodarkowi - przyp. red.). Brakowało im jedynie wokalisty. Tę posadę ostatecznie objąłem ja. Na tamtym etapie nasz zespół nie miał jeszcze nazwy. Wymyśliliśmy ją dopiero, gdy przesiadłem się na gitarę basową. Od tego momentu byliśmy znani jako Klingonian Beauty. Któregoś dnia skontaktował się z nami Miodek, pytając, czy nie mógłby u nas pośpiewać. Prawdę powiedziawszy z nieba nam spadł. Wszedł na próbę, zaczęliśmy grać, a on od razu to podchwycił i wjechał ze swoją linią wokalną, co potężnie nas zszokowało. Nasze wcześniejsze doświadczenia z wokalistami sprowadzały się do tego, że przychodził jakiś typek, zabierał płytkę demo, bo on się musi przygotować w domu, po czym wracał dwa tygodnie później i coś tam nieśmiało mruczał do mikrofonu.
Miodek, będąc już w Klingonian Beauty, założył sobie drugi zespół o nazwie Solarbabes. I w tym Solarbabes na gitarze grał Grzesiek. Jak oni się poznali? Nie mam pojęcia, o to musiałbyś ich zapytać. Ja zakolegowałem się z Grześkiem, kiedy nagrywałem im demo w naszej kanciapie. Nieco później Paweł - gitarzysta Klingonian Beauty - złamał sobie nogę, co na jakiś czas wyłączyło go z wszelkiej aktywności. Korzystając z wymuszonej przerwy, pogawędziliśmy sobie z Miodkiem i doszliśmy do wniosku, że można by te riffy grać trochę wolniej. Zaprosiliśmy do naszego eksperymentu Grześka i Arka i tak narodził się Dopelord.
Skoro już grzebiemy w przeszłości, kto narysował logo Dopelord?
Logo narysował nam artysta grafik nazwiskiem Marek Kępiński, który jest też odpowiedzialny za okładkę pierwszego albumu Obscure Sphinx. Polecił nam go Domel z Major Kong. Marek przygotował całe mnóstwo plakatów reklamujących rozmaite koncerty stonerowe w Lublinie i Warszawie. To był gość, do którego szedłeś, gdy potrzebowałeś świetnej grafiki. Podobała nam się jego robota, dlatego poprosiliśmy go o namalowanie okładki do naszego "Magick Rites". Przedstawiliśmy mu koncept, z którego byliśmy niezmiernie dumni. Niestety wykonanie nie do końca przypadło nam do gustu. Próbowaliśmy to Markowi wyperswadować, ale się na nas obraził. Na szczęście udało nam się później pogodzić. A logo używamy do dziś.