- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Dopelord
Wykonawca: | Piotr "Klusek" Zin - Dopelord (gitara basowa, wokal) |
strona: 1 z 4
Dopelord, Kraków 19.02.2022, fot. Justyna Kamińska
Gdy na początku lat 90. kalifornijska młodzież poczuła zew pustyni i oddała się kultowi riffu, nad Wisłą mało kto dawał temu zjawisku posłuch. Musiała minąć dekada, nim po instrumenty sięgnęli polscy pasjonaci muzyki stonerowej z Elvis Deluxe i Oregano Chino. Coś, co w naszym kraju pierwotnie stanowiło li tylko ciekawostkę, wkrótce miało mieć własne festiwale i rzeszę fanów, choć są i tacy, którzy uparcie twierdzą, że polska scena stonerowa nie istnieje. Jednym z wyróżniających się przedstawicieli tej estetyki w Polsce jest wywodzący się z Lublina zespół Dopelord. O tym, czym właściwie jest ten stoner, czy warto kolekcjonować perkusistów i jak wyglądają domy kultury od kuchni, opowiedział mi Piotr Zin, basista i wokalista formacji.
rockmetal.pl: Słuchając waszego czwartego longplaya studyjnego, zatytułowanego "Sign of the Devil", doszedłem do wniosku, że z albumu na album coraz bardziej się rozwijacie. W przeciwieństwie do wielu innych zespołów, które żenią stoner z doom metalem, nie stoicie w miejscu. Gwoli ścisłości, nie chcę umniejszać innym kapelom, bo mam świadomość, że ramy tego gatunku są dosyć ciasne. Mimo to udaje wam się przemycać do swojej muzyki elementy, dzięki którym nie brzmi ona wtórnie.
Piotr Zin: To miłe, co mówisz. Od razu stanęły mi przed oczami recenzje "Sign of the Devil", które miałem okazję czytać. Konsensus był taki, że znowu otrzymaliśmy to samo, tylko nieco inaczej podane. Osobiście uważam, że każdy kolejny album Dopelord jest ciut inny. Jednocześnie nie zapominam o tym, że nie wystartowaliśmy z wysokiego C. Mając naszą pierwszą płytę ("Magick Rites" - przyp. red.) za punkt odniesienia, nietrudno było ten progres uczynić. Co do ciasnych ram gatunkowych i tego, że ciężko je przekroczyć, może być wręcz odwrotnie, bo ramy te nigdy nie zostały precyzyjnie określone. Kiedy zaczniesz się zastanawiać nad prawidłami gatunku, jakim jest stoner czy stoner - doom, szybko zauważysz, że nie da się ich uściślić w kilku zdaniach. To nie jest tak, że do jednego kotła przykładowo wrzucisz blasty, piwniczne brzmienie z dodatkiem klawiszy Casio oraz growling i oto masz przepis na stoner. W stonerze funkcjonuje zarówno growling, jak i czyste wokale, jest podwójna stopa i pojedyncza, czyste brzmienie i przybrudzone, klawisze albo ich brak, harmonie wokalne są albo ich nie ma. Wbrew pozorom spektrum możliwości jest szerokie, a rzekoma wtórność tego gatunku jest stereotypem. Myślę, że o wiele łatwiej byłoby stwierdzić, co tym stonerem nie jest. Z podobnymi problemami borykali się swego czasu muzycy grający tak zwany grunge. Kiedy w drugiej połowie lat 80. tworzyli zręby tej stylistyki, wcale nie używali terminu grunge. Oni po prostu nawiązywali do punk rocka i starego heavy metalu, aż tu nagle okazało się, że wszyscy reprezentują ten sam gatunek, począwszy od Nirvany, Pearl Jam i Stone Temple Pilots, a na całej rzeszy naśladowców kończąc.
Dopelord, Sosnowiec 4.12.2022, fot. Verghityax
Patrząc z tej perspektywy, ramy gatunkowe rzeczywiście nie wyglądają na tak ciasne. Mimo to nie mogę się pozbyć wrażenia, że na pewnym etapie nastąpił wysyp kapel stonerowych, których twórczość niczym się od siebie nie różni. Nie przeczę, nadal zdarza mi się odkrywać zespoły, który mnie zachwycają, jak choćby szwedzki Yuri Gagarin. Nie zmienia to jednak faktu, że ta estetyka jest mocno wyeksploatowana.
Zgadza się, jest mnóstwo kapel, które nie grzeszą oryginalnością, ale musisz pamiętać o jednej rzeczy - stale pojawiają się nowi słuchacze i wcale nie odkrywają stonera za sprawą tych samych wykonawców, co ty i ja. Są ludzie, którzy fascynują się takim graniem, a nie znają formacji pokroju Electric Wizard czy Acid King i w ogóle ich nie potrzebują. Pokażesz im klasyków gatunku i dowiesz się, że fajne te płyty, tylko strasznie podobne do czegoś tam. Możemy się tym oburzać, może nas to denerwować, ale to naturalna kolej rzeczy. Nowi fani chcą uczestniczyć w tym, co dzieje się tu i teraz. Nie interesuje ich, że kiedyś istniał jakiś zespół, którego i tak już nie zobaczą na żywo. I dlatego, moim zdaniem, będą załapywać się na kapele, które dziś wyrastają na fali popularności danego gatunku.
Dopelord, Aleksandrów Łódzki 9.09.2017, fot. Verghityax
W tym, co mówisz, jest sporo prawdy. Wielokrotnie brałem udział w dyskusjach na temat muzyki na Facebooku i prędzej czy później zjawi się ktoś, kto jest nowicjuszem albo po prostu nie siedzi w tym wystarczająco głęboko i palnie coś głupiego. W efekcie pozostali dyskutanci błyskawicznie przywołują go do porządku, niekoniecznie w kulturalny sposób. Czasem przyłapuję się na tym, że sam dołączam do tych malkontentów - na zasadzie "zapomniał wół jak cielęciem był".
Dokładnie. I abstrahując od tego, że - obiektywnie - słuszność zwykle jest po naszej stronie, ta nowa osoba też ma swoje racje. Ona dopiero te rzeczy poznaje, jeszcze płonie w niej ten neoficki ogień, a tu przychodzą jakieś staruchy i będą jej puszczać czarno-białe demka sprzed trzydziestu lat. Wiesz, gramy już od ponad dekady i na bieżąco obserwuję to zjawisko. Ktoś w internecie podnieca się zespołem, który jest beznadziejny? To powinno być zakazane! (śmiech) Pamiętam, jak sam odkrywałem kapele i pisałem do znajomego, że oto znalazłem coś zajebiście przełomowego, a on na to "Stary, przecież to jest, kurwa, oczywiste". Ja się cieszę, że widać napływ ludzi zainteresowanych tym gatunkiem. Dostępność muzyki jest znacznie większa niż dawniej, masz Spotify, możesz przedpremierowo sprawdzić cały album na YouTube i to jest świetne. Nie mam zamiaru kruszyć o to kopii ani nikogo nawracać.
Dopelord, Lublin 1.12.2022, fot. Łukasz "Luxus" Marciniak
Zanim wrócimy do tematu "Sign of the Devil", pozwolę sobie na małą dygresję. Mówisz o dostępności muzyki i o tym, że albumy są przedpremierowo w całości zamieszczane na YouTube. Jeszcze dwadzieścia lat temu artyści i wytwórnie srały żarem, ilekroć coś wyciekło do sieci, a obecnie - przynajmniej w metalu - zaobserwować można odwrotny trend. Wiem, że wy również udostępniacie swój materiał za darmo zanim trafi on do sprzedaży. Czy taki zabieg rzeczywiście pomaga?
Wiesz, my jesteśmy na zupełnie innym poziomie sprzedaży płyt niż taki Kazimierz Staszewski, którego dwadzieścia lat temu krew zalewała, bo ktoś w dniu premiery wstawił jego album na RapidShare. Być może, w jego odczuciu, wpłynęło to na wyniki finansowe wydawnictwa? Wydaje mi się, że piracenie płyt, które bez przeszkód można nabyć z legalnego źródła, to raczej przypadłość masowego odbiorcy. Ja nigdy nie stanąłem przed podobnym dylematem. Jeśli wyszedł album, który chciałem i mogłem mieć, to go kupowałem. Niestety, gdy zaczynałem swoją przygodę z muzyką, jaką mniej więcej staram się grać, jej dostępność w Polsce na nośnikach fizycznych była zerowa. I bądźmy szczerzy, żaden stonerowy zespół w naszym kraju nie może się równać pod względem popytu z wykonawcą mainstreamowym. Nam zależy na tym, by jak najwięcej osób w ogóle wiedziało o istnieniu Dopelord. Kiedy nasz pierwszy longplay znalazł się na tak zwanych "ruskich torrentach", to było tak, jakbyśmy dostali nagrodę "Fryderyka" (śmiech). Jeżeli tym sposobem jakiś gość w Sao Paulo może zapoznać się z twoją płytą, po czym zostawi ci na Facebooku komentarz o treści "Come to Brazil!", to dla mnie jest to idealna opcja. Zakładając kapelę, nie tworzyliśmy sobie wykresów kołowych przedstawiających plany sprzedażowe na najbliższych pięć lat. Wręcz nieśmiało i z drżącą ręką uruchamiałem nasz profil na Bandcampie, gdy "Magick Rites" był gotowy. I potem czekałem na reakcje, nerwowo obgryzając paznokcie. Zresztą premiera naszego debiutu odbyła się właśnie w internecie. Wersja na kompakcie ujrzała światło dzienne dopiero pół roku później, a pomogli nam w tym znajomi z portalu Doomsmoker, którzy wyłożyli lwią część pieniędzy. Druk pierwszych koszulek zespołowych sfinansowaliśmy z kasy zarobionej za pośrednictwem Bandcampa.
Stoję na stanowisku, że udostępnianie swoich albumów w internecie wcale nie zmniejsza popytu na nośnik fizyczny. To nie jest tak, że ktoś ściągnął mp3, więc teraz już nie weźmie płyty. Wprost przeciwnie. Są winylowe świry, które nie tkną mp3. Pamiętam, jak pół roku po premierze naszego trzeciego longplaya ("Children of the Haze" - przyp. red.), jeden gość zwrócił się do nas z pytaniem, kiedy wyjdzie winyl, bo jeszcze albumu nie słuchał. Z moich obserwacji wynika, że im więcej ludzi pozna twoją muzykę, tym więcej ludzi ją kupi.