- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Uriah Heep
Wykonawcy: | Phil Lanzon - Uriah Heep (instrumenty klawiszowe), Bernie Shaw - Uriah Heep (wokal) |
strona: 4 z 4
Uriah Heep, Kraków 12.10.2011, fot. Verghityax
Gdybyście mieli wybrać swoje ulubione kawałki z "Into The Wild", które by to były?
Phil Lanzon: Takich wyborów ciężko dokonywać, zwłaszcza jeśli samemu się te kawałki komponowało. To prawie tak, jakby stwierdzić, które dziecko kocha się bardziej. Może z upływem lat, gdy album się zestarzeje, będziemy w stanie spojrzeć na niego z innej perspektywy.
Bernie Shaw: Ja naprawdę polubiłem "I'm Ready" za jego moc i energię. Dlatego obecnie otwieramy nim koncerty. Prócz tego jestem rozdarty pomiędzy "Trail Of Diamonds" i "Kiss Of Freedom", bo kocham śpiewać ballady. Mam straszną słabość do piosenek z dużym ładunkiem emocjonalnym.
Phil Lanzon: Faktycznie, na żywo się sprawdzają. Odpowiadając na to pytanie, myślałem raczej o ich wersji studyjnej.
Bernie Shaw: Skoro o tym wspominasz, czy wiesz, że ani razu nie słuchałem "Into The Wild" z płyty od czasu ukończenia sesji?
Phil Lanzon: Ja też nie, ale prawdę mówiąc, nigdy tego nie robię. Chyba, że muszę z jakiegoś konkretnego powodu.
Bernie Shaw: Mi za to ciągle brakuje czasu...
A czego słuchaliście, gdy mieliście więcej czasu na takie rzeczy? Co w ogóle sprawiło, że zapragnęliście zostać muzykami?
Phil Lanzon: Dobre pytanie. Niech się zastanowię... Moje najstarsze wspomnienie związane z muzyką to piosenka "Everyday" Buddy'ego Holly, którą usłyszałem w radio. Pamiętam, że bardzo mi się spodobała. Wtedy nie myślałem jeszcze o chwyceniu za instrument, ale ziarno zostało zasiane. Nieco później, w wieku jedenastu czy dwunastu lat, zacząłem uczęszczać na lekcje gry na fortepianie. Matka mnie do tego zmusiła: "Będziesz tam chodził, dopóki się nie nauczysz!". Jak ja tego nienawidziłem. A potem poznałem w szkole tego kolesia, którego brat grał na gitarze. Usłyszałem, jak rozmawia z kimś o próbie. Podszedłem i zagaiłem: "Zapytaj brata, czy nie potrzebuje klawiszowca". Tyle, że powiedziałem to dla żartu. Następnego dnia koleś mnie znalazł i mówi: "Brat się zgodził. Wpadnij do nas na próbę". Byłem śmiertelnie przerażony, bo wyszło na to, że teraz muszę tam pójść i faktycznie coś zagrać (śmiech). Kilka dni później należałem już do zespołu.
Co to był za zespół?
Phil Lanzon: Nazywali się The Nesters.
Jak to wyglądało w twoim przypadku?
Bernie Shaw: Wszystko zaczęło się od takiego programu - "The Ed Sullivan Show". W 1964 roku wystąpili w nim The Beatles i rozłożyli mnie na łopatki. Miałem wtedy osiem lat. Ich brzmienie, ich wygląd... byłem oniemiały. Poczułem, że ja też tak chcę. Zagrali "She Loves You" i "I Want To Hold Your Hand". Coś niesamowitego. Wkrótce siostra kupiła mi winyle z muzyką Beatlesów i to były pierwszy płyty w moim życiu. Potem pokochałem Creedence Clearwater Revival - album "Cosmo's Factory" wywarł na mnie kolosalne wrażenie. Następnie przyszedł czas na Franka Zappę, w którego twórczość wkręciłem się głównie z powodu Flo & Eddiego - naprawdę nazywali się Mark Volman i Howard Kaylan i robili u niego chórki. W gimnazjum odkryłem, że potrafię śpiewać wysokim falsetem. Chodziliśmy z kumplem po korytarzach, wykonując piosenki Zappy w najwyższych rejestrach, jakie udało nam się wydobyć. To była niezła zabawa. Od tego dzielił mnie już tylko krok do kapel garażowych.
Czy znaliście się, zanim zaczęliście grać razem w Uriah Heep?
Phil Lanzon: Tak, to było w 1978 roku. Udzielałem się wówczas w formacji pod nazwą Paris, a Bernie został naszym wokalistą. Udało nam się podpisać kontrakt z RCA i niedługo później przemianowaliśmy się na Grand Prix. Coś mi właśnie przyszło do głowy... Kiedy Bernie mówił o Beatlesach, przypomniało mi się, że widziałem ich na żywo pod koniec 1962 albo na początku 1963 roku w Croydon, skąd pochodzę. Występowali w "Fairfield Halls". Miałem wtedy około dwunastu lat. Poszliśmy tam z kolegą i zajęliśmy miejsce w jednym ze środkowych rzędów. W sali zgromadziło się chyba półtora tysiąca widzów. Jak tylko Beatlesi weszli na scenę, ludzie wprost wyskoczyli z krzeseł. Podniósł się taki rumor, że z całego koncertu usłyszałem raptem dwie nuty i parę słów, które Paul rzucił do tłumu.
Bernie Shaw: Jezu (śmiech).
Phil Lanzon: Wrzask był taki, jakby wszystkim miało głowy rozpierdolić.
Ostatnie pytanie. Do Uriah Heep dołączyłeś w 1986 roku. Przed tobą na klawiszach grali jeszcze Gregg Dechert i John Sinclair, ale ciekawi mnie, czy miałeś okazję spotkać Kena Hensley, pierwszego klawiszowca grupy?
Phil Lanzon: Tak, trzy razy. Pierwszy raz miał miejsce w 1986 roku, czyli krótko po moim dołączeniu do kapeli. Wpadliśmy na niego w St. Louis, gdzie pracował w salonie muzycznym firmy Crate. Innym razem spotkałem go na jakiejś wystawie i potem jeszcze na zorganizowanej przez nas jubileuszowej imprezie pod nazwą "Magician's Birthday Party".
Dziękuję za rozmowę.
Bernie Shaw: Dzięki.
Phil Lanzon: Dzięki. Na razie!