- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Riverside
Wykonawca: | Mariusz Duda - Riverside |
strona: 2 z 4
Riverside, Warszawa 29.05.2011, fot. W. Dobrogojski
A jak myślisz, jaki wpływ na popularność zespołu ma to, jacy muzycy są prywatnie? Powiem szczerze, że przeprowadzając wywiady z różnymi zespołami wiele razy miałam okazję przekonać się, że poznanie zespołu na żywo może zarówno wzmóc sympatię, jak i wywołać niechęć do kapeli.
Zespół przemawia przede wszystkim swoją muzyką, ale jeśli poznaje się osobiście jej twórców, na pewno w jakimś stopniu rzutuje to na odczucia w stosunku do kapeli. Wszystko zależy od tego, czy potrafisz to od siebie oddzielić. Myślę jednak, że jeśli twój ukochany artysta prywatnie okazuje się zwyczajnym burakiem, to oddzielenie nie przychodzi tak łatwo (śmiech). Na swoim przykładzie powiem ci, że zespoły, które lubiłem, przestały mnie interesować w momencie, gdy zaobserwowałem jak się zachowują prywatnie. Tak samo w druga stronę, przez pozytywne zachowanie innych zainteresowałem się tym, co tworzą. W Riverside staramy się być otwarci na swoich fanów i nie mamy wpisanego w nasz image takiego scenicznego chłodu, jaki na przykład panuje na koncertach Radiohead, nie to żebym się porównywał. U nas na scenie jest raczej ciepło i z dystansem do tego, co robimy, chociaż spotkaliśmy się z zarzutami, że czasami w Riverside ten dystans jest za duży. Kiedyś na przykład podczas jednego z koncertów w "Progresji" na bis zagraliśmy "Conceiving You" i zamiast nas pojawili się technicy i wykonali utwór z playbacku. Niektóre osoby do dzisiaj nam tego nie wybaczyły (śmiech). Generalnie jesteśmy bardzo pozytywnymi i otwartymi kolesiami, i zawsze staramy się znaleźć czas, żeby po koncercie wyjść do naszych fanów, pogadać, podpisać płyty. Natomiast jeśli chodzi na przykład o udzielanie wywiadów, nie przypominam sobie sytuacji, w której dziennikarz stwierdziłby, że właśnie obrzydziłem mu zespół Riverside. Mam nadzieję, że w tym przypadku też tak nie będzie (śmiech).
Na razie bez obaw! (śmiech) Powiedz mi Mariusz, po ilu z tych dziesięciu lat zaczęliście zauważać znaczną popularność Riverside?
Myślę, że nasza popularność w skali ogólnej jest w miarę umiarkowana i niekoniecznie znacząca. Jakoś nie odczuwam na sobie jej presji, piętna czy problemów z niej wynikających. Z czego cieszę się ogromnie. Popularni jesteśmy głównie w pewnych kręgach, ale zawsze działo się to stopniowo. Po wydaniu pierwszej płyty Riverside fani rocka progresywnego w naszym kraju odczuli, że coś się ruszyło, że wypełniliśmy lukę i pojawiła się kapela grająca inaczej niż inne, z pewnym powiewem świeżości. Po drugiej płycie ta popularność zaczęła rosnąć, natomiast trzecia była na swój sposób przełomowa. Ten album został totalnie skopany przez fanów progresywnego rocka, a paradoksalnie dzięki niemu udało nam się pogodzić zwolenników różnych gatunków muzycznych. Trafiliśmy w przestrzeń, która połączyła bardzo wielu słuchaczy. I wtedy zauważyłem, że rzeczywiście coś się ruszyło, ale też bez jakiejś szczególnej przesady (śmiech). Czwarta płyta również podzieliła słuchaczy, ale do tej pory była naszym największym komercyjnym sukcesem.
Pamiętasz dzień, w którym dołączyłeś do Riverside?
To ciekawe, że wszyscy uważają, że dołączyłem do Riverside. Tak naprawdę chłopaki przede mną mieli tylko jedną próbę (śmiech). Jeszcze wtedy nie było żadnej nazwy zespołu. Po prostu spotkali się we trzech z jeszcze jakimś basistą, ale skończyło się to fiaskiem. Na drugiej próbie już się pojawiłem, ale rozumiem, że to ładniej wygląda w biografii, że "dołączyłem". Dla mnie ta historia o wspólnej jeździe samochodem i słuchaniu Marillion (element biografii na oficjalnej stronie Riverside - przyp. red.) to nie historia powstania kapeli. Po prostu wtedy Grudzień i Mittloff się poznali (Piotr Grudziński - gitarzysta i Piotr Kozieradzki - perkusista - przyp. red.). Oczywiście był to jeden z głównych elementów, bo w sumie to oni wpadli na ten pomysł, żeby założyć zespół, grający taką muzykę, ale moim zdaniem Riverside powstało wtedy, kiedy we czterech spotkaliśmy się na próbie i pojawiły się po raz pierwszy jakieś istotne dźwięki. I owszem, pamiętam ten dzień. Było to całkiem sympatyczne. Nie tylko poznałem moich przyszłych kolegów z kapeli, ale i udało się stworzyć coś na tyle interesującego muzycznie, że chcieliśmy wracać do tej sali prób co tydzień. Co prawda miałem już pewne doświadczenia z przeszłości, bo zanim przyjechałem do Warszawy grałem w progresywnym węgorzewskim zespole, ale poczułem, że teraz mam drugą szansę i może mi się uda. Miło wspominam ten dzień.