- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Monster Magnet
Wykonawca: | Phil Caivano - Monster Magnet (gitara) |
strona: 3 z 4
Monster Magnet, Drezno 11.12.2010, fot. Verghityax
Pytanie z zupełnie innej beczki. Wiele lat temu ty i Dave graliście wspólnie w kapeli o nazwie Shrapnel. Czy masz jakieś szczególne wspomnienia z tego okresu?
Byliśmy wtedy młodzi i wspominam to jako wspaniały okres dla nowojorskich nastolatków, którzy chcieli być blisko muzyki. "CBGB", "Max's Kansas City" i te wszystkie super kapele...
Zatem zapewne znasz Agnostic Front? Oni dość często grywali w "CBGB"...
Agnostic Front pojawił się nieco później, ale tak, znam się z nimi. Vinnie Stigma to jeden z moich najlepszych i najstarszych przyjaciół z Nowego Jorku. Po rozpadzie Shrapnel byłem jeszcze w kilku zespołach, między innymi Murphy's Law - kolejna legendarna grupa z gatunku hardcore. Agnostic Front zajmuje poczesne miejsce w moich wspomnieniach, ponieważ miałem okazję uczestniczyć w ich najwcześniejszych występach, już po punkrockowym boomie. Natomiast historia Shrapnel osadzona jest raczej w erze The Ramones, The Dead Boys, The Cramps, The Heartbreakers... Mieszkaliśmy raptem godzinę jazdy od Manhattanu, więc wsiadaliśmy w pociąg albo tłukliśmy się tam samochodami wypchanymi pasażerami ponad normę. Czas spędzony z tymi ludźmi był dla mnie naprawdę wyjątkowy. Mimo że przez wiele lat po Shrapnel ja i Dave nie graliśmy razem, to jednak atmosfera tamtych wydarzeń odcisnęła w nas niezatarte piętno i zakorzeniła wiarę w to, że my też tak możemy. To była jedna z najlepszych rzeczy w punkrockowym nurcie. Wiesz, wszystko inne było wtedy takie wielkie. Kiedy jako dzieciaki wybieraliśmy się na stadionowe koncerty, czy to Black Sabbath, czy innych gigantów, ich pozycja wydawała nam się straszliwie odległa, wręcz nieosiągalna. Lecz gdy wpadałeś do klubu wielkości piwnicy, gdzie twój bohater stał dokładnie naprzeciwko ciebie, myślałeś tylko: "Wow! Mogę to zrobić!". To przekonało mnie i Dave'a, że możemy zrealizować nasze muzyczne ambicje, a łącząca nas przyjaźń przetrwała do dziś.
Myślałeś może nad jakąś reedycją dokonań Shrapnel?
Nie zastanawiałem się nad tym. Nie wiem, czy Dave to rozważał, ale są jeszcze inni ludzie, którzy byli w to zaangażowani - Daniel Rey był wówczas w kapeli i nadal jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Kiedy mamy okazję pogadać, opowiada mi, jak czasem wciąż dostaje telefony w sprawie Shrapnel. Kto wie? Może kiedyś.
Skoro gadamy o starych czasach, powiedz, co skłoniło cię do zostania muzykiem?
Wiele rzeczy wpływało na mnie w tamtych latach. Słuchałem przeróżnych wykonawców, jak choćby Sly Stone, The Rolling Stones, The Beatles, Black Sabbath, Velvet Underground, Lou Reed... Ale przełomowym momentem w moim przypadku był dzień, w którym ukazała się pierwsza płyta The Ramones. Ten album zmienił wszystko. Wiesz, kochałem Alice Coopera, kochałem Davida Bowie, ale nigdy nie potrafiłem sobie wyobrazić siebie na ich miejscu. Za to The Ramones sprawili, że kariera muzyka znalazła się nagle w zasięgu ręki. Jedyne, czego potrzebowałem, co musiałem znać, to jakieś trzy akordy, żeby napisać utwór. Dzięki temu zrozumiałem też, że w tym fachu chodzi bardziej o piosenkę, niż o umiejętności. Jasne, możesz być wirtuozem i jest to coś niezaprzeczalnie fantastycznego. Lecz jeśli nie masz piosenki, to niewiele wskórasz. Musisz mieć numer. Każdy zna "Crazy Train" Ozzyego, bo to zajebisty kawałek. I w tym właśnie tkwiła siła The Ramones. Pisali te krótkie, proste piosenki i my zaczęliśmy robić to samo. Wpłynęło to na nas silniej, niż twórczość wielkich zespołów.