- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Jon Lord
Wykonawca: | Jon Lord - Jon Lord (Hammond, instrumenty klawiszowe) |
strona: 3 z 4
Jon Lord, Warszawa 2010, fot. W. Dobrogojski
Zdradziłeś już, które instrumenty lubisz najbardziej. Czy umiałbyś natomiast wskazać swój ulubiony album Deep Purple?
Na takie pytanie zawsze trudno znaleźć odpowiedź, bo gusta się zmieniają. Zdarza się, że wracasz do czegoś po latach i nagle stwierdzasz: "O Boże, ależ to jest dobre"... Jednakowoż, jeśli musiałbym wybrać ten jeden jedyny album, byłby to przypuszczalnie "Deep Purple In Rock". Uważam go za najważniejsze dokonanie w naszej karierze, ponieważ dopiero on zdefiniował nas jako zespół. Słuchając go można poczuć, że odkryliśmy na nim siebie.
Oprócz ciebie, głównym filarem Deep Purple był Ritchie Blackmore. O niewielu muzykach krąży aż tyle plotek, co o nim. Czy naprawdę jest tak humorzastym, trudnym we współpracy człowiekiem?
Oj tak, ciężko się z nim pracuje, a to dlatego, że Ritchie ma bardzo zasadnicze i skrajne zdanie na każdy temat. Cechuje go również całkowity brak cierpliwości wobec opinii innych osób. Wszystko musi być po jego myśli. W początkowych latach działalności Deep Purple nam to nie przeszkadzało, bo stanowiliśmy zgrany zespół. Ja dogadywałem się z nim zupełnie dobrze. Problemy pojawiły się po reaktywacji w latach 80. W tamtym czasie Ritchie miał już swoje Rainbow, którym rządził niepodzielnie, a w Deep Purple zawsze królowała demokracja, nie dyktatura. Ta sytuacja była ciężka dla niego i ciężka dla nas. Nie można mu jednego odebrać tego, że jest genialnym gitarzystą. Wynalazł styl gry, który inspiruje kolejne pokolenia muzyków po dziś dzień.
Po odejściu Ritchie'ego do kapeli dołączył na krótko Tommy Bolin. Czy masz jakieś szczególne wspomnienia związane z tym gitarzystą?
Tommy był jedyny w swoim rodzaju - dziki i szalony koleś. Nie uznawał żadnych ograniczeń, nie miał żadnych hamulców. Jeśli chciał coś zrobić, robił to. Niestety, prowadząc taki styl życia szybko wkręcił się w narkotyki, co ostatecznie doprowadziło go do śmierci. Mimo to, był niezwykle utalentowanym gitarzystą. Mógł poszczycić się wspaniałą techniką, która wypływała z jego miłości do grania. Zapamiętałem go także jako świetnego kompana i uroczego człowieka. Opuścił nas o wiele za wcześnie.
Na krótko przed śmiercią Tommy'ego Bolina Deep Purple się rozpadło, a ty sam trafiłeś do Whitesnake. Jak wspominasz swój pobyt w grupie Davida Coverdale'a?
Moja pozycja w Whitesnake była całkowicie odmienna od tej w Deep Purple. O ile w Purple brałem czynny udział w komponowaniu materiału, o tyle w Whitesnake zajmowałem się tylko graniem na klawiszach. Z początku dołączyłem do Davida, ponieważ potrzebował mojej pomocy - nie dogadywał się ze swoim poprzednim klawiszowcem i zapytał mnie, czy nie wystąpiłbym na ich pierwszej płycie, zatytułowanej "Trouble". Zgodziłem się. Potem poprosił mnie o zagranie z Whitesnake paru koncertów, na co również przystałem. Nim się obejrzałem, minęło kilka lat, a ja wciąż pomagałem Davidowi z zespołem (śmiech). Nie znaczy to, że nie lubiłem tej muzyki. Stworzyli pięć czy sześć świetnych albumów w klimacie ciężkiego rhythm and bluesa i po trzech dekadach te albumy nadal brzmią rewelacyjnie. Później David postanowił udać się w stronę amerykańskiego hard rocka i zostać gwiazdą - w tym momencie stracił moje wsparcie. Gdzieś w 1983 roku oznajmiłem mu, że chcę odejść z kapeli. A kiedy Ian Gillan zadzwonił z propozycją reaktywacji Deep Purple, nie było opcji, bym pozostał w Whitesnake.