- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: John Corabi
Wykonawca: | John Corabi - John Corabi (wokal, gitara) |
strona: 1 z 3
Eric Singer Project, Zlin 1.04.2011, fot. Verghityax
rockmetal.pl: Witaj, John. Naszą rozmowę chciałbym zacząć od tematu zespołu, w którym udzielasz się od dłuższego czasu, czyli Eric Singer Project. Jak doszło do uformowania tej grupy?
John Corabi: Wszystko zaczęło się w okresie, kiedy ja i Bruce (Kulick - przyp. red.) zakończyliśmy pracę nad albumem Union. Ze względu na nasze powiązanie z Kiss, zostaliśmy zaproszeni na zlot fanów zespołu w Indianapolis. Eric (Singer - przyp. red.) też tam był, podobnie jak gość imieniem Karl Cochran. Organizator imprezy poprosił nas, byśmy zagrali parę piosenek dla ludzi, więc wykonaliśmy kilka rockowych klasyków z repertuaru Led Zeppelin i ZZ Top. Wyszło naprawdę nieźle. Na tyle dobrze, że organizator zlotu zaproponował nam wydanie płyty z coverami. Z czasem przerodziło się to w pełnoprawny zespół. Koncertujemy już od piętnastu lat. Pod tym szyldem odwiedziliśmy Europę, Japonię i Australię. Po prostu gramy numery, przy których dorastaliśmy i które kochamy. No i świetnie się przy tym bawimy.
Planujecie kontynuować jako coverband, czy może chcielibyście się rozwinąć w stronę pisania własnego materiału?
Nie wiem, ciężko powiedzieć. Gadaliśmy o tym parę razy. Może na następnym albumie zamieścimy kilka coverów i coś autorskiego. Stawiamy przede wszystkim na dobrą zabawę. Eric jest bardzo zajętym człowiekiem. Bruce, Chuck (Garric - przyp. red.) i ja też mamy swoje zobowiązania. Koncertujemy jako Eric Singer Project, gdy tylko znajdziemy wolną chwilę, aczkolwiek nasze trasy z reguły nie trwają dłużej, niż tydzień. Ostatnim razem Eric i Chuck musieli na pewnym etapie wrócić do domu, a ja i Bruce daliśmy jeszcze parę występów akustycznych.
Zanim rozkręciliście Eric Singer Project, miałeś okazję śpiewać w Motley Crue. Nagraliście razem jeden pełnometrażowy album studyjny, który jednak nie spotkał się z najcieplejszym przyjęciem fanów i krytyków. Jak wspominasz swój czas w Motley Crue?
Z moim wstąpieniem w szeregi Motley Crue wiąże się zabawna historia. Któregoś razu Nikki Sixx udzielił wywiadu magazynowi "Spin". Wspomniał w nim o mojej ówczesnej kapeli, The Scream. Kiedy się o tym dowiedziałem, zadzwoniłem do ich menedżmentu i zostawiłem swój numer, bo chciałem osobiście Nikkiemu podziękować - działo się to dwa dni po tym, jak Vince Neil odszedł z zespołu. Okazało się, że w tym samym czasie oni próbowali znaleźć namiar na mnie (śmiech). Ledwo odłożyłem słuchawkę, zadzwonił telefon. To był Nikki. Chłopaki zaprosili mnie na wspólną próbę, choć nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy. Jammowaliśmy razem przez dwa dni i już drugiego dnia zaczęliśmy pisać kawałki "Hammered" i "Misunderstood". Pozostali od razu stwierdzili: "stary, to działa", i w ten sposób dołączyłem do zespołu. Pracowałem w sumie przy trzech albumach: "Motley Crue", potem był "Quaternary", który gdzieniegdzie ukazał się jako EP-ka, podczas gdy w Japonii stanowił pełnometrażowe wydawnictwo, no i przy "Generation Swine", którego nie dokończyliśmy w tym składzie. Później, gdy Vince wrócił, część materiału została przearanżowana, ale przy kilku piosenkach figuruję jako współautor.
A płyta MC z 1994 r. to mój ulubiony album załogantów z LA, i niemała w tym zasługa Johna i jego kapitalnego wokalu. I dobrze, że ta płyta po latach wraca do łask i jest nadal chętnie kupowana - w USA ma w końcu platynowy status, do którego dobiła ładnych pare lat po premierze...