- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: John Corabi
Wykonawca: | John Corabi - John Corabi (wokal, gitara) |
strona: 2 z 3
Eric Singer Project, Zlin 1.04.2011, fot. Verghityax
Lata po tym, jak twoja przygoda z Motley Crue dobiegła końca, wziąłeś udział w wydarzeniu pod nazwą "Motley Cruise". Zaśpiewałeś wówczas w duecie z Vince'em Neilem utwór "Highway to Hell" AC/DC...
Tak, ale znaliśmy się dużo wcześniej. Po raz pierwszy wpadliśmy na siebie, gdy koncertowałem z RATT, a on promował swoją solową twórczość. To zabawne, bo ludziom wydaje się, że nienawidzimy się. Wcale tak nie jest. Dogadujemy się zupełnie dobrze, a Neil zawsze był wobec mnie w porządku. Z pozostałymi chłopakami też nie mam żadnej kosy.
Nadal macie kontakt?
Tak, czasem rozmawiamy. Ale, szczerze mówiąc, po moim odejściu z Motley Crue nie śledziłem już ich poczynań. Ostatniego albumu w ogóle nie słyszałem, pomijając jeden utwór, który puszczali w radio.
Czytałeś może ich autobiografię, zatytułowaną "Brud"?
Tak.
Co o niej sądzisz?
To naprawdę szczera i szalona lektura. Świetnie się ją czytało. Mam problemy z koncentracją, ale tę książkę pochłonąłem w dwa dni. Dowiedziałem się z niej mnóstwa rzeczy o zespole, o których nawet ja nie miałem pojęcia. Super sprawa.
Po latach współpracy z wieloma kapelami postanowiłeś zająć się karierą solową. W listopadzie 2012 roku ukazał się twój akustyczny debiut płytowy, pt. "Unplugged".
Zgadza się. Jest to album częściowo retrospektywny - oprócz nowych utworów zawiera kilka kompozycji z dawnych etapów mojej kariery, w tym jedną z bardzo odległej przeszłości. Pierwotnie płyta wcale nie miała nazywać się "Unplugged". Jeszcze jako nastolatek obiecałem sobie, że któregoś dnia wydam album zatytułowany "Horseshoes And Handgrenades", ale potem okazało się, że ktoś inny już to zrobił. No i musiałem, kurwa, kombinować od zera (śmiech).
Kto wchodzi w skład twojej kapeli solowej?
Raczej o nich nie słyszałeś. To po prostu ekipa moich przyjaciół z Nashville. Żaden z nich w życiu nie nagrał płyty ani nie podpisał kontraktu. Nie lubię używać określeń typu "nieznani muzycy", ale nie są to goście z wyrobionymi nazwiskami. I prawdę mówiąc, do takiego rozwiązania dążyłem. Kiedy działaliśmy z Bruce'em pod szyldem Union, jedyne, o co nas pytano w wywiadach, to Kiss i Motley Crue. Parę lat temu zaproponowano mi dołączenie do Velvet Revolver po odejściu Scotta Weilanda, ale nie chciałem wchodzić w taki układ. Nie chciałem znowu kogoś zastępować. Swego czasu pojawiła się jeszcze opcja uformowania zespołu z moim dobrym przyjacielem, perkusistą Fredem Coury, lecz z tego również zrezygnowałem, bo zamiast mówić o naszym materiale, wszyscy drążyliby tylko temat Motley Crue i Cinderelli. Nie zrozum mnie źle. Jestem bardzo dumny z moich poprzednich dokonań, wolałbym jednak skupić się na przyszłości. Nie potrzebuję kapeli, gdzie każdy jest wielką gwiazdą i gdzie bez końca trzeba się użerać z masą bzdur i czyimś ego. Wychodząc na scenę, chcę po prostu pograć w fajnej atmosferze. Z muzykami z mojego solowego zespołu jest to możliwe. Nawet gdy nie występujemy, spędzamy wspólnie czas, wyskakujemy na piwko i wydurniamy się. To super sprawa, bo przyjacielskie stosunki wewnątrz grupy są dla mnie niezwykle ważne.
A płyta MC z 1994 r. to mój ulubiony album załogantów z LA, i niemała w tym zasługa Johna i jego kapitalnego wokalu. I dobrze, że ta płyta po latach wraca do łask i jest nadal chętnie kupowana - w USA ma w końcu platynowy status, do którego dobiła ładnych pare lat po premierze...