- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: In Flames
Wykonawca: | Bjorn Gelotte - In Flames (gitara) |
strona: 3 z 4
In Flames, Warszawa 6.04.2009, fot. Lazarroni
Wasz producent Roberto Laghi powiedział, że płyta miała być "wielka i droga". Wiesz co miał na myśli?
Myślę, że chodziło mu o to, żeby brzmiała jak coś wielkiego i drogiego. Co nie znaczy, że faktycznie nie była droga, bo wydaliśmy na nią naprawdę sporo kasy. Siedzieliśmy w studiu od września do stycznia, domyślasz się, ile to kosztowało... Ale było warto. Nie chcieliśmy nagrać zwykłej metalowej płyty z płaskim dźwiękiem i sztucznym brzmieniem perkusji. Chcieliśmy, żeby brzmiało prawdziwie.
Roberto powiedział też, że starał się tak dopasować brzmienie, żeby krążek brzmiał dobrze nie tylko w studiu, na świetnym sprzęcie i wielkich głośnikach, ale także na urządzeniach, których fani używają do słuchania muzyki, jak na przykład odtwarzacz mp3, laptop...
Tak, a osiągnięcie tego kosztowało naprawdę sporo pracy. Roberto wiedział, co robi. Myślę, że głównie chodziło mu o to, że nie można oceniać płyty tylko na podstawie tego, jak brzmi w studiu nagraniowym naładowanym najlepszym sprzętem wartym tysiące euro, ale trzeba też sprawdzić, jaki dźwięk dostanie dzieciak, który będzie jej słuchał na empetrójce czy na komputerze. Sztuką jest tak dopasować dźwięk, żeby osiągnąć dobry efekt w obu tych ekstremalnie różnych środowiskach. Nie oszukujmy się, w dzisiejszych czasach mało kto używa do słuchania muzyki innego sprzętu niż iPod czy odtwarzacz mp3. Trzeba to brać pod uwagę. Nie twierdzę oczywiście, że nie warto inwestować w najlepszą produkcję, tylko ustawiać dźwięk pod małe głośniczki. Warto po prostu optymalizować brzmienie w obu wariantach.
Pracowaliście też z Danielem Bergstrandem. On zajął się produkcją wokalu.
Tak, Daniel pracuje z nami od wielu lat. On i Anders (wokalista - przyp. red.) świetnie się dogadują, więc nie było potrzeby niczego zmieniać. Dobrze się już znają, Daniel potrafi wyciągnąć z Andersa maksimum jego możliwości.
No i rezultaty w końcu ujrzały światło dzienne... Album "Sounds Of A Playground Fading" ukazał się w czerwcu 2011 r. i zebrał całkiem niezłe recenzje. Tymczasem niektórzy fani nie kryli rozczarowania, że i tym razem nie było powrotu do korzeni In Flames. Jak myślisz, dlaczego ludziom ciężko zaakceptować to, że zespół się zmienia i ewoluuje w innym kierunku?
Gdybym wiedział, chętnie bym ci to wyjaśnił (śmiech). Nie mam pojęcia, dlaczego ludzie tak reagują. Kiedy osiągasz sukces, niektórzy ci zazdroszczą. Niektórzy są rozczarowani, bo zespół, który lubią, nie gra już tak, jak na ich ukochanej płycie. Ale rozwój to dla zespołu absolutna konieczność. Nie traktujemy grania jak pracy. To najlepsze hobby, jakie można sobie wymarzyć, a jeśli przy okazji pozwala nam płacić rachunki - tym lepiej. Jeśli komuś nie podoba się to, co teraz chcemy grać, jego sprawa. Mnie to gówno obchodzi. Jeżeli nasza piątka jest zadowolona z tego, co wysyłamy w świat pod szyldem In Flames, mnie to wystarczy. Wszystkich i tak nie da się zadowolić. Uleganie naciskom i trendom to dla zespołu nic innego, jak krok do tyłu. Jeśli grając to, co kochasz, przez przypadek trafisz w trend, super. Jeśli nie, też nie ma tragedii. Robimy swoje, a resztę świata mamy w dupie.
Co do samego Jespera to i tak ciągle mam nadzieję, że wróci do IF, choć może jestem naiwny... W każdym razie wierzę, że coś jeszcze na muzycznej działce, tu albo gdzieś indziej, zdziała, bo za dobrym muzykiem jest, żeby było inaczej.
Po drugie - rzeczywiście zaraz po odejściu Jespera było oświadczenie, z którego wynikało, że jak tylko będzie on do tego gotowy to może w kazdej chwili wrócić. Natomiast to co mówi tu Bjoern - nie wiem czy byśmy tego chcieli, mamy już Engelina itd. - zadziwia i wywołuje niesmak. Zdaje się, że Gelotte nieco obrósł w piórka i myśli, że jak skomponował całą nową płytę to wszystko jest w najlepszym porządku, a nie jest. Sounds... to płyta przeciętna. Poza tym Jesper to założyciel In Flames i chyba prawie wszyscy chcieliby, żeby wrócił. I taką nadzieję mieć trzeba. Dziękuję autorce wywiadu, że popytała o Jespera :-)