- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Banisher
Wykonawca: | Hubert Więcek - Banisher (gitara) |
strona: 1 z 4
Redemptor, Bielsko-Biała 7.10.2022, fot. Verghityax
Metal w Polsce to nie przelewki. Pomijając największych tuzów pokroju Behemoth, Vader, Decapitated czy Riverside, niewielu muzyków decyduje się na to, by żyć wyłącznie z grania. Niektórzy działalność w zespole łączą z karierą muzyka sesyjnego lub nauczyciela. Jedną z takich osób jest Hubert Więcek, na co dzień gitarzysta w formacjach Banisher i Redemptor. W trakcie półtoragodzinnej rozmowy poruszyliśmy temat jego współpracy z Decapitated i Acid Drinkers, podyskutowaliśmy również o tym, jak ważny jest dobry realizator i dlaczego nie warto już dziś wydawać longplayów.
rockmetal.pl: Cześć, Hub! Choć Banisher jest twoim okrętem flagowym, to polem, na którym ostatnio przejawiasz największą aktywność, jest "Hub's Academy", twoja szkoła gry na gitarze i basie.
Hubert Więcek: Tak i jest to dla mnie temat priorytetowy, którym zajmuje się kiedy akurat nie jestem w trasie. Lekcji udzielam od dość dawna. Swoje pierwsze kroki na ścieżce nauczycielskiej stawiałem dwanaście lat temu, dorabiając sobie na studiach. Szło mi to coraz lepiej i na pewnym etapie dołączyłem do założonej przez Daniela Keslera szkoły "Guitarmanic". Z tego tytułu nawet zamieszkałem w Krakowie na trzy miesiące. Następnie przeniosłem się do Rzeszowa i kontynuowałem działalność na własną rękę. Gdy na stole pojawiła się oferta grania w Decapitated, musiałem te lekcje odpuścić z braku czasu i energii. Parę lat później wróciłem do tego na pełnych obrotach. Bardzo sobie cenię zawód korepetytora, ponieważ jest to coś mojego i daje mi mnóstwo satysfakcji. Nie ukrywam, że pandemia uczyniła moją pracę znacznie wygodniejszą. Mogę prowadzić zajęcia online wprost z domowego studia, które zresztą regularnie wzbogacam o nowe sprzęty. W okresie wakacyjnym zrobiłem warsztaty gitarowe w ramach programu "Kultura w sieci" i uznałem, że jest to format, w który warto zainwestować.
Decapitated, Kraków 5.06.2018, fot. Verghityax
Zgłaszają się tylko nowicjusze, czy zdarza się, że kolega po fachu też wpadnie się poduczyć?
Bywało, że na kurs zapisywali się goście, którzy na co dzień występują w kapelach i mają już wydane albumy na koncie. Zawsze jestem otwarty na przekazywanie wiedzy. To strasznie fajne uczucie, kiedy po godzinie nauki twój uczeń robi oczy jak pięciozłotówki i mówi: "Ja pierdzielę, rozwaliłeś mi system". Naturalnie nie wszyscy startują z jednakowego poziomu. Sam wciąż odkrywam nowe rzeczy i stale się dokształcam, a potem łapię się za głowę, że czegoś wcześniej nie wiedziałem. Jest taki Belg - Dirk Laukens - który zarządza stroną internetową www.jazzguitar.be. Często z niej korzystam, bo zawarte na niej informacje są wyjątkowo przystępne. Obecnie to chyba najlepsza witryna poświęcona teorii gitarowej.
Decapitated, Lublin 8.12.2018, fot. Łukasz "Luxus" Marciniak
Z twoich obserwacji, co jest największą bolączką gitarzystów?
Powiedziałbym, że problemy z rytmiką. W swojej szkole stykam się z tym zjawiskiem na co dzień, a jest to niezmiernie ważna kwestia. Żeby samemu podciągnąć się na tym polu, zacząłem grać w domu na bębnach. Uważam, że osoby, które ćwiczą na wielu instrumentach, są w ogólnym rozrachunku sprawniejszymi muzykami i łatwiej im przychodzi dogadywanie się z kompozytorami. Gitarzyści mają to do siebie, że potrzebują obu rąk naraz, by wydobyć pojedynczą nutę, przez co brakuje im podzielności uwagi. Z kolei taki pianista lewą ręką gra jedno, prawą drugie i już jest polirytmia, nie wspominając o perkusiście, który każdą kończyną wybija różne dźwięki.
Jeszcze trudniej mają gitarzyści, którzy jednocześnie są wokalistami. Gdy próbują połączyć obie rzeczy po raz pierwszy, zawsze się wysypują, bo nie potrafią należycie oddychać. Jeżeli obsługujesz wyłącznie gitarę, nie zwracasz uwagi na takie niuanse. Sęk w tym, że śpiewa się na wydechu. Musisz to sobie tak rozłożyć i obliczyć, aby się zgadzało. Wokaliści myślą słowami i zwykle nie umieją rozdzielić tego rytmicznie albo nie wiedzą, ile sylab da się zmieścić.
Decapitated, Katowice 9.12.2018, fot. Verghityax
Czym się kierujesz, wybierając studio nagraniowe? Zauważyłem, że większość albumów Banisher zarejestrowaliście w "Invent-Sound Studio" w Bydgoszczy.
Realizatorem dźwięku w "Invent-Sound Studio" jest Szymon Grodzki, z którym koleguję się od ponad dekady. Poznaliśmy się na trasie - ja występowałem wówczas z Vedonist, on miał projekt o nazwie Mala Herba. Jestem przyzwyczajony do życia w drodze, więc wyprawa do Bydgoszczy nie stanowi dla mnie problemu, zresztą w Rzeszowie i tak nie ma gdzie nagrywać.
Czy w tej dziedzinie Rzeszów faktycznie wypada tak źle?
Pod względem sprzętowym nie. Wiesz, byle głupek może zainwestować pięć milionów złotych w zajebiste studio, ale liczy się realizator i to, co potrafi z tego studia wyciągnąć. Spójrz na Zeda (Tomasza Zalewskiego - przyp. red.). Chłop nie ma co prawda najbardziej wypasionego oprzyrządowania na świecie, a i tak wszyscy do niego jeżdżą, bo jest geniuszem w swoim fachu.
Dziś wielu muzyków decyduje się na samodzielne nagrywanie w warunkach domowych, czego ja nie jestem zwolennikiem, bo co dwie głowy, to nie jedna. Jako twórca i kompozytor zasadniczo wiesz, co jak ma brzmieć, ale sam wszystkiego nie wychwycisz. Możesz wsłuchiwać się w swoje ścieżki do upadłego, aż dostaniesz kręćka i nie będziesz już w stanie określić, czy jest dobrze czy źle. Brak świeżego podejścia to najprostsza droga do tego, by przepuścić błędy. A realizator jednak trochę inaczej słyszy to, co grasz i w razie czego będzie umiał ci doradzić. To również gość od wciskania guzika "record", dzięki czemu ty możesz skupić się wyłącznie na poprawnym odegraniu swojej partii. Dla mnie to jest kwestia komfortu pracy, który przekłada się na ostateczną jakość materiału. Kiedy robiłem "Scarcity" (drugi longplay Banisher - przyp. red.) u siebie w domu, w fazie miksów zawsze wychodziły niedociągnięcia i potem była męczarnia, żeby to poprawić. Z dobrym realizatorem tego typu sytuacje się nie zdarzają, dlatego warto mieć przy sobie kogoś z zewnątrz. Duże zespoły zatrudniają producentów nie bez kozery. Gdy Bob Rock przyszedł do Metalliki, zaczęli grać bardziej przebojowo. Pomijam, czy była to zmiana na korzyść czy nie, bo wiadomo, że oldschoolowcy chcieliby niekończącej się powtórki z "Kill 'Em All". Nie ma sensu o tym dyskutować.