- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
felieton: Dziennik koncertowej podróży 2013
strona: 3 z 4
11 czerwca, Hala "Ludowa" (czy tam) "Stulecia", Wrocław. Dead Can Dance. W latach 90 zobaczenie ich na żywo było dla normalnego człowieka nieosiągalne. I tyle. Potem, jak przyjechali do Warszawy, myśleliśmy, że wydarzył się cud. A tymczasem okazuje się, że nawet Dead Can Dance live może być normą i można sobie ich obejrzeć np. we Wrocławiu. Co tam dużo pisać, dla niektórych koncert życia, a mieć możliwość i nie zobaczyć DCD, to po prostu bluźnierstwo.
Dzień po DCD, czyli w środę, otrzymuję telefon z pozytywną informacją. Otóż okazuje się, że w piątek wiozę cztery przemiłe panie do Pragi na koncert Kiss, a moje nazwisko już znajduje się na liście gości i jakakolwiek odmowa nie jest możliwa. Więc "Rock And Roll All Nite" i ruszamy. Tradycyjnie polsko-czeski koncert w Pradze. "O2 Arena" wypchana do granic możliwości, stoimy w połowie drugiego sektora. Ścisk i wrzawa niemiłosiernie. W końcu w stolicy gra najważniejsza "czeska" kapela. I to nie są słowa rzucone na wiatr. Czesi kochają Kissów. Kolejny zresztą po Rush zespół obejrzany przeze mnie w 2013 roku, który z ogóle z jakichś absurdalnych powodów nie ma szans zagrać w Polsce. Z bezpiecznej odległości oglądamy spektakl w pełni. Wszystko na scenie lata, biega i wybucha. Nieprzerwanie zresztą w tej maszynie od 40 lat. Gdzieś w tym wszystkich gubi się muzyka, grana jakoś tak... spartańsko. Ale chyba też to na tym ma polegać, ma być wszak rock'n'rollowo, przecież jesteśmy na koncercie Kiss.
Po niecałym tygodniu jadę do Jaworzna spędzić miło czas na pierwszym dniu "Metalfestu". "Miło" oczywiście w cudzysłowie, bo festiwal to istna komuna w porównaniu z czeskim "Brutal Assault". Żarcia nie uświadczysz, piwo za kratami pilnowanymi przez emerytów. Kat w pełnym słońcu, to był chyba jakiś żart. Accept z totalnie zepsutym nagłośnieniem i jedyny dobry koncert tego dnia - Down. Jakoś mi "Metalfestu" nie żal, że go więcej nie będzie.
Na "Castle Party" Kat wreszcie wypadł tak, jak należy. Czyli po zmierzchu. A potem była już tylko Lacrimosa. Kolejny z tych zespołów, na które wybierałem się od jakichś 10 lat i o którego występie na "CP" rozmowy powracały wraz z każdą edycją festiwalu. Wreszcie się udało. Pssssst, w tym roku Moonspell.
Jedziemy do Pragi na Depeche Mode. Wiecie co? Z przyjemnością odpuściłbym sobie z 10 koncertów współczesnego DM za jedną, jedyną możliwość obejrzenia Dave'a Gahana z Soulsavers. Z którymi wydał bezapelacyjnie najważniejszą płytę swojego życia zaraz po "Songs Of Faith And Devotion".
Po tygodniu wracamy na ten sam praski stadion. Tym razem Iron Maiden. Zastanawiałem się długo, czy oni jeszcze... mogą. Po upalnym dniu wieczorem spadł deszcz. Ale nie taki normalny deszcz, tylko taki żywcem wyjęty z wietnamskiego epizodu Foresta Gumpa. Najpierw padał z góry, potem z boku, a na końcu miało się wrażenie, że pada nawet od spodu. Iron Maiden w odsmażaniu kotleta w swoich trasach po 8 latach dolecieli do roku 1988. Deszcz spowodował kilka anomalii drastycznych nawet jak na Czechy. Np. takich, że ludzie na trybunach zamiast tradycyjnie siedzieć, wcinać kiełbasy z popcornem i całość popijać piwem - stali. Wysiadły telefony, aparaty fotograficzne, nikt niczego (wreszcie) nie nagrywał i nie raził fleszem po oczach. Mogliśmy się poczuć, jakbyśmy się cofnęli w czasie do koncertu Ironów z tego 1988 roku! I to był dopiero klimat! Tylko niech mi ktoś wytłumaczy, dlaczego i tak musieli dowalić do setu dwa numery z wydanej 4 lata później "Fear Of The Dark".
1)Rush sławę zdobyło dopiero od albumu "2112".
2)Przesadna krytyka Metalfestu. To była naprawdę dobra impreza, ale Polacy jak zwykle umieją tylko krytykować to co swoje i wychwalać jaki to Brutal super. Heloooł, były dopiero dwie edycje Metalfestu. A składy naprawdę udało się załatwić zajebiste. Megadeth na pierwszej edycji raczkującego polskiego festu - już niech to wystarczy. Markę festiwalu buduje się latami i jak na start to było super. Na pierwszym Wacken było kilkaset osób, a teraz to największy metalowy fest w Europie. Nie wiem jakich luksusów się niektórzy spodziewali, ale organizacyjnie było ok. A jakieś drobne niedociągnięcia zawsze są. Sam się trochę biczuje że nie byłem na drugiej edycji, tylko na pierwszej. Zawsze będę podziwiał chłopaków z Knock Out, że przynajmniej spróbowali i było więcej niż przyzwoicie. A że wielu z dzisiejszych młodych metalowców woli oglądać koncerty na yt, a dla Volbeat scena była zbyt "niebezpieczna" to już osobne tematy. Chciałbym żeby ich solidnie wygwizdano na Woodstocku, ale pewnie tak nie będzie.
W Polsce z wielu powodów, o których wielokrotnie rozmawialiśmy (i jest to temat na osobny tekst), nigdy nie będzie metalowego festiwalu na zachodnio-europejską czy chociażby czeską miarę. Przyczyny są różne: mentalne, finansowe, prawne etc. Bo co to za fest, na którym nie możesz się napić piwa pod sceną, zawsze jakiś zespół nie zagra, a miejscowa ludność z katechetką i proboszczem na czele zażądają odwołania Behemoth (i żeby było śmieszniej zawsze dopną swego). Dlatego jakoś mi tych imprez nie żal.
PS. Oczywiście pierwszy album Rush ukazał się roku 1974, a nie 1971.
Reszty nie przeczytałem, nie chciało mi się..