- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Rosk
Wykonawca: | M. - Rosk (gitara basowa) |
strona: 1 z 3
Rosk, fot. Aleksandra Burska
Warszawskiej grupie Rosk nie można odmówić odwagi. Po nagraniu jednego z lepszych albumów w historii polskiego post-metalu, sekstet dokonał drastycznej wręcz zmiany stylu, która mogłaby przetrącić kręgosłup bardziej rozpoznawalnym kapelom, a co dopiero zespołowi wykuwającemu swoją markę. Z M. - basistą formacji - porozmawiałem o kulisach tej muzycznej rewolucji, inspirowaniu się mitologią nordycką, a także o jego projekcie pobocznym Krzywdy.
rockmetal.pl: Zwykle zaczynam wywiady od wydarzeń najnowszych, tym razem jednak pozwolę sobie nawiązać do dziejów najdawniejszych. Jak doszło do powstania Rosk?
M.: Rosk zrodził się ze szczerej potrzeby sięgnięcia po jakąś formę sztuki, która wykraczałaby poza samą muzykę i realizowałaby konkretny, odgórnie przyjęty koncept. Część z nas znała się już z wcześniejszych podrygów muzycznych - gdyby się uprzeć, można by je nazwać kapelami, choć nie odniosły one żadnego większego sukcesu. Idea, jaka potem miała przyświecać Roskowi, pojawiła się za sprawą dwóch koncertów, w których uczestniczyliśmy w kwietniu 2014 roku. Pierwszy z nich, występ Amenra i innych formacji związanych z kolektywem Church of Ra, odbył się w stołecznej "Proximie". Drugi miał miejsce dosłownie tydzień później, kiedy do Warszawy przyjechał Cult of Luna. Wzięliśmy udział w obu z Mateuszem Sworakowskim (gitarzystą Rosk - przyp. red.). Na Cult of Luna wpadliśmy na siebie z Krzysztofem Traczykiem (wokalistą - przyp. red.). Uznaliśmy, że to dobry moment, aby otworzyć nowy rozdział i zaproponowaliśmy mu współpracę. Pomału kompletowaliśmy skład. Zależało nam na tym, żeby fundament zespołu oprzeć na więziach międzyludzkich. Wpierw chcieliśmy się lepiej poznać, zanim weźmiemy się za komponowanie. Oczywiście pewne szkice i pomysły zaczęły się kształtować w międzyczasie, co zaowocowało materiałem na "Miasmę".
Rosk, Bielsko-Biała 26.10.2019, fot. Verghityax
Wybacz, że polecę teraz chamskim banałem, ale ciekawi mnie geneza nazwy Rosk.
To słowo nie zawiera ukrytego przesłania, nic tak naprawdę nie znaczy. Wymyślił je Mateusz na jednym z naszych spotkań, gdy skład był już niemal uformowany. Doszliśmy do wniosku, że fajnie byłoby mieć nazwę, która w żaden sposób nie definiuje kierunku i charakteru muzyki. Wszystkim się ten Rosk spodobał i tak już zostało.
Przechodziliście etap grania coverów, czy od razu wystartowaliście z numerami autorskimi?
Nigdy nie wykonywaliśmy coverów. Na początku dysponowaliśmy paroma surowymi utworami, dwoma napisanymi przez Mateusza i jednym przeze mnie. Okazało się, że są one ze sobą całkiem spójne i to wytyczyło nam ścieżkę, którą podążyliśmy.
To, co urzekło mnie w płycie "Miasma", to jej spontaniczność i bezpretensjonalność. Żadnych niepotrzebnych dłużyzn, pompy czy przerostu formy nad treścią.
Tej pompatyczności i tego rozbuchania chcieliśmy uniknąć za wszelką cenę. Na przykład "Beneath the Light", czyli wieńczący album kolos, powstał w całości podczas jednej próby. Potem tylko przeanalizowaliśmy i usprawniliśmy jego strukturę, ale wydaje mi się, że z tego właśnie wynika spontaniczność, o której wspomniałeś. Najlepiej widać to na nagraniach koncertowych z tego okresu. Celowo zostawiliśmy sobie w tej kompozycji coś, co określam polem niedopowiedzenia. Pozwoliło nam to eksperymentować z "Beneath the Light" w trakcie odtwarzania go na żywo.
Rosk, Katowice 7.05.2017, fot. Verghityax
Zważywszy na improwizacyjny aspekt waszych utworów, dużo wysiłku musieliście włożyć w sesję nagraniową?
Zarezerwowaliśmy sobie czas w "Nebula Studio", a z Haldorem (Grunbergiem, producentem - przyp. red.) umówiliśmy się na miksy i mastering. Całość zarejestrowaliśmy w dwa i pół dnia. Później we własnym zakresie dograliśmy wokale, syntezatory i jakieś przeszkadzajki. Byliśmy w głębokim szoku, biorąc pod uwagę, z jakim odzewem spotkał się ten album. Uważam, że największe laury za efekt końcowy powinna zebrać ekipa z "Nebula Studio" oraz Haldor. Udało im się wycisnąć z tego materiału maksimum potencjału.
Haldor jest jednym z najbardziej rozchwytywanych obecnie realizatorów w polskim metalu. Czy to dlatego postanowiliście go zatrudnić?
Ja zasugerowałem jego kandydaturę, aczkolwiek decyzję podjęliśmy kolektywnie. Staramy się nie zrzucać ciężaru decyzyjnego na barki jednej osoby. Co do Haldora, to musisz pamiętać, że w momencie pracy nad "Miasmą" nie był jeszcze tak rozpoznawalną postacią, więc to niekoniecznie jego sława zaważyła na naszym wyborze. Pasowało nam brudne brzmienie, jakie potrafi uzyskać, on z kolei rozumiał, o co chodzi w naszej muzyce.
Rosk, Bielsko-Biała 26.10.2019, fot. Verghityax
Zauważyłem, że na żywo równie duży nacisk, co na warstwę dźwiękową, kładziecie na warstwę wizualną.
To jest właśnie to, o czym mówiłem na samym początku. Chcieliśmy zrobić coś, co będzie przełamywać utarte schematy. Dążymy do postrzegania naszej twórczości jako ogólnej formy sztuki, jakkolwiek pretensjonalnie by to nie zabrzmiało, a trochę tak brzmi (śmiech). Z tego powodu poszukujemy rozmaitych środków wyrazu. Część z nich mieliśmy sposobność zaobserwować podczas występów, w których uczestniczymy. Chłoniemy kulturę muzyki podziemnej i fascynują nas pewne rozwiązania, na przykład to, co swoim fanom serwuje Amenra. Niedawno obchodzili jakiś jubileusz, chyba dwudziestolecie działalności, i z tej okazji zagrali serię koncertów, w tym jeden w kościele. Kulminacyjnym punktem trasy był występ na świeżym powietrzu, w trakcie którego podpalili wielki, ułożony z drewna stos. Gdy już zostały z niego zgliszcza, oczom widzów ukazała się rzeźba przedstawiająca symbol zespołu, tę krzyżoszubienicę. Chociaż inspirujemy się takimi rzeczami, pragniemy znaleźć własną drogę. Używane przez nas wizualizacje były pomysłem nas wszystkich. Sfilmowaliśmy je własnoręcznie i zmontowaliśmy metodą chałupniczą, co w moim przekonaniu dodało koncertom promującym "Miasmę" autentyczności.
Skojarzyło mi się to z teatrem cieni - wy w ukryciu, a na pierwszy plan wybijają się wizualizacje oraz ilustrująca je muzyka.
Usiłowaliśmy tę muzykę zdehumanizować, by mówiła sama za siebie. Poza tym szczątkowe oświetlenie daje nam poczucie komfortu, gdyż większość prób graliśmy w całkowitych ciemnościach. Taka ciekawostka (śmiech).
Na okładce "Miasmy" zamieściliście zdjęcie, które wykonał Sagby, szwedzki artysta i fotograf.
Tak, Sagby'ego, a właściwie Erica, wyłapałem na jednej z grup poświęconych muzyce post-metalowej, doomowej i post-rockowej na Facebooku. Gość zaoferował, że przygotuje kilku zespołom oprawę graficzną za darmo. Szczerze powiedziawszy wygląda to na skąpstwo i cięcie kosztów, ale dopiero debiutowaliśmy i zadaliśmy sobie pytanie: "Co nam to szkodzi? A nuż wyjdzie coś fajnego". Ja i Grzesiek, nasz wokalista, trochę z nim porozmawialiśmy i okazało się, że na co dzień Eric jest wykładowcą na Akademii Sztuk Pięknych w Sztokholmie i łeb ma nie od parady. Nie pamiętam już dokładnie, kto narzucił formę zdjęciową. Wydaje mi się, że on, bazował bowiem na kolażach fotograficznych. Przesłaliśmy mu teksty i generalny koncept albumu, a on popuścił wodze fantazji. Specjalnie udał się w okolice wioski, w której mieszkają jego rodzice. Zabrał ze sobą kufer, lniany worek i ruszył w dzicz. Człowiek, którego widzisz na okładce, to właśnie Sagby. Bardzo doceniam jego zaangażowanie, bo rezultat przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania.