- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Ketha
Wykonawca: | mR.trip - Ketha (wokal, gitara) |
strona: 1 z 2
Ketha, Chorzów 2.12.2017, fot. Verghityax
Ketha zawsze była rodzynkiem na polskiej scenie. Gdy na początku XXI wieku, gdzieś w okolicach płyt "Nothing" i "Miss Machine", techniczne połamańce były u szczytu popularności, w naszym kraju zespoły nawiązujące do tej stylistyki policzyć można było na palcach jednej ręki. Do dziś została już tylko ekipa niezmiennie dowodzona przez Macieja Janasa, znanego też jako Mr Trip. Upór i konsekwencja sprawiły, że na 10-lecie istnienia Ketha ukazała się płyta będąca dla zespołu swoistym nowym początkiem. Nastroje są bojowe, ale z tak dobrą płytą, jaką jest "0 Hours Starlight", nie ma co się dziwić.
rockmetal.pl: Ketha już na początku swojej egzystencji otrzymała łatkę zespołu grającego pod Kobong. Kolejnymi płytami udowadniałeś, że jesteście grupą szukającą inspiracji w wielu innych miejscach, czego ukoronowaniem była EP-ka "#!%16.7". Tymczasem po wydaniu "0 Hours Starlight" gracie trasę z utworem Kobong w set liście. To przypadek? Czy może po tej płycie zmieniło się coś, że już nie musisz tego Kobonga ukrywać?
Mr Trip, Ketha: Porównanie do Kobonga zawsze było dla nas nobilitujące, choć nie ukrywam, że od początku nie chciałem, żebyśmy byli odbierani jako Kobong bis. Nigdy świadomie nie kalkowałem rozwiązań tego bandu, bo ich po prostu nie dało się podrobić. Gdzieś tam pobrzmiewały na pewno fascynacje poczynaniami tego kwartetu, zwłaszcza na pierwszej płycie, ale moją ambicją było znalezienie swojego "ja". Myślę, że już od drugiej płyty staliśmy się trudni do sklasyfikowania, a z nową odeszliśmy na tyle daleko, że wrzucenie coveru nie będzie odczytane jako próba podpinania się pod legendę Kobonga. To ukłon w stronę zespołu, który pokazał mi, że metal może być wolny od etykiet, otwarty, intrygujący; który był punktem zapalnym do stworzenia Kethy, ale nie jest bezpośrednią inspiracją dla naszej muzyki.
Ketha, Chorzów 2.12.2017, fot. Verghityax
Sam jednak zostawiłeś silny trop poszukiwaczom wpływów w Ketha nawiązując współpracę z Maćkiem Miechowiczem (gitarzysta Kobong - przy. red.). Jak doszło do waszego spotkania i jak jego osoba wpłynęła na ostateczny kształt muzyki twojego zespołu? Czy wasza relacja była bliższa układowi uczeń - mistrz niczym Luke Skywalker i Obi Wan, czy raczej bliżej mu było do bardziej doświadczonego kumpla w typie Hana Solo?
Podczas tworzenia demówki szukałem studia, w którym moglibyśmy ją zarejestrować. Byłem wtedy na studiach w Krakowie i trafiłem na koncert Neumy. Tam poznałem Maćka i dowiedziałem się o studio "Kokszoman / Złota Skała". Mieściło się ono w dawnej sali prób Kobonga, obok rezydowały bodajże Sparagmos, Antigama i parę innych zespołów. Dla nas, ludzików pochodzących z malutkiej miejscowości, było to jak dotknięcie bogów. Wiesz, ja wtedy nie miałem nawet normalnego wzmacniacza. Myślałem, że Boss Metal Zone to szczyt marzeń, a tu widujemy się z naszymi idolami, chodzimy razem na szluga i dostajemy od nich sprzęt do nagrywania. Jak podpiąłem się do Mesy, to nie byłem w stanie uwierzyć, że gitara może tak brzmieć (śmiech). Przy nagrywaniu był nie tylko Maciek, ale też Tomek Krzemiński (późniejszy basista Neumy - przyp. red.) i Marek Bereszczyński (wówczas etatowy realizator w "Złotej Skale" - przyp. red.). Nie jestem biegły w Gwiezdnych Wojnach, nie wiem więcm czy stworzyliśmy relację uczeń-mistrz. Na pewno jednak cała trójka poprowadziła nas za rękę przez proces nagrywania i dała nam całą masę porad, które wcieliliśmy w życie. Mieliśmy też okazję spędzić parę wieczorów z Maćkiem, pogadać o muzyce, usłyszeć kilka anegdot. Utrzymywaliśmy później kontakt, pomogłem mu przy stworzeniu strony Kobonga, wróciłem do jego studia w celu nagrania naszego debiutu. Chciałem zrobić to samo przy "2nd Sight", niestety "Złota Skała" już wtedy nie istniała. Maciek przeniósł sprzęt do rodzinnego domu Roberta Sadowskiego. Tam nagraliśmy gitary, a nawet wokale Rafała "Rasty" Piotrowskiego, który wtedy był u nas za mikrofonem. Pod koniec prac Maciek zaproponował dogranie paru rzeczy do albumu. Zostawiłem mu wolną rękę, na "2nd Sight" weszło wszystko, co zrobił. Miał więc na pewno wpływ na ostateczny aranż, ale nie było to na zasadzie "ej, wywalmy ten motyw i zagrajmy go inaczej".
Ketha, Chorzów 2.12.2017, fot. Verghityax
Wspomniałeś, że na najnowszej płycie dokonaliście sporego przewrotu w stosunku do wcześniejszych dokonań. Nie da się ukryć, że stworzyliście najbardziej przyswajalny, a momentami wręcz przebojowy album. Zawsze w takim przypadku muzycy zespołów, które właśnie wykonały stylistyczną woltę, tłumaczą się naturalnym rozwojem, wychodzeniem naprzeciw swoim aktualnym zainteresowaniom i tak dalej. Mnie z kolei zawsze zastanawia na ile takie zmiany poprzedzone są analizą "teoretyczną" wewnątrz zespołu przed rozpoczęciem komponowania muzyki.
W większości przykładów to zwyczajnie prawda (śmiech). U nas nie było wewnątrz-zespołowych analiz z prostej przyczyny: materiał powstaje w trybie jednoosobowym. Zawsze poddaję go ocenie, słucham opinii chłopaków, ale nie ustalaliśmy razem, że następny album mam napisać "z założeniem, że...". Nad pierwszymi pomysłami zacząłem pracować jeszcze w trakcie nagrań EP-ki "#!%16.7", bardzo skomplikowanej i trudnej w realizacji. Przejście do prostszych form było więc faktycznie naturalnym procesem. Czułem zmęczenie tymi wszystkimi piruetami. Zacząłem spoglądać w kierunku klasycznego schematu zwrotka-refren-solo-refren. Chciałem konkretu, chciałem, żeby zapadało w pamięć, a na etapie wymyślania wokali chciałem melodii.
Ketha, Chorzów 2.12.2017, fot. Verghityax
Wokale to temat wymagający osobnego potraktowania. Na wcześniejszych płytach prezentowałeś raczej jednorodny krzyk. Tym razem popuściłeś wodze fantazji i właściwie co kawałek to inne wokalne niespodzianki. Pamiętam, że wokalistą zostałeś z braku odpowiedniego kandydata na to miejsce i na początku traktowałeś śpiewanie wręcz jako zło konieczne, a na EP-ce wyręczyłeś się częściowo dęciakami. Tym razem twój głos współtworzy utwory na równych prawach z gitarą. Jakie czakry musiałeś odblokować, by tak podejść do tematu i znaleźć te wszystkie odjechane pomysły?
Musiałem się przestać wstydzić samego siebie. Podchodziłem z dużym dystansem do nagrywania wokali na ten materiał. Wiedziałem, że nie da się go załatwić krzykiem, że muzyka sama postawiła poprzeczkę wyżej. Musiałem więc zmierzyć się z własnymi ograniczeniami i po EP-ce wziąłem się do roboty. Na próby jeździłem już nie tylko wtedy, kiedy graliśmy wszyscy. Przyjeżdżałem sam, zamykałem się w sali z laptopem i cierpliwie próbowałem bardzo różnych pomysłów. Dużo patentów przyszło mi do głowy także podczas podróży. Pracowałem długo zagranicą, co wiązało się z samotnymi dojazdami rzędu 1000 km. Odpalałem wtedy materiał i przez część trasy ćwiczyłem. Po paru miesiącach zacząłem te pomysły zbierać i nagrywać, najpierw w domu, później w studio. Na bieżąco tworzyłem też teksty. Pierwszy raz doszedłem do tego, że warstwa liryczna ma duże znaczenie, nie tylko w wymiarze treści, jakie niesie, ale i w sposobie śpiewania. Czyli jak jest mrok w tekście, to gadam, jak smutek, to zawodzę, jak wkurw, to krzyczę. Nadal uważam, że dałoby się wszystko zaśpiewać lepiej - opinie odnośnie tej warstwy materiału zbieramy różne, jedni chwalą, inni ganią. Ale to dobrze, nikt nie jest obojętny, a ja dzięki tej płycie przestałem się bać próbować nowych rzeczy.