- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Gehennah
Wykonawcy: | Micke Birgersson - Gehennah (instrumenty perkusyjne), Charley Knuckleduster - Gehennah (gitara basowa), Mr. Violence - Gehennah (wokal) |
strona: 1 z 2
Gehennah, Gliwice 1.04.2017, fot. Verghityax
Szwedzki zespół Gehennah, choć nie należy do ścisłej czołówki europejskiego ekstremalnego grania, cieszy się w Polsce dużą popularnością. W roku 2016 ukazał się album z coverami, zatytułowany "Bang Your Heads For Gehennah", będący hołdem dla tej formacji złożonym przez polskie zespoły takie, jak Ragehammer, Offence, Warfist czy Stillborn. Niecały rok później Szwedzi mieli wreszcie okazję wystąpić w Polsce, w ramach drugiej edycji "Black Silesia Festival" u boku m.in. pochodzącego z Niemiec Desaster oraz włoskiego Violentor. Okazuje się, że muzyka Gehennah w pełni odzwierciedla usposobienie jej wykonawców - cechuje ich szczerość, dystans do siebie i wierność korzeniom ciężkiego grania. Spędziliśmy z zespołem prawie pół godziny przed koncertem, a wywiad przypominał bardziej przyjacielską pogawędkę przy piwie niż sztywne spotkanie dziennikarzy z muzykami. O "ulicznym metalu", pozerach i undergroundowej popularności tej formacji rozmawialiśmy z perkusistą Micke "Hellcop" Birgerssonem, basistą Charley'em Knuckledusterem oraz wokalistą Mr. Violence.
rockmetal.pl: Wasz ostatni album nosi tytuł "Too Loud To Live, Too Drunk To Die". Nie jesteście dziś zbyt pijani, żeby zagrać koncert?
Charley Knuckleduster: To prawda, trochę już wypiliśmy, ale z koncertem spokojnie damy radę. (śmiech) Gramy proste kawałki, tego nie da się spieprzyć.
Micke "Hellcop" Birgersson: W tym właśnie rzecz, trzeba pisać takie numery, żeby zawsze być w stanie je zagrać na żywo, czy to pod wpływem, czy nie. W muzyce, którą gramy, jest miejsce na pewien brud i brak perfekcji, czasami nawet dodaje jej to nieco autentyczności. Czy koncertujemy na trzeźwo, czy po kilku piwach, drobne wpadki jakoś uchodzą nam na sucho.
Gehennah, Gliwice 1.04.2017, fot. Verghityax
Wasz ostatni album to pierwsze pełnometrażowe wydawnictwo, które ukazało się pod szyldem Metal Blade Records. Przedtem jednak wydaliście za pośrednictwem tej wytwórni EP-kę "Metal Police". To dość nietypowy początek współpracy.
Charley: Właściwie to trochę pokręcona historia, bo tę EP-kę wydaliśmy najpierw na siedmiocalowym winylu pod szyldem małej, lokalnej wytwórni Lightning Records. Metal Blade zrobiło reedycję tego wydawnictwa, z tym, że w wersji dwunastocalowej.
Hellcop: Przez kilka lat w ogóle nie mieliśmy stałego wydawcy. Zmiana na stanowisku basisty spowodowała drobny przestój w działalności Gehennah, ale kiedy już znaleźliśmy właściwego człowieka, wszystko od razu ruszyło do przodu. Metal Blade zainteresowało się nami właśnie po wydaniu "Metal Police" na winylu i ta współpraca trwa do dziś.
Zdaje się, że nigdy nie zabiegaliście specjalnie o zainteresowanie dużych wytwórni.
Hellcop: Wręcz uciekaliśmy od tego. Profesjonalny wydawca to presja i naciski, żeby regularnie wydawać nowy materiał. To też próby wywierania różnorakiego wpływu na działalność zespołu, a to coś, czego zawsze chcieliśmy uniknąć. W naszej muzyce ważna jest przede wszystkim szczerość i naturalność. Nigdy nie próbowaliśmy za wszelką cenę dostać się pod skrzydła jakiegoś molocha, bo mieliśmy wrażenie, że to by nam odebrało radość z grania i zaczęlibyśmy kierować tym zespołem w niewłaściwy sposób z niewłaściwych powodów.
Charley: Wszystko, co kiedykolwiek wydarzyło się w Gehennah, to dzieło przypadku. Albo raczej naturalnego obrotu spraw.
Hellcop: No cóż... kiedyś o mało nie zepsuliśmy swojej współpracy z Osmose Productions właśnie przez to, że czasami nie potrafimy zachowywać się tak, jak się tego od nas oczekuje. I tak robimy wszystko po swojemu, a potem za to obrywamy.
Gehennah, Gliwice 1.04.2017, fot. Verghityax
Jakie oczekiwania dużych wytwórni są nie do zaakceptowania przez Gehennah?
Charley: Żebyśmy się zachowywali... (śmiech) I żebyśmy wreszcie dorośli.
Hellcop: Nigdy też nie potrafiliśmy sprostać oczekiwaniom wytwórni jeśli chodzi o autopromocję. Nie za bardzo potrafimy robić jakieś głupoty w internecie, żeby przypodobać się masom. Fani Gehennah to w przeważającej mierze miłośnicy starej, tradycyjnej szkoły grania. I do nich kierujemy naszą twórczość. Nie zależy nam na sławie, pieniądzach i lajkach w internecie. Wydawcy wymagają od zespołów stałej aktywności na Facebooku i Instagramie, stałego kontaktu z fanami i regularnych aktualizacji.
A jednak macie profil na Facebooku...
Hellcop: O tak, i nawet próbowaliśmy go ładnie prowadzić. (śmiech) Po wydaniu płyty nawet przez chwilę nam się to udawało, ale na dłuższą metę takie sztuczne działania komercyjne wydawały nam się nienaturalne. Nie jesteśmy do tego stworzeni. Jeśli próbujesz być poważny, a tak naprawdę nie jesteś ani trochę, to tylko niepotrzebna szopka, która nie ma żadnego sensu. I tak z góry wiadomo, że Gehennah nie zyska już ani światowej sławy, ani nie zacznie zarabiać jak zespół z najwyższej półki, więc po co bawić się w te wszystkie marketingowe szopki? Moim zdaniem siła tego zespołu polega właśnie na tym, że jesteśmy naturalni. Wolę mieć setkę prawdziwych fanów, którzy rozumieją to, jakimi kolesiami jesteśmy naprawdę, niż mnóstwo dzieciaków na Facebooku, zapatrzonych w wymyślony przez kogoś image, który nie ma żadnego pokrycia w rzeczywistości.
Gehennah, Gliwice 1.04.2017, fot. Verghityax
Jeśli undergroundowy zespół podpisuje kontrakt z dużą wytwórnią, to znaczy, że się sprzedał?
Charley: To się zdarza, ale oczywiście nie jest to regułą.
Hellcop: Nie można powiedzieć, że wszystkie zespoły, które osiągnęły komercjalny sukces, sprzedały się celowo i zrobiły z siebie marketingowy produkt. Oczywiście są takie przypadki, ale wrzucanie wszystkich do jednego worka jest trochę krzywdzące. Trzeba jednak wiedzieć, że tego rodzaju sukces większość kapel zawdzięcza poddaniu się pewnej dyscyplinie, którą narzuca wydawca zarówno w kwestii promocji, jak i samej muzyki. Są oczywiście przypadki zespołów, które znalazły się po prostu we właściwym miejscu o właściwym czasie i jakimś sposobem poruszyły szerokie grono odbiorców bez celowego podporządkowywania się komukolwiek. Tego rodzaju sytuacje to jednak rzadkość.
Od wydania w 1997 roku albumu "Decibel Rebel" do czasu ukazania się waszej kolejnej płyty minęło wiele lat. Co spowodowało tak długą przerwę?
Hellcop: W roku 1998, po wydaniu "Decibel Rebel", graliśmy dość dużo koncertów, a potem zmagaliśmy się z personalnymi problemami w składzie. Momentami było już tak źle, że zastanawialiśmy się nad zawieszeniem działalności Gehennah na kilka lat. Na szczęście udało nam się w tym okresie zagrać kilka koncertów, może niekoniecznie dla jakiejś ogromnej publiczności, ale w atmosferze, która utwierdziła nas w przekonaniu, że jeszcze nie czas kończyć ten rozdział. Wtedy odszedł nasz dotychczasowy basista Ronnie Ripper, a ja od razu zadzwoniłem do Charliego i spytałem go, czy nie chciałby do nas dołączyć. Zgodził się natychmiast i okazało się to trafnym wyborem, bo odkąd stał się członkiem Gehennah, wniósł w nasze szeregi nową energię, a poza tym zaczął pisać dla nas nowe piosenki... Co jest dziwne, bo nie każdy potrafi się wpasować w tę stylistykę i od razu tworzyć muzykę i teksty spójne z naszym dotychczasowym materiałem.