- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Exciter
Wykonawca: | Dan Beehler - Exciter (wokal, instrumenty perkusyjne) |
strona: 3 z 3
"Violence & Force" trafił do sprzedaży w lutym 1984 roku, a w listopadzie i grudniu odbyliście swoją pierwszą trasę po USA. Otwieraliście wtedy występy dla Motorhead i Mercyful Fate.
To była niesamowita i zarazem szalona eskapada. Najpierw dzieliliśmy autokar z Mercyful Fate. W imprezowaniu i piciu duńska ekipa techniczna nie miała sobie równych - nigdy wcześniej nie spotkałem tak twardych zawodników. Strach było zasnąć w ich obecności, bo tylko czekali na okazję, by spłatać komuś figla. W drugą połowę trasy swoim busem zabrał nas Motorhead. Obie kapele odznaczały się wysokim poziomem profesjonalizmu i oglądanie ich co wieczór wspominam jako fantastyczne doświadczenie.
Exciter, Byczyna 11.06.2022, fot. Verghityax
Po tej trasie zmieniliście wytwórnię na brytyjską Music for Nations. Dlaczego nie kontynuowaliście współpracy z Megaforce Records?
To nie była kwestia wyboru. John Ricci i ja wdaliśmy się w ostrą kłótnię z Jonem Zazulą. Wkurzył się nie na żarty i zdecydował się nas pozbyć, więc odsprzedał nasz kontrakt Music for Nations. Nie mieliśmy nic do gadania.
To dlatego "Long Live the Loud" i "Unveiling the Wicked" nagraliście w Anglii?
Zgadza się. Zarejestrowaliśmy je w "Britannia Row Studios" w Londynie, oba w 1985 roku. Producentem był Guy Bidmead, który przedtem pracował z Motorhead przy "No Remorse".
Na "Long Live the Loud" słychać sporo heavymetalowych naleciałości, co odzwierciedla utrzymana w estetyce fantasy okładka.
Mieliśmy po dziurki w nosie nieudanych zdjęć. Ludzie z Music for Nations znaleźli idealne wyjście i zaprowadzili nas do galerii, która specjalizowała się we wspieraniu młodych artystów. Za kwotę stu funtów mogłeś nabyć prawo do wykorzystania wybranego dzieła. Przejrzeliśmy ich zbiory. Mój wzrok zatrzymał się na obrazie przedstawiającym dzierżącego miecz wojownika. Poczułem, że to strzał w dziesiątkę. Po raz pierwszy sprawiliśmy sobie okładkę, która naprawdę nam się podobała.
"Long Live the Loud" promowaliście w ramach europejskiej trasy koncertowej u boku Accept. Niemiecka załoga właśnie wydała album "Metal Heart".
To było potężne przedsięwzięcie. Graliśmy w dużych halach, każdego wieczoru ściągając średnio po pięć tysięcy osób. W niektórych miejscach publiczność dostawała bzika, kiedy wychodziliśmy na scenę. Nie mieliśmy pojęcia, że byliśmy w Europie tak popularni.
Muzycy Accept traktowali nas jak najlepsi kumple. Jako nastolatek uwielbiałem ich twórczość, dlatego możliwość poznania ich osobiście i towarzyszenia im w drodze napełniała mnie zachwytem. Ostatni przystanek tournee miał miejsce w "Hammersmith Odeon" w Londynie (15 marca 1985 roku - przyp. red.). Nigdy wcześniej nie występowaliśmy w tym legendarnym obiekcie. Już samo to uznałbym za kolosalny sukces. Dzielenie desek "Hammersmith Odeon" z Accept było niczym wisienka na torcie.
W czerwcu i lipcu 1985 roku czekała was kolejna trasa, tym razem na amerykańskiej ziemi i z Megadeth w charakterze waszego supportu. Jak dogadywaliście się z Davem Mustainem?
Megadeth akurat wypuścił swój debiutancki "Killing Is My Business... and Business Is Good!". Związali się z nowojorską Combat Records, z którą my podpisaliśmy umowę licencyjną (Combat Records wydała "Long Live the Loud" na rynek amerykański - przyp. red.). Dyrektor wytwórni poprosił, byśmy wzięli Megadeth pod swoje skrzydła, ponieważ brakowało im doświadczenia koncertowego. Przedtem grali wyłącznie pojedyncze sztuki. W kilku miastach do zestawu dokooptowano Metal Church i Exodus. W ciągu tych pięciu tygodni zaprzyjaźniliśmy się z Davem Mustainem i Davidem Ellefsonem. Na temat Dave'a Mustaine'a słyszałem później różne opinie, nam jednak nie sprawiał żadnych kłopotów. Był uprzejmy i skory do imprezowania. Obserwowałem go w akcji i widziałem człowieka, który emanuje pasją. Pozwoliliśmy im korzystać z pełnego nagłośnienia i kompletu świateł scenicznych. Często też dzieliliśmy się z nimi jedzeniem, za co Dave dziękował mi po latach.
Ewidentnie postanowiliście kuć żelazo póki gorące, bo jeszcze w 1985 roku opublikowaliście EP-kę "Feel the Knife", na której znalazły się dwa numery koncertowe i odrzut z sesji do "Long Live the Loud". Niestety przed premierą wydarzyło się coś, co niejednego fana Exciter wprawiło w osłupienie. Pomimo dobrej passy John Ricci opuścił formację. Dlaczego?
Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, nasze stosunki z Johnem nie układały się od samego początku. Zawsze był humorzasty, co rusz wybuchały jakieś awantury. Z biegiem czasu było coraz gorzej. Na etapie "Long Live the Loud" już prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. Podczas trasy z Accept John jeździł osobną furgonetką i jadał w innych restauracjach, niż my. W trakcie tournee z Megadeth widywaliśmy go już tylko na scenie. Jako zespół prężnie pięliśmy się do góry, ale od wewnątrz wszystko się psuło. Panowały minorowe nastroje, ale - szczerze mówiąc - kiedy John ogłosił, że odchodzi, ulżyło nam. Na jego miejsce zaangażowaliśmy Briana McPhee - tego samego, który w 1977 roku grywał z nami w Jet Black.
Dziękuję ci bardzo za rozmowę.
Nie wiem czy to Jeff Waters jest taki trudny w obyciu... Bo akurat sprawia wrażenie miłego i sympatycznego gościa.