- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Decapitated
Wykonawca: | Wacław "Vogg" Kiełtyka - Decapitated (gitara) |
strona: 1 z 2
Decapitated, Pszów 29.04.2016, fot. Verghityax
rockmetal.pl: "Blood Mantra" to wasz szósty longplay studyjny, a także pierwszy zarejestrowany w nowym składzie. Konrada zastąpił Pasek, a zamiast Krimha za bębnami zasiadł Michał Łysejko z zespołu Morowe. Jak wam się pracowało nad materiałem?
Wacław "Vogg" Kiełtyka: Dobrze, ponieważ w dużej mierze pracowałem nad tą płytą sam u siebie w domu. W składzie zaszło sporo zmian, dotyczy to głównie pałkerów. Po Lechnerze był Pawulon, później jeszcze taki Francuz na chwilę (Kevin Foley - przyp. red.), no i wreszcie ML. Stwierdziłem, że przy tych przetasowaniach nie da rady zrobić materiału całą ekipą w próbowni. Postanowiłem wziąć to na siebie i sam napisałem bębny, sam napisałem wszystkie instrumenty, a na koniec ogarnęliśmy wokal. Siedziałem nad "Blood Mantra" dość długo, zajęło mi to jakieś dwa lata. Sesja nagraniowa odbyła się w "Hertz Studio" w Białymstoku.
Czy Michał miał okazję rozgrzać się z wami na koncertach, czy wizyta w studio była jego pierwszym dokonaniem z Decapitated?
Najpierw była trasa z Lamb Of God w Wielkiej Brytanii i częściowo na kontynencie. Czyli przed wejściem do studia Michał zagrał z nami zaledwie dwadzieścia czy trzydzieści koncertów. W tamtym okresie wszystko było robione na wariata: nowy perkusista, docieranie się na szybko, później próby, żeby wczuł się w repertuar, następnie trasa
i raptem miesiąc ćwiczenia nowego materiału przed wyjazdem do studia. Wszystko się odbyło w przyspieszonym tempie, ale udało się, płyta fajnie brzmi.
A co sprawiło, że współpraca z Pawulonem i Kevinem Foley'em nie wypaliła na dłuższą metę?
Oj, to długa historia. Jeśli chodzi o Bagietę, czyli Kevina Foley'a, to on z założenia miał być muzykiem koncertowym na potrzeby trasy z Children Of Bodom. Natomiast z Pawulonem po prostu nie zażarło. To fajny koleś, nadal mamy dobre relacje, ale wszyscy poczuliśmy, że nie iskrzy między nami w stu procentach. Nie wyszło z różnych względów, to nie były tylko kwestie muzyczne. Zdarza się, że dopiero po jakimś czasie jesteś w stanie ocenić, czy coś tak naprawdę działa czy nie. Ale chyba dobrze, że tak się stało. Nie ma sensu męczyć się na siłę, jeżeli nie czujesz, że to jest to. Później Michał Łysejko dołączył i wszystko zaczęło inaczej wyglądać.
Jak Michał Łysejko trafił do Decapitated?
Kuba, nasz technik, grał z nim w zespole. Kiedy w Decapitated otworzył się wakat na stanowisko bębniarza, powiedział mi, że zna młodego, obiecującego perkusistę. Pokazał mi wideo, w którym Michał odgrywa ścieżki perkusyjne do jednego z naszych numerów. Z początku nie byłem przekonany, ale potem zobaczyłem filmik promocyjny, jaki Michał nagrał na potrzeby szkoły perkusyjnej, którą wtedy prowadził. Prezentował w nim różne style gry i brzmiał naprawdę zajebiście. Odezwałem się do niego i zaproponowałem mu współpracę. Najpierw odmówił, ponieważ bał się, że jest za słaby i zrobi fuszerkę. Na szczęście udało mi się go w końcu przekonać. Przyjechał, pograliśmy próby i już z nami został.
Decapitated, Kraków 20.12.2015, fot. Verghityax
W drugiej części sekcji rytmicznej też się u was pozmieniało. W 2012 roku odszedł basista Konrad Rossa, a jego miejsce zajął Paweł Pasek. Jak do tego doszło?
Konrad był w zespole przez rok, może półtora. Niestety, nie zażarło między nami na szczeblu personalnym. Był świetnym basistą i dobrze nam się grało, ale talent muzyczny to nie wszystko. Musi też działać chemia z resztą składu. Natomiast Pasek sam do mnie pisał, kiedy jeszcze występował z Katem (w latach 2009-1010 - przyp. red.). Sam nie wiem dlaczego, lecz w tamtym czasie temat umarł śmiercią naturalną i wróciliśmy do niego dopiero wraz z odejściem Konrada. Pasek wysłał mi swoje filmiki i po prostu okazał się najlepszym kandydatem.
Przejdźmy do materiału. Czy za tematyką "Blood Mantra" kryje się jakiś ogólny koncept?
Nie doszukiwałbym się tu drugiego dna, gdyż nie jestem zwolennikiem dorabiania niepotrzebnej filozofii. Co do warstwy tekstowej, to jej autorem jest Rasta i on mógłby rzucić tu najwięcej światła. Zasadniczo album traktuje o cyklicznym powtarzaniu się pewnych wydarzeń w dziejach ludzkości, o tym, co każdego dnia widzimy w telewizji i co dzieje się na naszych oczach. Gros numerów oscyluje wokół tematyki wojennej i chorób cywilizacyjnych. Jest też jedna kompozycja poświęcona sytuacji Covana.
Słuchając "Blood Mantra" odniosłem wrażenie, że te płyta jest o wiele mniej skompresowana, niż poprzednia. Czuć tu znacznie więcej luzu i pewności siebie, niż na "Carnival Is Forever".
Wtedy była straszna napinka. Wiesz, reaktywacja niejako wymusiła na nas przypierdolenie z materiałem na najwyższych obrotach. Poza tym mieliśmy za bębnami prawdziwego sportowca, co dodatkowo podniosło ciśnienie. Potem się trochę uspokoiliśmy, co nie znaczy, że "Blood Mantra" to lekki krążek. Natomiast brzmienie zmieniło się diametralnie, choćby dlatego, że użyłem siódemki, a nie szóstki podczas sesji nagraniowej. Pograliśmy trochę tras, zyskaliśmy nowe doświadczenie, ewoluowało nasze podejście do muzy. Myślę, że dojrzeliśmy pod tym względem.
Przy okazji sesji do "Blood Mantra" zmieniliście studio nagraniowe z gdańskiego "RG Studio" na "Hertz Studio". Co zadecydowało o powrocie do braci Wiesławskich?
Jakoś zatęskniłem za braćmi z Białegostoku po niemal dziewięciu latach przerwy. Pracowałem z nimi w przeszłości, więc dla zespołu było to bezpieczne wyjście, zwłaszcza po tych wszystkich zawirowaniach w składzie. Chciałem przynajmniej być pewny co do studia i ludzi, u których będę nagrywał. Wiedziałem, że bracia to wszystko fajnie ogarną
i poskładają w jedną całość. Zrobili nam pełną produkcję, miksy i mastering. Przy tej płycie nie miałem ambicji, żeby dzwonić do jakiegoś szwedzkiego producenta i wynajmować studio za nie wiadomo jakie pieniądze. Mimo to "Hertz" do tanich nie należy i pochłonęło to prawie cały nasz budżet. Poza tym część kasy władowaliśmy w trasy koncertowe z Lamb Of God i Meshuggah, więc kwestie finansowe również zaważyły na wyborze studia.
Należy się cieszyć, że się band jakoś pozbierał po tej traumie.
Prawda też jest taka, że to nowe wcielenie Decapitated ma już nową, inną publiczność. Przynajmniej w Polsce to widać na koncertach.
Od poczatku grali na zajebistym poziomie choć wiele osob miało ból dupy , że mlodzi , że wydają płyty i miażdzą na koncertach
szkoda tego wypadku ale się pozbierali i zajebiscie