- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Accept
Wykonawca: | Wolf Hoffmann - Accept (gitara) |
strona: 1 z 3
Accept, Kraków 3.03.2017, fot. Verghityax
Pandemia utrudniła życie wielu muzykom, zwłaszcza w graniu koncertów. Po kilku miesiącach stało się jasne, że w nowej rzeczywistości przetrwają najsilniejsi, najsprytniejsi i najlepiej sytuowani. Korzystając z wymuszonej przerwy, niejedna kapela zakasała rękawy i wzięła się do roboty studyjnej, w tym muzycy Accept. Ostatni album zespołu, zatytułowany "Too Mean to Die", to właśnie produkt tych niecodziennych okoliczności. Niezmordowany Wolf Hoffmann, gitarzysta i lider formacji, opowiedział mi o wyzwaniach, z jakimi grupie przyszło się mierzyć, wliczając w to przekładaną wielokrotnie trasę - w Polsce kapela zagra 1 lutego 2023 roku, stając na deskach stołecznej "Progresji". Od 1976 roku Accept przeszedł długą drogę i nie była to droga usłana różami. Jeśli chcecie się dowiedzieć, kto napędzał zespół w początkowej fazie jego kariery, co zrobić, gdy w studio wasz wokalista nie ma gotowych tekstów i jak przebiegło spotkanie Accept ze starszym bratem Angusa i Malcolma Youngów z AC/DC - zapraszam do lektury.
rockmetal.pl: Cześć, Wolf! Wraz z poluzowaniem obostrzeń sanitarnych Accept mógł wreszcie ruszyć w trasę z materiałem ze swojego szesnastego longplaya studyjnego, zatytułowanego "Too Mean to Die". Czy dobrze rozumiem, że materiał został nagrany podczas pandemii?
Wolf Hoffmann: Nie do końca. Połowę nagraliśmy jeszcze przed wybuchem pandemii. Byliśmy w Nashville z Andym Sneapem, gdy zaczęło się całe to szaleństwo. Z dnia na dzień docierały do nas coraz gorsze wieści, państwa zamykały swoje granice. Nikt z nas nie chciał utknąć z dala od domu, więc zarządziliśmy przerwę i postanowiliśmy wrócić do siebie, dopóki było to możliwe. Wtedy nie wyobrażaliśmy sobie skali, na jaką się to rozwinie. Rozstaliśmy się z myślą, że przeczekamy ten kryzys i zbierzemy się ponownie, kiedy sytuacja trochę się uspokoi. Tak się jednak nie stało i w efekcie nie spotkaliśmy się, a przynajmniej nie twarzą w twarz. Co prawda udało się ściągnąć cały zespół do Nashville, lecz nasz producent (Andy Sneap - przyp. red.) nie mógł przylecieć z Anglii do Stanów. Musieliśmy dokończyć sesję za pośrednictwem internetu. Przesyłaliśmy Andy'emu nasze ścieżki, a potem organizowaliśmy telekonferencję, żeby je omówić. Wspominam to jako niezwykle dziwne doświadczenie.
Accept, Vizovice 11.07.2013, fot. Verghityax
Co to za studio, w którym pracowaliście?
Należy do nas, to prywatne studio zespołu. Spotykamy się w nim na próby, tu też nagrywamy nasze piosenki.
"Too Mean to Die" to pierwszy album Accept zrealizowany w nowym składzie. W 2018 roku z kapeli odszedł Peter Baltes, a jego miejsce na basie zajął Martin Motnik. Możesz go przedstawić? Co sprawiło, że go wybrałeś?
Martin pochodzi z Niemiec, ale mieszka w Nashville. To świetny gość. Co zabawne, propozycja współpracy wyszła z jego strony. Umówiliśmy się na próbę i zdał egzamin. Szybko zorientowaliśmy się, że potrafi również komponować i pisać teksty, dzięki czemu stał się istotnym elementem brzmienia "Too Mean to Die". Podrzucił mi sporo fajnych pomysłów. Oczywiście Martin nie stara się kopiować Petera i bardzo słusznie, bo nigdy nie zastąpisz drugiej osoby w stu procentach. Jest tylko jeden Peter Baltes, podobnie jak jest tylko jeden Martin Motnik. Zawsze będą jakieś różnice i nie ma w tym nic złego.
Zależało mi na tym, by wyszukać kogoś z Niemiec, ponieważ mamy już w zespole trzech Amerykanów. Teraz jest pół na pół (śmiech).
Accept (od lewej do prawej: Uwe Lulis, Martin Motnik, Philip Shouse, Mark Tornillo, Christopher Williams i Wolf Hoffmann), materiały prasowe
Drugim nowym nabytkiem jest Philip Shouse. Przyjmując go do zespołu, poszedłeś w ślady Iron Maiden i Lynyrd Skynyrd, i tym samym stworzyłeś pierwszą inkarnację Accept z trzema gitarzystami. Jak do tego doszło?
Po prostu zakochaliśmy się w jego grze. W 2019 roku zaplanowaliśmy trasę z udziałem orkiestry. Uwe (Lulis - przyp. red.), nasz drugi gitarzysta, nie mógł z nami pojechać z przyczyn zdrowotnych. Kilka lat wcześniej uległ wypadkowi motocyklowemu i potrzebował operacji korekcyjnej. Żeby doprowadzić trasę do skutku, nie mieliśmy innego wyjścia, jak znaleźć tymczasowe zastępstwo. Na Philipa wpadliśmy w Nashville. Pierwotnie zakładaliśmy, że pomoże nam wypełnić zobowiązania koncertowe i na tym koniec, jednak w trakcie tournee oczarował nas swoją osobowością i umiejętnościami gitarowymi. Tak dobrze do nas pasował, że zaczęliśmy się zastanawiać, dlaczego właściwie musimy wybierać pomiędzy Uwe a Philipem, skoro możemy mieć ich obu? Na próbę zagraliśmy parę koncertów w sześcioosobowym składzie i rezultat przeszedł nasze najśmielsze oczekiwania. Zdecydowaliśmy się zatrzymać Philipa na stałe.
Accept, Warszawa 1.03.2017, fot. Agnieszka "vSpectrum" Jędrzejewska
Wracając do albumu, bardzo podoba mi się jego tytuł: "Too Mean to Die". Pomijając fakt, że tak samo nazywa się jedna z zawartych na nim piosenek, czy z tytułem tym wiąże się jakaś historia?
Nie bardzo. Głowiłem się nad tym, jak powinien brzmieć tytuł płyty, która ukazuje się w tak dziwacznych czasach. Wtedy przypomniałem sobie o pewnym niemieckim powiedzeniu. "Unkraut vergeht nicht". Ciężko to przetłumaczyć, ale dosłowne znaczenie to: "chwasty nigdy nie umierają". Szukałem angielskiego odpowiednika i w ten sposób trafiłem na "Too Mean to Die". Od razu wiedziałem, że to strzał w dziesiątkę. Accept przetrwał liczne transformacje, mamy za sobą wzloty i upadki. Mimo to nadal tu jesteśmy.
W swojej twórczości wielokrotnie sięgaliście do muzyki klasycznej. Tak jest i w tym przypadku. Mowa o instrumentalnej kompozycji "Samson and Delilah", która wieńczy album. Podobno główny motyw pochodzi z opery "Samson i Dalila" Camille'a Saint-Saensa?
Tak, lecz nie tylko. Są tam również elementy z symfonii "Z nowego świata" Antonina Dvoraka. Często zapożyczam rozmaite melodie z muzyki klasycznej i przerabiam na swoją modłę. Na "Too Mean to Die" jest jeszcze utwór "Symphony of Pain", w którym usłyszeć możesz echa van Beethovena.
Melduje sie w Progresji