- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
felieton: Płyt ocenianie
strona: 1 z 2
Zdaję sobie sprawę, że ocenianie płyt budzi kontrowersje. Tak było, jest i pewnie już zostanie. Ludzie do albumów muzycznych (a jeszcze częściej do pojedynczych piosenek) odnoszą się emocjonalnie. Muzyka ma poruszać, więc dobrze, że tak jest. Wszyscy będziemy mieć podobne zdanie o tych samych płytach, jeśli dojdzie do tego, że będziemy mieć identyczne emocje. Przypuszczam, że byłoby to możliwe, gdybyśmy żyli w jakimś sprawnie funkcjonującym totalitaryzmie. Mam nadzieję, że nigdy tak się nie stanie. Pozwólcie, że jako jeden z reckowiczów na rockmetal.pl się udzielających, przedstawię kilka drażliwych kwestii z własnego punktu widzenia.
Sprawa pierwsza dotyczy pojawiającego się czasem zarzutu formułowanego na przykład tak: "czytając recenzje, wychodzi na to, że większość wychodzących płyt jest min. dobra" albo siak: "o co chodzi z tym, że wszystkie płyty na rockmetal.pl dostają ostatnio niemal maksimum punktów". Moim zdaniem wynika to z istoty funkcjonowania rockmetal.pl. Wszyscy recenzenci działają tu jako wolontariusze. Na szczęście ludzi do działania (także pisania recenzji) pobudza nie tylko zagrożenie, strach, złośliwość itd., ale również coś bardziej pozytywnego. Zwyczajna radocha ze słuchania jakiejś muzyki i chęć podzielenia się ze światem swoją dobrą opinią na temat jakiejś płyty. Coś takiego częściej motywuje niż to, że jakiś album zawiódł oczekiwania lub jest tak kiepski, że aż chcemy ostrzec innych przed zakalcem albo uznamy, że należy zwyczajnie po chamsku "dosrać" jakimś muzykantom. Wielokrotnie w komentarzach pod recenzjami zachęcałem osoby niezgadzające się z wysoką oceną jakiejś płyty, aby same napisały recenzję. Do dziś żadna z nich tego nie zrobił. Szkoda, bo byłoby bardziej kolorowo. Kiedyś, jak wychodził nowy Dimmu Borgir, to na rockmetal.pl wyskakiwało kilka recenzji, a teraz? nawet nowa Metallica tylu tekstów nie sprowokuje. Oczywiście ktoś powie, że teraz jest więcej serwisów działających na podobnych zasadach, co rockmetal.pl, a poza tym są komentarze pod recenzjami. Zgadzam się, ale nie zmienia to faktu, że jak ktoś ma przysiąść i napisać recenzję "miażdżącą", nie mogąc się przy tym spodziewać zapłaty albo przysłowiowego pół litra, to mu się po prostu nie chce. Mi też się nie chce, dlatego większość płyt, o których starałem się coś napisać, oceniłem wysoko, bo na pisanie o płytach słabych nie mam ochoty. Dodatkowo, jak na razie, prawie wszystkie albumy, które recenzowałem, sam zakupiłem. Obecnie bardzo rzadko kupuję płyty całkiem w ciemno, choć doceniam dreszczyk emocji z tym związany. Tak więc zrozumiałe jest, że albumów, które mi się nie podobają, nie kupię tylko po to, aby po nich później "pojechać".
Sprawa druga to pojawiające się zarzuty o brak obiektywizmu. Przecież jak byk jest napisane przy każdej recenzji, że ocena jest subiektywna. Poza tym nie wierzę w coś takiego, jak obiektywna ocena albumu muzycznego. Nie istnieje coś takiego, ponieważ recenzent nie wie, co jest w głowach i sercach wszystkich słuchaczy, a odciąć się od własnych emocji i słuchać muzyki "zimnym uchem" również się nie da. Muzyka to nie matematyka, choć pewnie można ją matematycznie opisać (przynajmniej niektóre elementy), ale wtedy jednego wzruszy metrum 13/8, a drugi uzna takie dziwadło za coś pretensjonalnego i woli, jak muzyka jedzie w 4/4. Mam wrażenie, że wszelkie próby tzw. obiektywizmu w ocenie muzyki to nic innego, jak budowanie muru, o który można się oprzeć, a który składa się z cegieł będących najczęściej pojawiającymi się opiniami słuchaczy bądź ocenami ludzi (muzyków, dziennikarzy, celebrytów etc.) cieszących się tzw. autorytetem. Być może na coś bliskiego obiektywizmowi stać kształconych muzykologów, ale podejrzewam, że także ich oceny są mocno przefiltrowane przez ich przekonania.
Lubię, gdy recenzja jest recenzją, a nie notką biograficzną ani felietonem o BMW i szczoteczkach do zębów. Co za tym idzie, lubię, gdy recenzja mieści się w tradycyjnym przedziale 1200-1500, góra do ok. 2000 znaków. Gdy ktoś pisze na ponad 6000 znaków, patrzę już tylko na ocenę i zakończenie - resztę olewam, bo wolę poświęcić ten czas na co innego. Przywołana przez Ciebie recenzja Mikelego Janicjusza ma ponad 13000 znaków... Gdyby Motorhead było moim ulubionym zespołem i nie miałbym x innych zajęć i spraw na głowie, pewnie bym przeczytał (innymi słowy: kilka-kilkanaście lat temu pewnie bym przeczytał). Dziś wolę teksty krótkie, ale konkretne i trafne.