- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
felieton: Płyt ocenianie
strona: 2 z 2
Sprawa trzecia to symboliczne oceny liczbowe przy recenzjach. Ogólnie rzecz biorąc nie przeszkadzają mi one, a ich wystawianie nie sprawia mi większych trudności. Jako słuchacz i recenzent-amator wychowałem się głównie na czasopiśmie "Teraz Rock" (kiedyś mającym tytuł "Tylko Rock") i po prostu rockmetal.pl-owe oceny liczbowe przy recenzjach odnoszę mniej więcej do ocen gwiazdkowych z tego pisma (* - prezent dla wroga, ** - można posłuchać itd.). Oceny liczbowe czy gwiazdkowe same w sobie nie są złe. Niestety część czytelników tylko na nie zwraca uwagę. Znamienny jest manewr, jaki zastosował Mikele Janicjusz przy recenzji płyty "March Or Die" Motorhead. Ten przykład dobrze pokazuje ciemną stronę ocen liczbowych i coś, co eufemistycznie określę jako: nadmierny pośpiech w uzewnętrznianiu swych myśli w komentarzach przez niektórych czytelników. Tymczasem oceny liczbowe wcale nie są najważniejsze. Są sygnałem i możliwie najkrótszym skrótem. Tylko tyle.
Sprawa czwarta to oceny wystawiane tzw. "klasykom", czyli albumom, które dorobiły się miana kamieni milowych etc. Rzecz przezabawna, ale wśród fanów szeroko pojętego metalu, czyli muzyki nierzadko bluźnierczej oraz kojarzącej się z buntem itd., nie brakuje obrońców "świętości", którzy w swoim konserwatyzmie jako żywo przypominają jakąś kongregację z Watykanu. Pewnie niejeden psycholog czy socjolog dałby radę to wyjaśnić. Nie żebym był za na siłę przekornym pomniejszaniem znaczenia tzw. klasyki, ale reakcje niektórych ludzi np. gdy Led Zeppelin nie dostanie dychy są wręcz histeryczne. Tymczasem chyba każdy rozsądny człowiek zdaje sobie sprawę, że oceny albumów zmieniają się na przestrzeni czasu. płyty dziś uznawane za genialne nie zawsze cieszyły się taką opinią i nie jest pewne, że za n lat ich obecne oceny nie będą podważane. Czy to źle? Ani dobrze, ani źle. Liczy się przede wszystkim jak odbieramy jakąś muzykę tu i teraz. Jeszcze inna pokrewna kwestia to dziwaczne wymagania niektórych czytelników. Mam na myśli np. takie oto kwiatki, które można znaleźć pod recką albumu "Dehumanizer" Black Sabbath: "taka płyta jak vol4 z takimi killerami jak Under The Sun, Snowblind, Supernaut i Cornucopia ma 8kę a tu kolega z 10 wyjeżdża dla syficznego Dehumanizera". Wychodzi na to, że przy ocenianiu płyt mam się przejmować tym, co napisał ktoś inny ponad dziesięć lat temu o innej płycie (poważnie, reckę czwartej płyty Sabbsów napisał Elwood w 2001 roku)! Jaja jak berety. Ktoś powie, że liczy się punkt odniesienia, ale wówczas powstaje problem, co ma tym punktem być. Nie przeceniałbym tzw. klasycznych albumów jako punktów odniesienia. Dlaczego? Bo nie wierzę w obiektywizm przy ocenianiu płyt. Dla mnie, na serio, "Dehumanizer" jest płytą lepszą od "Vol. 4". Ktoś pewnie przed chwilą pomyślał: "błądzisz chłopie". Odpowiadam mu: nie sądzę, ale nawet jeśli tak, to wolę błądzić niż trzymać się bezmyślnie jakiegoś bezpiecznego dogmatu wbrew własnym uszom i sercu.
W całym tym felietonie piszę tylko za siebie. Nie wiem, czy inni reckowicze mają podobne zdanie. Nic z nikim nie ustalałem. Może uznają, że warto coś dodać albo przedstawić poruszane tutaj kwestie w innym świetle. Świetnie! Sam chętnie poczytam, co mają do powiedzenia. Być może jakiś czytelnik nieparający się recenzjami doda coś od siebie? Też fajnie. Na koniec dodam, że nieprofesjonalne pisanie recenzji (dlatego lubię określenie recka) to dla mnie zwyczajnie dobra zabawa. Lubię to robić, także dlatego, iż niejako prowokuje mnie to do uważniejszego słuchania. Ileż fajnych dźwięków odkryłem robiąc notatki do recenzji. Dlatego też zachęcam wszystkich do spróbowania sił w tej zabawie. Myślę, że warto.
Lubię, gdy recenzja jest recenzją, a nie notką biograficzną ani felietonem o BMW i szczoteczkach do zębów. Co za tym idzie, lubię, gdy recenzja mieści się w tradycyjnym przedziale 1200-1500, góra do ok. 2000 znaków. Gdy ktoś pisze na ponad 6000 znaków, patrzę już tylko na ocenę i zakończenie - resztę olewam, bo wolę poświęcić ten czas na co innego. Przywołana przez Ciebie recenzja Mikelego Janicjusza ma ponad 13000 znaków... Gdyby Motorhead było moim ulubionym zespołem i nie miałbym x innych zajęć i spraw na głowie, pewnie bym przeczytał (innymi słowy: kilka-kilkanaście lat temu pewnie bym przeczytał). Dziś wolę teksty krótkie, ale konkretne i trafne.