- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
felieton: Karmazynowe płyty Króla
strona: 3 z 8
"In The Wake Of Poseidon". Drugi album King Crimson w porównaniu z pierwszym ówczesna muzyczna prasa potraktowała jako kpinę. Od tej pory w zasadzie normą stało się mieszanie z błotem każdej następnej produkcji KC, a przecież dzisiaj wszystkie te płyty traktowane są jak absolutna klasyka gatunku, wznawiane w niezliczonych reedycjach i nowych miksach. "In The Wake..." to w zasadzie lustrzane odbicie "In The Court...". Po latach można dodać, że kontynuacja raczej mało udana, nagrana z sesyjnymi muzykami z przypadku, którzy niezbyt się do swojej roboty przyłożyli. Całość jako taką ratuje tylko nagranie tytułowe - klon "Epitaph", ale co z tego, że klon, skoro kolejny raz Greg Lake wspiął się na wyżyny swoich możliwości, a Fripp z melotronem i gitarą wyczarował klimat, który tylko on wyczarować potrafił.
"Lizard". Dwa następne wydawnictwa są najbardziej skierowane w stronę fanów jazz rocka. Pierwsze z nich, zatytułowane "Lizard", dodatkowo osadzone jest mocno w realiach tradycyjnego rocka progresywnego. Rolę wokalisty tym razem w pełni powierzono Gordonowi Haskellowi - tak, temu samemu, aktualnie już starszemu panu śpiewającego ckliwe ballady, który uważa, że jego obecność w King Crimson była całkowitą pomyłką. I nie sposób nie przyznać mu racji słuchając takich bzdetów, jak "Indoor Games" czy "Happy Family". Pomijając te dwa koszmarki, "Lizard" z uwagi na pierwsze i ostatnie nagranie (tytułową, ponad dwudziestominutową suitę) spokojnie można zostawić na półce klasycznych rockowych albumów.
"Islands". To już zupełnie inna liga. Kierunek o 180 stopni został zawrócony przez zmianę wokalisty. Tym razem na znaczący plus za mikrofonem stanął niejaki Boz Burrell. Co prawda prawie że wzięty z ulicy i "Islands" to jedyna nagrana z nim płyta KC, ale trzeba przyznać, że Boz rozprawił się z tą muzyką po mistrzowsku. W zasadzie na "Islands" rządzi fajny, spójny, trochę psychodeliczny i jazzujący (ale nie męcząco) nastrój. Ciężko doszukać się tutaj chociaż jednej słabej kompozycji, no może "Prelude: Song Of The Gulls" jest jakby wzięty z zupełnie innej bajki i ma niewiele z rockiem wspólnego, ale też ciężko powiedzieć, aby rozbijał płytę, jako całość. "Islands" to ewenement w dyskografii KC, już nigdy Robert Fripp nie sięgnął do takich dźwięków, zresztą po wydaniu płyty zawiesił działalność formacji, oficjalnie po raz pierwszy.
2.Poseidon 8/10
3.Lizard 9/10
4.Islands 8/10
5.Larks 10/10
6.Starless 9/10
7.Red 10/10
"Epitaph", "In the Court...", "In the Wake..." - oczywiście utwory dobre, zwłaszcza dwa pierwsze, ale zawsze mi się kojarzą z nagranym parę lat wcześniej "Nights in White Satin" The Moody Blues. Ten klimat, melotron... Nie tylko Fripp coś takiego umiał wyczarować.
Prawie całkowicie nie zgadzam się z oceną, co jest najlepsze, a co jest najsłabsze, na "In the Wake..." i "Lizard".
Jeśli dobrze pamiętam, na "Islands" Fripp wykorzystał ostatnie pomysły z tych, które miał w czasie nagrywania "In the Court..." - stąd też zmiana stylu.
Burrell śpiewał jeszcze na koncertówce "Earthbound" z 1972 r.
David Cross podobno na koncertach grał lepiej, tylko w studiu sobie nie radził.
"Red" chyba nawet w połowie nie jest nagrane w trzyosobowym składzie. W części utworów słychać jeszcze Crossa, McDonalda i Collinsa.
W latach 80. zespół grał najpierw jako Discipline, dopiero potem Fripp stwierdził, że to jednak jest ciąg dalszy KC. Osobiście z tego okresu najbardziej lubię wydaną po latach koncertówkę "Absent Lovers".
dokładnie
Nie mniej jednak jest to album "perła" nad "perłami"
2. O nawiązaniu do The Moody Blues w tekście jest mowa.
3. Pierwsze słyszę o wykorzystaniu na "Islands" pomysłów z "In The Court..." (a naprawdę pisząc tekst zasięgnąłem do literatury). Zresztą obydwie płyty są z kompletnie innych planet. Czy raczej "wysp".
4. Tekst dotyczy płyt studyjnych, nie koncertowych.
5. "Red" oficjalnie jest nagrany w 3 osobowym składzie i w głównej mierze oparty na 3 instrumentach. Gościnnie na płycie wystąpili Cross, Collins, McDonald, Miller i Charing.
2. O The Moody Blues w tekście jest mowa w innym kontekście.
3. Wydaje mi się, że czytałem o tym co najmniej w dwóch miejscach, a jednym z nich była wkładka w TR. Musiałbym poszukać. Dokładniej to było tak, że Fripp na początku istnienia KC miał w głowie materiał lub chociaż zarys materiału na trzy pierwsze albumy i kawałek czwartego. Zresztą - chociaż jedno nie musi wynikać z drugiego - muzyka została skomponowana zespołowo tylko na pierwszy studyjny album, a potem dopiero od piątego - wszystkie pomiędzy są w zdecydowanej większości autorstwa Frippa.
4. Tak, zauważyłem, że tylko o studyjnych, ale płyta koncertowa to też płyta. Zresztą uważam, że KC to takie zjawisko i tacy muzycy, że pomijanie ich koncertówek i pobocznych "projeKctów" mocno zawęża obraz. Ale to też materiał na więcej artykułów.
5. Wymagało uzupełnienia, bo tekst sugerował, że na albumie było tylko trzech muzyków.