- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Vader
Wykonawca: | Peter - Vader (gitara, wokal) |
Rok 1995. Polskie Radio Program "3". Pamiętam jak dzisiaj. Audycja ok. godz. 21:00. Do wygrania towar wtedy luksusowy - płyta cd. Głos słuchacza: "to ja poproszę ten nowy Vader"... dla mojej kobiety". "Masz czadową kobietę, 'De Profundis' jedzie do ciebie" - powiedział pan prowadzący. Trochę mnie to wtedy zdziwiło, ale tylko do momentu zapoznania się z zawartością tej płyty. Wiadomo: Vader, brutalka, ale jak zawsze z głową, a "intelligence is sexy" powiada slogan reklamowy. Tyle żartów, bo dziś już wszyscy wiemy, jak wiekopomnym dziełem okazał się ten materiał. W chwili premiery wręcz zjednoczył polską scenę pod banderą Vader, okazując się jednocześnie ostatecznym ugruntowaniem drogi sukcesu rozpoczętej za sprawą "Ultimate Incantation". 15 lat minęło, a płyta nadal miażdży. Nawet malkontenci przyznają, że kto nie zna takich klasyków, jak "Silent Empire" czy "Sothis" ten dupa. O kulisach powstania muzyki "Z Otchłani", przy okazji jubileuszowej trasy koncertowej - opowiada Peter, twórca i lider Vader.
strona: 1 z 1
Vader, Warszawa 29.08.2009, fot. Lazarroni
rockmetal.pl: Witaj Peter, 15 lat minęło jak jeden dzień. "De Profundis" wciąż można znaleźć na półkach sklepowych z nalepką: "klasyka death metalu". Czy w czasie komponowania tego materiału przyszło ci na myśl, jak ponadczasowym może okazać się to dzieło?
Peter, Vader: Myślę, że żaden kompozytor nie jest w stanie przewidzieć, jaki status osiągnie jego dzieło. Każda praca to wynik konkretnej chwili. Oceniają to również fani w konkretnym czasie. Ta sama płyta nagrana np. dziś odebrana byłaby zupełnie inaczej... Z kolei kiedy już materiał osiągnie status "klasyki" - jego koleje także w przyszłości są bardziej mu przychylne. Najśmieszniejsze jest to, że "De Profundis" w chwili wydania miał równie wielu zwolenników co krytyków. Dla mnie - czy dla nas, jako zespołu - była to kolejna płyta.
Cofnijmy się na moment o te paręnaście lat. Rok 1995 r. Za wami sukcesy materiałów "Necrolust", "Morbid Reich" oraz kultowej już "Ultimate Incantation", że o pierwszym polskim klipie w MTV ("Dark Age") nie wspomnę. Oczekiwania rosną, naturalną rzeczą jest pójść za ciosem. Czy wraz z rozpoczęciem tworzenia "De Profundis" czułeś z tego powodu jakąś szczególną presję?
Dziś - ze względu na inny charakter promocji - presja jest chyba znacznie większa. Owszem, dużym sukcesem były zarówno materiały demo - a w szczególności "Morbid Reich" - czy debiutancki album nagrany do tego dla legendarnego Earache Rec. i promowany na dużych trasach w Europie i Ameryce, ale... pojawiło się również rozczarowanie i w konsekwencji zmiana wytwórni. Nie był to dla nas okres wyłącznie "chwały i sukcesu". Wydaliśmy wreszcie długo oczekiwaną płytę, zagraliśmy ponad setkę koncertów na dużych trasach, klip w MTV stał się wręcz symbolem dla fanów w Polsce i... co dalej? Chcieliśmy - jak to powiedziałeś - iść za ciosem, rozwijać się dalej. Sami podnosiliśmy sobie poprzeczkę. Nie była to może presja, ale z pewnością nie chcieliśmy rozczarować tych wszystkich tak nam dobrze życzących i oczekujących kolejnych "ciosów" fanów. Oni przychodzili na koncerty, oni nas wspierali pod każdym względem, oni w nas wierzyli.
Sesja nagraniowa. Mało kto pamięta "Modern Sound Studio" i duet Adam Toczko i Tomek Bonarowski czy masteringi Grzegorza Piwkowskiego. Zaś gdzieś od połowy lat dziewięćdziesiątych w rękach tych panów szlifów nabierało wiele diamentów rodzimego ciężkiego grania, że tylko o najlepszych krążkach Acid Drinkers wspomnę. Jak dziś patrzysz na tę współpracę. Brzmienie "De Profundis" wskazuje na bezproblemową kooperację.
Vader, "Hunterfest 2009", fot. Lazarroni
Nie było wcale aż tak bezproblemowo... Adam i Tomek byli już wówczas wziętymi reżyserami dźwięku i więcej czasu spędzali w "Izabelinie" robiąc tam karierę. "Obróbka metalu" zeszła na dalszy plan. Chłopaki nie byli fanami ostrej muzy, ale wiedzieli, co w niej istotne i potrafili to zrealizować. W 1995 roku nie było to wcale aż tak oczywiste. Wystarczy posłuchać oficjalnych produkcji tamtych lat. Adam zdobywał szlify właśnie na takich bandach, jak Violent Dirge, Acid Drinkers czy Illusion i były to naprawdę dobrze brzmiące produkcje. Tomek był z zupełnie innego świata... Pracowaliśmy już jednak wcześniej z "Sothis" i już tam pokazał swój talent i smak. Jestem pewien, że gdyby nie równoległa praca w Warszawie, "De Profundis" zabrzmiałoby znacznie lepiej. No i pamiętne problemy z miksem... Pamiętam, że zaraz po nagraniu śladów mieliśmy jakieś wyjazdy - chyba w trasę. Rozpisałem Adamowi wszystko na kartkach. Jaka jest kolejność kawałków, gdzie mają być wmontowane efekty itp. Nie jestem już pewien, ale mastering miał być robiony również w studio "Modern Sound"... Przesłuchiwałem całość "na szybko" jakoś tuż przed oddaniem do tłoczni i... zamarłem! Były totalne błędy, włącznie z tym, że np. pierwsza część "Reborn In Flames" brzmiała dużo ciszej niż końcówka. źle były wyważone solówki, a efekty niewłaściwie powstawiane lub w ogóle ich nie było. Załamka! O ile pamiętam - Tomek ratował całą sytuację właśnie masteringiem. I to w ciągu kilku godzin... Ja stałem obok i po kolei poprawialiśmy błędy.
Przy naszej ostatniej rozmowie sprzed roku wspominałeś, że proces komponowania w twoim przypadku przebiega raczej szybko i sprawnie. Jak sprawa miała się w przypadku bohaterki tego wywiadu, o której można powiedzieć wszystko w kategoriach ciężkości, ale na pewno nie to, że jest prosta w strukturze.
"De Profundis" to po części kolejny etap Vadera, z kawałkami jak "An Act Of Darkness" czy "Revolt", ale i realizacja tego, co powstało przed debiutem ("Reborn In Flames") jak i remake piosenek z MLP "Sothis" - który był próbą nowego studia. Owszem - kiedy porównasz "Vision & Voice" z np. późniejszym "Carnal", ten pierwszy wydaje się strasznie skomplikowany... Ale to jednak ten drugi stał się "przebojem" Vadera. Dla mnie jako kompozytora "De Profundis" był płytą przejściową. Cały czas słychać w kawałkach jeszcze tzw. młodzieńczy popęd do komplikowania i wrzucania masy riffów do każdego utworu. Z jednej strony to chęć pokazania wszystkiego, co potrafię - z drugiej brak doświadczenia i zrozumienia istoty utworu. Również ważne - jak nie najważniejsze - było to, że w okresie 1994-96 mieliśmy całkiem stabilną sytuację z miejscem na próby. Wraz z kilkoma zespołami, a dzięki kierownikowi Januszowi Fuksowi, przejęliśmy salkę w piwnicach osiedlowego klubu "17". Tam sporo graliśmy razem i tam właśnie powstawały "Sothis" i "De Profundis". Generalnie samo komponowanie zawsze przebiega podobnie. W tamtych dniach jednak więcej pracowałem z Docem, a i on sam dużo ćwiczył i zrobił ogromne postępy. Zawsze lubiłem pograć sobie z bębniarzem - szczególnie wtedy, kiedy ma talent do tworzenia fajnych zagrywek. Większość "kombinowanych" zagrywek w "Vision & Voice" czy "Incarnation" to właśnie wynik takiego wspólnego jammowania na próbach.
Vader, Wrocław 7.09.2009, fot. K. Zatycki
Materiał "zaskoczył" na tyle, że i Vader nie ustrzegł się nalepki pt. "złoty skład, który nagrał...". Przypomnijmy, prócz ciebie stoją we wkładce jeszcze China, Shambo i Doc. Choć przy wszystkich kawałkach z płyty widnieje info: "music by Piotr Wiwczarek". Nasuwa się pytanie, jaki faktycznie pozostali członkowie mieli wkład w powstającą muzykę?
Określenie "złoty skład" wymyślono zapewne całkiem niedawno. Dziś fani bardzo lubią idealizować wszystko to, co działo się "kiedyś", zatracając często zupełnie obiektywizm w ocenie kapeli i grających w niej ludzi. Jak widzisz w metalu (czy powiedziałbym ogólniej: w muzyce) warsztat nie ma decydującego znaczenia. Ważna jest i osobowość i chęci. Kiedy Doc czy China zaczynali grać w Vader, nie pytali o warunki czy sprzęt. Nawet poważne kłopoty z salą na próby nie przeszkadzały, by zespół istniał i rozwijał się. Największe osiągnięcia i postępy osiągaliśmy z kompletnymi amatorami, których umiejętności wystarczały, by grać najbardziej skomplikowane strukturalnie kawałki. Jackie, China... oni uczyli się dosłownie grać w Vaderze. Komponowaniem zajmowałem się ja z Docem i nikomu to nie przeszkadzało... Nigdy nie zamykałem się na pomysły ze strony kolegów, ale zawsze to ja decydowałem. Tak było i tak jest do dziś. Zespoły różnie pracują i różne rzeczy tworzą. Narzędzie czy sposób nie ma jednak większego wpływu na kształt ostatecznej formy. Oceniają nas i tak fani... Kompozytor nie ma obiektywnej oceny swojego dzieła. Zresztą po co oceniać? Albo się podoba, albo nie...
"De Profundis" to także popis Docenta, od momentu wydania albumu okrzykniętego najbardziej utalentowanym, jeśli nie najlepszym perkusistą na polskiej scenie. Z osobistych doświadczeń jako fana mam wrażenie, że okazało się, że jest on nie tylko bardzo znaczącym składnikiem sukcesu ówczesnego Vader, ale również legendą z bardzo długim cieniem kładącym się na zespole. O co chodzi. Nie wiem, czy pamiętasz narzekania, fale krytyki, które wystąpiły z brzegów, gdy pojawiły się pierwsze problemy z bębniarzem, mam na myśli jego pierwsze odejście z zespołu (Doca chwilowo zastąpił Ząbek z Yattering). Zdarzyły się w mediach wypowiedzi, że Vader bez Doca to już nie Vader. Wprawdzie po jego śmierci godnie zastąpił go Darek Brzozowski, ale nie mogę nie zapytać, jak oceniasz te kontrowersje z perspektywy lat? Od czasu, gdy zabrakło go w składzie, bębniarze w Vader zmieniali się wiele razy.
Vader, Wrocław 7.09.2009, fot. K. Zatycki
Zmiany w składzie - a więc za bębnami również - to wynik doświadczeń, wspólnego grania i podejmowanych decyzji. Nikt nie lubi częstych zmian w składzie. To mocno utrudnia pracę. Pomijam już nawet fakt, że w krótkim czasie ciężko zbudować team. Jeszcze trudniej jest jednak pracować z ludźmi, którzy nie mają serca dla kapeli i grają wyłącznie dla kasy lub traktują zespół jako odskocznię dla własnej przyszłej kariery. Tak się działo nie raz i nie dwa... Oczywiście nie winię tu nikogo. Każdy ma własne ambicje twórcze i udział w nawet w najbardziej popularnej kapeli może być z czasem niewystarczający. Dla mnie Vader to nie jest jednak jakiś kolejny zespół, gdzie gram i zarabiam. Współtworzyłem - a przez długi czas wręcz tworzyłem go - i zawsze będę traktował to osobiście. Jak w każdym zespole ludzi - jeśli ktoś tu nie pasuje, to musi odejść... Tak się jednak składa, że o odejściu w tym przypadku mogę zadecydować jedynie ja sam. Doc od momentu wstąpienia w szeregi Vader w 1988 roku miał duży potencjał twórczy. Początkowo jednak - jak każdy bębniarz - więcej pracował nad warsztatem niż nad komponowaniem. Doc zaimponował mi przede wszystkim swoim szybkim graniem. Nie grał na dwie stopy, nie zasypywał połamanymi rytmami. Był jednak dokładnie tym, czego potrzebowałem ja i... Vader. Upartość, wytrwałość i talent z czasem stworzyły bębniarza, którego potem można podziwiać na płytach. Nie można tu też zapomnieć o jeszcze jednym ważnym aspekcie: Doc był świetnym i lubianym kumplem. Do czasu randez-vous z dragami zawsze można było na niego liczyć. W końcu i on się zagubił... Reszta była już tylko konsekwencją jego decyzji życiowych. A ocena ludzi? Grałem przez wiele lat z różnymi bębniarzami i mam przez to możliwość porównania - jakich nie mają inni. Doc się często mylił, gubił na koncertach, potrafił grać nierówno lub był po prostu słaby (kiedyś na koncercie w Texasie zszedł zza garków po trzech kawałkach... i tyle). Ludzie często tego nie widzą - lub po prostu nie chcą widzieć. Ile to razy słyszałem po świetnie zagranym przez Darka czy Pawła koncercie coś w stylu: no fajnie, ale Doc to jednak grał dużo lepiej... Takie oceny są bardzo niesprawiedliwe, no ale cóż... Widać tak wygląda świat autorytetów. Jeśli go masz - nawet pierdzenie w mikrofon będzie wielką, nowatorską sztuką. Jeśli nie masz autorytetu, wówczas największe popisy będą jedynie powielaniem, czy coś w ten deseń... "Vader bez Doca to już nie ten Vader"... i dużo w tym prawdy. Podobnie jak Vader bez Chiny czy bez Darka również będzie "nie tym" Vaderem. Ale zawsze będzie Vaderem! I to jest najważniejsze.
Vader, Warszawa 29.08.2009, fot. Lazarroni
A China i Shambo? Masz z nim jakiś kontakt? W końcu przez te kilka lat dzieliliście scenę jak bracia.
Z Chiną przez długi czas nie miałem kontaktu. Odszedł z zespołu dzwoniąc do mnie na dzień przed wyjazdem na koncerty i powiedział, że odchodzi (graliśmy wtedy kilka koncertów we trzech). Nie trudno więc zgadnąć, że nie bardzo nawet chciałem z nim rozmawiać. Topór wojenny zakopaliśmy (sic!) na pogrzebie Doca... Od tej pory czasami sobie pogadamy.
Zostawmy na moment muzykę. "De Profundis", to także pamiętna oprawa graficzna. Jak nawiązaliście współpracę z Wesem Benscoterem? Przyznasz, że okładka płyty polskiego zespołu zmontowana przez autora obrazków zdobiących dzieła Slayer czy Mortician, to w tamtych czasach nie był standard.
Właśnie wtedy Wes był chyba standartem (śmiech). Dość często jego prace zdobiły okładki kapel i to różnego formatu. Nie pamiętam już, jak doszło do naszej współpracy - cieszę się jednak, że tak się stało. Stworzył wspaniałą okładkę, cudownie obrazującą zawartość "De Profundis". Pamiętam naszą korespondencję w czasie jej tworzenia. Pewien szkic był już przygotowany. Moja rola polegała na dołożeniu wszelkich istotnych dla płyty szczegółów. Ostatnio - właśnie w związku z rocznicą wydania drugiej płyty Vadera - odświeżyłem kontakty z Wesem. Chciałbym przypomnieć tę okładkę również w ramach trasy z Immolation w USA, ale niestety wszelkie materiały graficzne u wydawcy po prostu zaginęły lub firma nie chce ich nam udostępnić. Szkoda, że zaginęła też duża ręcznie malowana płachta z okładką, jaką mieliśmy na trasie promującej "De Profundis" w Polsce (słynna trasa z Testorem, Sweet Noise i Proletaryatem). W każdym razie myślę o naszej przyszłej współpracy. To wspaniały artysta i - kto wie - być może znów stworzy podobne dzieło na jednej z naszych nowych płyt.
Iron Maiden mieli i mają Eddiego, Megadeth Vica Rattleheada, bardziej spostrzegawczy dostrzegą element oka, pojawiający się na waszych okładkach (m.in. "De Profundis", "Future Of The Past", "Kingdom").
Oko było pomysłem jeszcze sprzed "The Ultimate..." - naszym debiutem. Po raz pierwszy na okładce pojawiło się jednak dopiero na "Sothis". Na kolejnych albumach wykorzystaliśmy jego symbolikę mniej lub bardziej widocznie aż do płyty "The Beast". Nie mieliśmy zamiaru robić z tego elementu czegoś charakterystycznego dla Vadera. Fani jednak bardzo szybko zaczęli kojarzyć ten symbol właśnie jako wizytówkę zespołu. Decyzją odejścia od kontynuowania takiej "tradycji" były nie tyle nowe horyzonty w muzyce i tekstach, co drastyczne zmiany w składzie. Vader bez Doca, który stanowił integralną część kapeli przez tyle lat, był dla mnie już innym zespołem. Nadzieja na kontynuowanie tradycji przyszła wraz z Darkiem - a potem z Pawłem - i z kolejnymi płytami. Okazało się, że wokół żyje mnóstwo utalentowanych ludzi, czekających na swoją szansę. Tak więc "tradycyjny element Wieczystego Oka Strażnika" powinien pojawić się na kolejnych płytach.
Vader, Wrocław 7.09.2009, fot. K. Zatycki
Pomijając dość oczywisty temat wszystko wiedzącego oka wiadomo kogo, czy istniały jakieś szczególne powody sięgnięcia po tę symbolikę. Kto wpadł na ten pomysł?
To był mój pomysł i sięga czasów pierwszych fascynacji mistyką H. P. Lovecrafta. Nie jest wcale aż tak "oczywistym" symbolika oka w naszej twórczości. Prawdą jest jednak, że symbol taki pojawia się w różnych kulturach od prapoczątków ludzkiej cywilizacji. To właśnie było bezpośrednią inspiracją... a nie to, co próbujesz określić jako "oko wiadomo kogo" (śmiech).
A jak sprawa miała się z wydawcą. Mam jeszcze kasetkę z logo Croon Rec, a w zasadzie dwie. Prócz Vader również jeden z najlepszych materiałów Christ Agony "Moonlight" wyskoczył z tej stajni. Wydanie to pewnie dziś na nikim nie zrobiłoby wrażenia, ale wtedy złocony grawer loga i tytułu płyty nie były czymś zwyczajnym. Potem o tej firmie słuch dosyć szybko zaginął. Jak więc wspominasz współpracę z nimi? Dodajmy, że materiał do chwili obecnej w kraju dorobił się już przynajmniej kilku wydawców.
Po odejściu z Earache Rec. od razu zaczęliśmy poszukiwania nowego wydawcy. "De Profundis", jak chyba żadna inna płyta Vadera, doczekała się przeróżnych wydań i wydawców. Croon Rec. w Polsce - nowa firma, która niestety nie "poszalała" w naszych realiach na dłużej. Wówczas jednak przygotowała nam bardzo dobrą promocję - wraz z świetną trasą z Testor, Proletaryat i Sweet Noise. Była to jedyna częściowo sponsorowana trasa w naszej karierze. Były to papierosy Prince (śmiech). Jedyny raz także Doc zagrał tę trasę ze... złamanym palcem i ręką w gipsie. W USA była również nowa firma mojego starego kolegi z czasów jeszcze demosów - Lee Harrisona, bębniarza Monstrosity. Bardzo podobał mu się album i zorganizował nawet wspólną trasę w USA z Broken Hope oraz właśnie Monstrosity. To była nasza druga poważna trasa po Stanach i od niej właśnie regularnie zaczęliśmy koncertować na kontynencie amerykańskim. W Europie materiał wydał System Shock Rec., który również był nowym odłamem niemieckiej firmy Impact Rec. - do tej pory wydającej kapele punkowe. Płyta pojawiła się również w Japonii ale... po kilku latach, kiedy to okazało się, że "De Profundis" (oraz "Black To The Blind") znalazły się w pierwszej dziesiątce importowanych płyt w tym kraju. Wydawcą był (i jest do dziś) Markee - Avalon Music. Po kilku latach w Polsce nasza "dwójka" wraz z kilkoma innymi klasykami doczekała się reedycji przez MMP.
Vader, Kraków 22.05.2010, fot. kriz
Teksty na płycie to dzieło twoje, Pawła Wasilewskiego i Pawła Frelika. Jest jakaś myśl przewodnia spinająca koncept "De Profundis"? Czy to raczej luźnie powiązane tematy, stylistycznie pasujące do wizji grupy? Innymi słowy, jakiś konkretny przekaz, ideologia, być może kaznodziejstwo? A może dajmy na to "De Profundis Clamo Te Domine" (o jakiego "Domina" chodzi tłumaczyć nie trzeba)?
Chyba się tu zbytnio rozpędziłeś z interpretacją (śmiech). "De Profundis" łączyła i okresy, i stylistykę kapeli. Nie ma więc mowy o jakimś koncepcie. Paweł Frelik zadebiutował trochę jeszcze nieśmiało z "Silent Empire" - i ten właśnie utwór był krokiem w trochę inną stronę. Do tej pory teksty Vader oscylowały wokół bardzo bezpośredniego satanizmu, młodzieńczego wręcz buntu i bezkompromisowego ataku na religie chrześcijańskie. Paweł przyciągnął Vadera bliżej ziemi i poszerzył znacznie granice tzw. magii. Poszerzył również przez to krąg odbiorców naszej muzyki, co oczywiście nie było zamierzonym celem, a raczej efektem bardziej "szerokiego" spojrzenia na temat. Paweł Wasilewski, znany jako Adrian - również totalnie zmienił styl pisania. Wystarczy porównać "Final Massacre" czy "Chaos" z "An Act Of Darkness" lub "Vision & Voice". Cały czas mocno inspirowany z jednej strony Lovecraftem i Crowlay'em, a z innej dziełami Przybyszewskiego czy Marka Twaina (tak, tak... i nie o "Tomka Sawyera" chodzi) zaczął powoli gubić nić połączenia z realizmem życia "tu - i - teraz". Skończyło się to tragicznie... niestety. Moje teksty również - choć nie aż tak drastycznie - zmieniły się. Poprawiłem bardziej styl i formę niż samą tematykę. Necronomicon i "Antychrześcijnanin" jest tu cały czas obecny... Jestem jednak bardziej buntownikiem i wojownikiem niż Erudytą i filozofem (śmiech).
Teksy są także opatrzone lapidarnymi wstępami w ich metaforykę, a więc jednak chyba komuś zależało, żeby ludzie szybciej zrozumieli o co chodzi. Czy rzeczywiście taki był cel ich zastosowania?
To nie tak. Nie chodziło o to, by ktoś zrozumiał, a by poznał źródło inspiracji danego tekstu. Był to mój pomysł i - zastanawiam się - czy nie powinienem kontynuować takiej formy. Każdy utwór ma swój początek. Jest nim przeważnie jakiś film, książka, zdarzenie... Interpretacja przez odbiorcę, fana bywa czasami zupełnie odmienna - i to zawsze mi imponowało. Ludzka wyobraźnia posiada naprawdę rozległe granice. Właśnie dlatego nigdy nie chciałem dokładnie opisywać i wyjaśniać moich - naszych tekstów. Nie chciałem odbierać tej pięknej siły, jaką jest wyobraźnia. Krótkie jednak przybliżenie źródła, jakie było inspiracją, z pewnością pobudzi do poszukiwań... Każdy wstęp pisany był przez autora tekstu i autor wybierał jego formę. Czasami był to fragment dzieła, czasami po prostu jakiś werset.
Vader, Wrocław 7.09.2009, fot. K. Zatycki
Do dziś żelaznym elementem każdej sztuki live Vader są takie numery, jak "Silent Empire" czy "Sothis". Nie ustępują im jednak takie killery, jak "Blood Of Kingu" czy "Of Moon Blood Dream And Me". Masz jakichś własnych faworytów z tej płyty, o których mógłbyś powiedzieć - kwintesencja stylu Vader?
Nie mam faworytów... lubię wszystkie kawałki (śmiech). Oczywiście dobrze się gra live "Sothis" czy "Blood Of Kingu". Ileż to razy te właśnie piosenki były grane? Czułem jednak dreszcz emocji, kiedy robiliśmy "Rewolt" czy "Of Moon...", które nigdy jeszcze nie były zagrane na żywo. Przeżywałem to jak zupełnie nowe, świeże kawałki. Uwielbiam wręcz te chwile, kiedy z całym zespołem zabieramy się do czegoś nowego. "Teorię zmieniamy w praktykę" - to, co powstało w studio, wreszcie można posłuchać z całą orkiestrą. Zapewne właśnie tak czuli się kiedyś kompozytorzy, tworzący dzieła na papierze... Te chwile, kiedy słyszysz, jak to brzmi naprawdę, musiały być przepiękne.
W zasadzie powinienem zapytać jeszcze przed umawianiem tego wywiadu. Dyskografia Vader pęka w szwach od bardzo dobrych płyt. Nie irytuje cię takie wyjątkowe przez wielu traktowanie "De Profundis", jak na przykład ma to miejsce w przypadku "Reign In Blood" Slayer? Przecież jeszcze potem były i "Black To The Blind", "Litany" czy moim zdaniem niedoceniona "Revelations"?
To fani oceniają, która płyta podoba im się najbardziej. "De Profundis" miała swój czas i miejsce, które wpłynęły na ocenę. Z "Reign In Blood" Slayer było zapewne podobnie. Gdyby nagrali ten album 10 lat później - być może inna płyta byłaby ich "opus magnum"? Oceny dokonań Vadera są oczywiście różne, ale - mimo wszystko - każda płyta (nawet "The Beast") ma swoich twardych zwolenników. Czasami nawet któreś wydawnictwo podoba się tylko dlatego, iż nie podoba się innym... Cieszy mnie to jednak, że każdy maniak Vadera znajdzie coś dla siebie - swój "ulubiony album". Określiliśmy jakiś czas temu swój styl. Nie znaczy to jednak, że się powtarzamy... A jeśli nawet coś się powtórzy, to świat wokół nas na tyle się zmienił, że i tak będzie to coś innego. Być może dlatego właśnie "De Profundis" jest dziś tak dobrze odbierany? Jako kompozytor nie myślę kategoriami "czy to może już było czy nie"? Nigdy nie chciałem być oryginalny dla samej oryginalności. To sztuczna forma. Po prostu korzystam z tych samych dźwięków i instrumentów, by "opowiadać" o swoich przeżyciach, przemyśleniach, wątpliwościach czy gniewie...
Vader, Wrocław 7.09.2009, fot. K. Zatycki
"De Profundis" jawi się jako płyta kompletna, ale czy z punktu widzenia twórcy jest coś, co chciałbyś dzisiaj w niej zmienić?
Zawsze można by coś zmienić. Poprawić formę, brzmienie czy strukturę kawałka... Tylko po co? Przecież nie dążymy do tzw. formy doskonałej... ponieważ takowa obiektywnie nie istnieje! Nie my jako twórcy oceniamy przecież produkt ostateczny. Robią to fani i... ostatnio niestety coraz częściej - prasa. Każdy kolejny album to swego rodzaju ewolucja. Przecież zawsze można zrobić coś nowego na nowej, kolejnej płycie... "De Profundis" była płytą określającą zespół i jego formę w 1995 roku. I niech tak pozostanie.
Powoli zbliżamy się do końca tej rozmowy, ale interesuje mnie jeszcze jedna sprawa. We wkładce "De Profundis" czytamy: "Przeklinam próżnych głupców (Peter)". O co chodziło i czy coś się zmieniło w tej kwestii?
Akurat w tej kwestii nie zmieniło się nic. Powiedziałbym wręcz, że próżność właśnie dziś dotyka nas najbardziej. Może właśnie przez to "De Profundis" wydaje się płytą ponadczasową? (śmiech) A o co chodzi w próżności? Tego chyba wyjaśniać nie muszę...
Tyle ode mnie, dzięki Peter za cierpliwość i te kilkanaście odpowiedzi. Tradycyjnie proszę o kilka słów dla czytelników rockmetal.pl, a osobiście, nie tylko z okazji okrągłej rocznicy, zapraszam wszystkich do ponownego sięgnięcia po "De Profundis".
Dziękuję za fajny wywiad i... cierpliwość. Również tobie należą się podziękowania z mojej strony, ponieważ byłeś tą "kroplą", która zadecydowała o podjęciu decyzji grania na żywo całości "De Profundis". Pozdrawiam czytelników i zapraszam na misteria!
A właśnie gdyby były uwzględnione w set liście to by było zajebiście bo to utwory dobre i smakowite :)
Dobre czasy, mieli świetny skład i genialną energię. Byłem ostatnio na koncercie w Gdyni - muzycznie wszystko było ok, czegoś jednak brakowało to jest już trochę schematyczne i przewidywalne. Z drugiej strony taki jest metal. Kiedyś Vader to były 4 mocne i charyzmatyczne osobowości. Peter, Doc, China i Szambo. Teraz to Piotr i 3 zdolnych muzyków, którzy grają w jego kapeli i kompozytorsko nie mają wiele do powiedzenia. Mimo wszystko wielki szacun.