- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Toto
Wykonawca: | Simon Phillips - Toto (instrumenty perkusyjne) |
strona: 1 z 2
Simon Phillips, Katowice 17.10.2010, fot. Verghityax
rockmetal.pl: Cześć Simon. Koncert, który dałeś z Pete'em Lockettem w ramach "Międzynarodowego Festiwalu Perkusyjnego", był dość wyjątkowy. Chciałbym zacząć od tematu waszej współpracy - jak doszło do realizacji tego przedsięwzięcia?
Simon Phillips, Toto: Niech pomyślę... To było jakiś rok czy półtora roku temu w Belgii... Popracowaliśmy trochę nad materiałem i daliśmy tam mały koncert, który wypadł naprawdę fantastycznie. Gdy tylko pojawiła się okazja, by powtórzyć to tutaj, w Polsce, postanowiliśmy niezwłocznie z niej skorzystać.
Na scenie sprawialiście wrażenie świetnie zgranych. Jak dużo czasu zajęło wam wyczucie nawzajem swojego stylu gry?
Odbyliśmy próbę tylko raz, w piątek, i w jej trakcie musieliśmy nauczyć się wszystkich nowych kawałków. Co prawda jeden z numerów wykonaliśmy wspólnie już w Belgii, lecz i tak trzeba było przyswoić go sobie ponownie. Dwa utwory okazały się szczególnie wymagające, gdyż indiańskie rytmy Pete'a nie należą do najłatwiejszych do opanowania. Poskładaliśmy cały repertuar do kupy w bardzo szybkim tempie, ale na szczęście wyszło super. Wiesz, tworzenie z innymi zawsze sprawiało mi wielką frajdę. To, o czym wspomniałeś, to zgranie na scenie, wynika z tego, że ten rodzaj współpracy po prostu wszedł mi w krew. Robiłem to przez całe moje życie - przyjeżdżałem do studio, w którym nigdy wcześniej nie byłem, spotykałem zupełnie obcych mi ludzi i musiałem znaleźć sposób, żeby wszystko zadziałało, jak należy. Kocham to uczucie: grać niezależnie od sytuacji. Równie dobrze mógłbym polecieć do Kantonu w Chinach, natknąć się tam na jakichś muzyków i z pewnością coś byśmy razem zmajstrowali, bo na tym to właśnie polega. Na przykład... całkiem niedawno odwiedziłem Holandię, gdzie zgadałem się z basistą i dwoma perkusistami, z którymi przedtem ani razu nie grałem, i w efekcie zrobiliśmy fajną trasę. To kwestia zdolności adaptacyjnych i umiejętności słuchania. Swoje ego najlepiej zostawić za progiem. Oto ja, oto mój zestaw, zagrajmy coś i zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Chciałbyś może zarejestrować z Pete'em jakiś album?
Wiesz, bardzo podobają mi się te wprowadzające w trans dźwięki, jakie Pete wydobywa ze swoich instrumentów. Utwór, który dziś wykonaliśmy, zatytułowany przeze mnie "Renaissance", jest naprawdę piękny. Jeśli stylistyka całego materiału miałaby być utrzymana w takim duchu, to sądzę, że moglibyśmy stworzyć kawał wspaniałej muzyki, takiej do posłuchania i do potańczenia.
Jako zatwardziały fan Judas Priest, chciałbym cię zapytać, czy zachowałeś jakieś interesujące wspomnienia z sesji nagraniowej do albumu "Sin After Sin"?
Tak. Akurat w samym środku sesji wypadły moje dziewiętnaste urodziny. To była świetna zabawa. Materiał graliśmy w trójkę: Glenn, Ian i ja. Rob Halford śpiewał w kabinie, a K.K. siedział w reżyserce z Rogerem Gloverem. Nie było żadnych demówek. Zagrali mi wszystkie kawałki, nauczyłem się ich na miejscu i od razu podeszliśmy do procesu nagrywania. Wspominam to jako fantastyczne doświadczenie.
Mimo to nie zostałeś uznany za pełnoprawnego członka zespołu?
Nie, bo nigdy do niego nie dołączyłem. Chcieli, żebym pozostał w Judas Priest, ale w tamtym czasie uniemożliwiały mi to moje zobowiązania wobec Jack Bruce Band. Pod koniec 1976 roku zarejestrowałem z Jackiem album i miałem zakontraktowaną trasę promującą nowe wydawnictwo, więc na tym etapie niczego nie dało się już zrobić.
Jako że do zmian na stanowisku perkusisty w Judas Priest dochodziło wielokrotnie, czy kiedykolwiek otrzymałeś od nich ponowną propozycję współpracy?
Nie. Gdy ta okazja przepadła, oni po prostu poszli dalej swoją drogą. Wiesz, analogiczna sytuacja przydarzyła mi się z Michael Schenker Group. Po tym, jak w 1980 roku nagrałem z nimi materiał na płytę, złożyli mi ofertę wstąpienia w szeregi formacji, czego nie mogłem uczynić, ponieważ należałem już do ekipy Jeffa Becka. Byłem zbyt zajęty, dlatego ten pomysł nie wypalił.
W 1992 roku zostałeś bębniarzem Toto po śmierci pierwszego perkusisty, Jeffa Porcaro. Co sądzisz o jego umiejętnościach i stylu gry, jaki prezentował?
Jeff zawsze sprawiał wrażenie bardzo doświadczonego muzyka. Był tylko troszeczkę starszy ode mnie, lecz grał tak dojrzale... niczym wiekowy człowiek zamknięty w ciele młodzieńca. Podobnie było z wyborami, których dokonywał. Cechowała go duża roztropność. Pamiętam, że gdy słuchałem go w latach 70-tych, zastanawiałem się: "ile ten gość ma lat?". Bo brzmiał, jakby miał więcej, niż w rzeczywistości. Myślę, że można to traktować jako wielki komplement. Wiem o tym, gdyż sam przeszedłem podobną drogę. Jeff także był muzykiem sesyjnym i w młodości brał udział w sesjach nagraniowych wielu albumów. Różnica tkwi w tym, że ja w swojej własnej ocenie nie byłem aż tak doświadczonym perkusistą, podczas gdy jego decyzje zawsze przepojone były mądrością. Jeff taki już był - stara dusza.
Skoro już rozmawiamy o Jeffie... Steve Lukather powiedział kiedyś, że nie wyobraża sobie reaktywacji Toto bez Jeffa. Czy wziąłbyś udział w czymś takim, gdyby jednak miało do tego dojść?
Już do tego doszło.
Kiedy?
W lipcu (2010 roku - przyp. red.).
To był pojedynczy koncert czy cała trasa?
Dwanaście występów. Zarejestrowaliśmy wówczas sporo materiału, z którego powstanie koncertowe wydawnictwo DVD. Osobiście zajmę się miksami.