- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Therion
Wykonawca: | Christofer Johnsson - Therion (gitara) |
strona: 2 z 2
Therion, Kraków 29.01.2016, fot. Verghityax
W ciągu ostatnich dwudziestu lat Therion nie miał szczęścia do składu, przez zespół przewinęli się liczni wokaliści i wokalistki. Niektórzy, jak choćby Snowy Shaw, odchodzili i wracali parę razy. Na czym polega problem?
Problem polega na tym, że ludzie nie widzą różnicy pomiędzy członkiem zespołu a muzykiem sesyjnym i z góry zakładają, że Johnsson znów kogoś zwolnił i nie da się z nim pracować. Therion na kilku stałych członków, a cała reszta to muzycy, z których usług korzystamy na potrzeby płyty albo trasy koncertowej. Oni zostają wynajęci w określonym celu jak kontraktowi wykonawcy. Czasem ta współpraca ma bliższy charakter, tak było w przypadku Matsa Levena, który napisał dla nas jeden utwór i nagrał z nami DVD, ale nigdy nie był członkiem formacji. A wystarczy przeczytać wkładkę w albumie, gdzie dodatkowi wokaliści i instrumentaliści figurują jako współpracownicy i goście. Chyba nie da się tego ująć bardziej klarownie. Zamiast tego ludzie wolą powielać niesprawdzone informacje z forów internetowych. Od lat utrzymujemy stabilny skład, jedyny wyjątek stanowią perkusiści.
Również w początkowym etapie działalności Therion mogliśmy się poszczycić stałą ekipą, mówię o latach 1987 - 1992. Pod koniec tego okresu odszedł nasz basista Erik Gustafsson, ponieważ jego rodzina postanowiła wrócić do Teksasu. Erik był wtedy za młody, by samemu mieszkać w Szwecji. Oskar Forss - perkusista - miał drugie dziecko w drodze i trzecie w planach, więc o intensywnym koncertowaniu nie mogło być mowy. Drugi gitarzysta Peter Hansson cierpiał na chroniczne dolegliwości żołądkowe i perspektywa życia w trasie zwyczajnie go przerosła. Zespół był na skraju rozpadu, po "Beyond Sanctorum" z pierwszego rozdania zostałem tylko ja. Już partie basu na tej płycie zarejestrował Peter, bo Erik się wykruszył. Musiałem zbudować Therion od zera, co wcale nie było łatwe. Razem założyliśmy tę kapelę i niemal pięć lat szlifowaliśmy nasz styl, rzeźbiąc debiutancki materiał. Z muzycznego punktu widzenia pozostała trójka nieco hamowała moje zapędy kompozytorskie. Zależało mi na tym, by brzmienie grupy ewoluowało, lecz niektóre moje pomysły były dla nich zbyt zwariowane. Nie chciałem być dyktatorem, więc co bardziej progresywne patenty chowałem do szuflady.
Therion, Kraków 29.01.2016, fot. Verghityax
To były ciężkie lata. Nie zarabialiśmy żadnych pieniędzy, jednocześnie inwestując w kapelę mnóstwo czasu i energii. Do tego osiągnęliśmy wiek, w którym człowiek woli się rozejrzeć za stałym zajęciem z pewną płacą i ustatkować się, założyć rodzinę. Zorganizowanie trasy przypominało grę w rosyjską ruletkę, nie mieliśmy pewności, czy zespół odniesie jakikolwiek sukces. Nasi ówcześni gitarzysta i basista dość szybko zwinęli manatki, jedynie perkusista Piotr Wawrzeniuk zakotwiczył się na dłużej.
Przed wejściem do studia z "Lepaca Kliffoth" musiałem zaangażować nowego basistę, a nagranie wszystkich partii gitarowych spoczęło na moich barkach. Nadal borykaliśmy się z wątłym budżetem, obiecano nam trasy, które nigdy nie doszły do skutku, a te, które się odbyły, kosztowały nas kupę pieniędzy i zaprowadziły donikąd. Udało nam się podpisać kontrakt z Nuclear Blast, z którą wiązaliśmy spore nadzieje. Niestety pojawiły się problemy z basistą, Fredrikiem Isakssonem. On i Piotr od początku się nienawidzili, a z czasem sprawy przybrały jeszcze gorszy obrót. Zaplanowaliśmy trasę i na krótko przed wyjazdem Fredrik wsiadł za kółko po pijaku, spowodował kolizję z radiowozem, po czym próbował zwalić winę na swojego kumpla. W efekcie trafił do aresztu i to przelało u Piotra czarę goryczy. Postawił mi ultimatum: albo wyleję Fredrika, albo on odchodzi. Nie miałem nic na obronę basisty, poza tym Piotr był dla mnie ważniejszy jako muzyk i przyjaciel. Nie chciałem jednak wyjść na dupka, dlatego poprosiłem Piotra, aby to on zwolnił Fredrika. Oczywiście zrobił to, a ja i tak zostałem uznany za palanta.
Therion, Warszawa 29.11.2010, fot. Wojtek Dobrogojski
Po raz kolejny trzeba było szukać basisty i gitarzysty, dokooptowaliśmy więc Larsa Rosenberga z Entombed i Jonasa Mellberga, z którymi zarejestrowaliśmy "Theli". Ten album prezentował jeszcze dziwniejsze oblicze Therion i obawiałem się komercyjnej porażki. Zaczęły dręczyć mnie wątpliwości, czy będziemy w stanie zagrać to na żywo? Materiał zawierał przecież partie chóru, a my nie dysponowaliśmy funduszami, by wynająć koncertowych wokalistów. Piotr chyba stracił wiarę i nie chcąc zostać na lodzie, podjął naukę na uniwersytecie. Atmosferę skutecznie psuła jednak pozostała dwójka. Kłopoty z nimi zaczęły się już w trakcie sesji, zwłaszcza z Jonasem, który okazał się alkoholikiem. Trudno pracować z kimś, kto nie umie zachować trzeźwości w studio. Wszystkie zarobione pieniądze przepijał, musiałem więc zapłacić za jego bilet, w przeciwnym razie nigdy nie wrócilibyśmy z Hamburga do domu. Co więcej, podczas naszego pobytu w Niemczech on i Lars urządzali eskapady do gejowskich barów, licząc na to, że ich bywalcy będą stawiać im alkohol. Teraz się z tego śmieję, ale ich postępowanie było niesamowicie lekkomyślne. Hamburg cieszy się bowiem fatalną reputacją miasta, w którym pigułki gwałtu w barach dla gejów są na porządku dziennym. Mieli szczęście, że nikt nie podał im zaprawionego drinka, inaczej mogli się następnego dnia obudzić w jakimś zaułku z kilka razy większym odbytem.
Po powrocie do Szwecji zaproponowano nam udział w nagraniu płyty w hołdzie Iron Maiden. Wybraliśmy się do "Abyss Studio" Petera Tagtgrena, aby tam przygotować cover "Children of the Damned". Jonas wciąż nie potrafił się rozstać z butelką i niemal wdał się w bójkę z naszym producentem. Skończyło się na tym, że Jonas wyszedł bez słowa i pojechał pociągiem do domu. Znaleźliśmy się w kropce, ponieważ to on miał zarejestrować partie gitary prowadzącej - partie, których ja nie znałem na pamięć. Upiekło nam się tylko dzięki Peterowi, który wygrzebał skądś starą kasetę magnetofonową z kopią "The Number of the Beast". Nie wyszło tak, jak to sobie wyobrażałem, ale od biedy dało się tego słuchać. Jonasa zaraz potem zwolniliśmy i kontakt nam się urwał. Wpadliśmy na siebie wiele lat później. Powiedział mi, że tamte zdarzenia spowodowały przebudzenie, które pozwoliło mu uporządkować swoje życie.
Therion, Warszawa 29.11.2010, fot. Wojtek Dobrogojski
Z Larsem też nie miałem lekko. Przede wszystkim on nienawidził "Theli". Uważał, że to absolutne gówno, którego nie da się słuchać. Sęk w tym, że w Hamburgu nagrywaliśmy wyłącznie wokal, gitarę, bas i perkusję, i choć tłumaczyłem, gdzie wkomponujemy klawisze i chóry, to nie potrafili zrozumieć mojej wizji, dopóki nie usłyszeli finalnego miksu. Lars zarzekał się, że nie pojedzie w trasę z tym materiałem, kiedy nagle płyta zaczęła się sprzedawać. W pierwszych tygodniach od premiery rozeszło się ponad 20 tysięcy egzemplarzy. Dla porównania "Lepaca Kliffoth" trafiła do około 12 tysięcy nabywców. Otrzymaliśmy propozycję tournee z Amorphis, który był świeżo po wydaniu "Elegy" i radził sobie nadzwyczaj dobrze, nie mogliśmy więc zaprzepaścić tej okazji. Nadal dysponowałem nędznym budżetem, toteż dwoiłem się i troiłem, aby znaleźć muzyków, którzy zgodziliby się zagrać te koncerty za darmo albo po kosztach. Mimo to Lars czuł się nieszczęśliwy i coraz więcej pił, co przekładało się na jego grę. W ogóle nie bywał trzeźwy, praktycznie całą trasę chodził i spał w tych samych ciuchach. Pod koniec jego występy stały się tak okropne, że mogliśmy na jego miejsce zaprosić przypadkową osobę z publiczności albo kopać gitarę basową po scenie i brzmiałoby to lepiej. Zważywszy na łączącą nas przyjaźń, dałem mu jeszcze jedną szansę. Załatwiłem nam sztukę na Litwie, niestety Lars był tak pijany, że nie był w stanie ustać w pionie, aż wreszcie klapnął tyłkiem o ziemię. Nie miałem wyjścia, musiałem go wywalić.
Znowu zostałem w Therion sam, a materiał na "Vovin" był już w całości skomponowany. Nie wiedziałem, jak wybrnąć z tego impasu - zwerbować kogoś na szybko i wejść do studia, czy poświęcić więcej czasu na znalezienie odpowiednio wykwalifikowanych muzyków, którym będzie pasować taka stylistyka? Ostatecznie wynająłem muzyków sesyjnych i nagrałem album solowy. "Vovin" ukazał się pod szyldem Therion tylko dlatego, że kontrakt z wytwórnią podpisany był na zespół. Poza tym nie czarujmy się, płyta Christofera Johnssona nie wzbudziłaby nawet w połowie takiego zainteresowania. Aby wyruszyć w trasę, należało skompletować ekipę. Na stanowisko perkusisty zaangażowałem Samiego Karppinena - spisał się na tyle dobrze, że zaoferowałem mu później posadę stałego członka formacji. Wkrótce poznałem też braci Niemann i tym samym na lata udało się ustabilizować skład Therion. Nie licząc środkowego okresu chaosu, zawirowania personalne w naszej historii zdarzały się dość rzadko. Bardzo niewielu muzyków odeszło w złości albo zostało wylanych.
Therion, Kraków 29.01.2016, fot. Verghityax
Począwszy od "Vovin" autorem wszystkich tekstów Therion jest Thomas Karlsson, okultysta i założyciel zakonu Dragon Rouge. Skąd pomysł, aby powierzyć mu pieczę nad lirycznym aspektem twojej twórczości?
Nigdy nie lubiłem pisać tekstów, to dla mnie bardzo stresujące zajęcie. Komponowanie przychodzi mi naturalnie i spontanicznie, natomiast układanie słów stanowi prawdziwą mękę, dlatego zawsze odkładałem je na ostatni moment. Wielokrotnie zdarzało nam się rezerwować czas w studio, choć nie mieliśmy gotowych liryków i w rezultacie zmuszałem się, aby je ukończyć.
Thomas Karlsson jest jedyną osobą, która potrafi przelać na papier to, o czym chcę opowiedzieć. Studiowaliśmy razem rozmaite zagadnienia, mamy podobne spojrzenie na wiele tematów. Jego dogłębna wiedza pozwala nam współpracować bez ograniczeń, nie muszę mu niczego objaśniać. Czasem sam wychodzi z inicjatywą, proponując jakąś ciekawą historię.
Choć z death metalem Therion od dawna nie ma już nic wspólnego, w 2008 roku wróciłeś do przeszłości. Zagraliście wtedy jeden koncert w ramach trzeciej edycji "Płock Cover Festival" w Polsce. Na scenie towarzyszył ci Magnus Barthelson, gitarzysta grupy z czasów "Symphony Masses: Ho Drakon Ho Megas".
Tak, to jeden z tych gości, o których wcześniej opowiadałem - wybrał stałe i pewne zatrudnienie. Kiedy staliśmy się sławni, trochę żałował swej decyzji. Na występ w Płocku potrzebowaliśmy drugiego gitarzysty, dlatego zwróciłem się do Magnusa z prośbą o pomoc. Wyszło całkiem fajnie, ponadto odnowiliśmy znajomość. Gdyby to była wyłącznie kwestia osobowości, z marszu zaproponowałbym mu pozycję stałego członka zespołu. Tak się jednak złożyło, że po jego odejściu Therion wszedł na wyższy poziom muzyczny, który dla niego okazał się nieco zbyt wyśrubowany.
Dziękuję ci bardzo za rozmowę i powodzenia z "Beloved Antichrist".
Dziękuję za wsparcie.
Podobnie jest z Megadeth. Wiele osob wiesza na Mustainie psy, ze niby taki zly, despota i tyran, ale tu tez wystaczy porownac co osiagnal Mustaine, a co osiagneli inni muzycy po odejsciu z Megadeth, juz bez niego.