- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: The Dillinger Escape Plan
Wykonawca: | Liam Wilson - The Dillinger Escape Plan (gitara basowa) |
Dillinger Escape Plan odwiedził nasz kraj już po raz trzeci. Ich poprzedni koncert miał miejsce w katowickim "Spodku" podczas tegorocznej Metalmanii. Tym razem pojawili się w klubie "Progresja" - obok zespołów Meshuggah i Between The Buried And Me. Przed koncertem porozmawialiśmy z basistą Dillingera - Liamem Wilsonem.
strona: 1 z 1
rockmetal.pl: Jak przebiega trasa z Meshuggah?
Liam Wilson: Jak na razie dobrze. Gramy razem tylko osiem koncertów, więc nie jest to jakaś wielka trasa koncertowa, w każdym razie nie tak wielka, jak byśmy sobie tego życzyli. Between The Buried And Me jest świetnym supportem. Wszystkie trzy zespoły mają wiele do zaoferowania.
Początkowo mieliście grać przed Meshuggah w Polsce, ale z tego co widzę, jesteście ostatnim zespołem, który wyjdzie na scenę. Czy ma to jakikolwiek związek z waszą popularnością w Polsce, czy jest to po prostu losowa kolejność?
Chłopaki z Meshuggah poprosili nas abyśmy zagrali na końcu, jest to pierwszy taki koncert na trasie. Na wszystkich pozostałych graliśmy jako drudzy, dzisiaj jest inaczej. Dlaczego? Nie wiem. To nasz trzeci koncert w Polsce, dla nich pierwszy, może to jest powodem. Ja bym zakładał, że przez to dzieciaki będą bardziej chciały zobaczyć Meshuggah, ale jest mi obojętne w jakiej kolejności występujemy.
Jak powiedziałeś, jest to wasz trzeci koncert w Polsce. Ostatni raz widziałem was na Metalmanii, w Katowicach, graliście przed Megadeth, a po Overkill. Z tego, co zauważyłem niektórzy fani metalu nie mogli znieść waszej muzyki.
No cóż, przez trzydzieści minut scena należała do nas, nasze prawo. Ja nie mogę znieść Vadera przez 30 minut (śmiech). Darzę szacunkiem ten zespół, ale po prostu go nie lubię i nie oczekuję, że wszyscy mają lubić Dillingera. Był to nieco dziwaczny skład, ale zawsze staramy się po prostu robić dobrze to, co robimy i zdobywać sympatię publiczności. Jeżeli komuś się nie spodoba, no cóż, staraliśmy się.
Utwory takie jak "Black Bubblegum" i "Milk Lizard" pokazują, że nie boicie się pisać przebojów. W rezultacie osoby, które nazywają siebie prawdziwymi fanami, zarzucają wam sprzedanie się. Czy nazwałbyś ich ludźmi o wąskich horyzontach?
Nie. Mogą myśleć co chcą. Dla mnie sprzedaliśmy się osiem lat temu, w dniu kiedy podpisaliśmy kontrakt płytowy. Nie wiem czym jest "sprzedawanie się". Potrafię zrozumieć dlaczego ludzie tak myślą, ale to nie jest ich zespół. Jeśli chcesz robić po swojemu, załóż kapelę i nie sprzedawaj się. Zabrzmi to egoistycznie, ale to nasz zespół. Mam nadzieję, że podoba się ludziom, lecz nie robię tego dla fanów. Robię to dla siebie. Część z nas chce pisać różne piosenki, nie chcemy na tak wczesnym etapie naszej kariery być zaszufladkowani do konkretnego gatunku muzycznego. Planujemy grać w tym zespole jeszcze przez wiele lat, dłużej niż jakakolwiek scena potrafiłaby nas utrzymać.
Nagraliście klipy do dwóch utworów z "Ire Works": "Black Bubblegum" i "Milk Lizard". Jak to się stało, że nie ma klipu do, powiedzmy, bardziej reprezentatywnego numeru Dillingera, jak "Fix Your Face", czy "Lurch"?
Odpowiedź jest nieco skomplikowana. Pierwotnie mieliśmy zrobić klip do "Fix Your Face", wtedy jednak ta piosenka nazywała się "Fix Your Fucking Face", drugi tytuł to "Fuck Face". Ludzie z Relapse [wytwórnia fonograficzna - przyp. red.] powiedzieli nam, że jeżeli chcemy zrobić wideoklip do tego utworu, to nie możemy go tak nazwać. Pozostał więc tytuł "Fix Your Face", ale gdzieś po drodze, zdaliśmy sobie sprawę z kilku rzeczy. Po pierwsze wytwórnia da nam wypuścić pewnie ze dwa wideoklipy, a teledyski ogólnie rzecz biorąc tak, czy siak zalatują tandetą. Po drugie, jeśli już mamy robić klipy, to najlepiej do piosenek, które będą mogły zaistnieć w mediach. Rozmawialiśmy o wypuszczeniu teledysku koncertowego "Fix Your Face", ale jak na razie, nie jest to nasz priorytet. Klip musi mieć piosenka, która go potrzebuje. Jaki jest sens robienia wideoklipu za 10 tysięcy dolarów, kiedy wiadomo, że skończy na YouTube? Nie opłaca nam się ładować w to tyle kasy. Nie opłaca się to również wytwórni.
Skąd rodzą się pomysły na tytuły utworów? Są absolutnie szalone!
Zewsząd. W 90% pochodzą od Grega [wokalisty - przyp. red.] ale czasem też rzucamy coś od siebie, szczególnie przy wymyślaniu tytułów płyt. To tak jak ze wszystkim, inspiracja jest plonem życia codziennego, mówimy sobie: O, to jest zabawne! Albo: O, świetna gra słów! I tyle.
Jakie są w twoim odczuciu największe osiągnięcia Dillinger Escape Plan?
Dla mnie osobiście to granie z Mikem Pattonem [m. in. Faith No More, Peeping Tom - przyp. red.] i nagrywanie z nim płyty. Dwa, to podróżowanie: nigdy nie sądziłem, że będę udzielał wywiadu komuś z Polski, nie sądziłem, że będę dzwonił do mojej babci z życzeniami urodzinowymi z Sankt Petersburga. To małe, ale wielkie rzeczy. Każdego dnia stawiam poprzeczkę nieco wyżej. Świetnie było pojawić się w magazynie dla basistów, świetnie było zagrać u Conana [w programie Late Night with Conan O'Brien - przyp. red.], podpisać kontrakt z Relapse, przyjechać po raz pierwszy do Europy, grać z Meshuggah, koncertować z At The Gates w Japonii, ze Slayerem prawie wszędzie. Mógłbym tak wymieniać godzinami. Samo poznawanie ludzi w różnych miejscach jest czymś niesamowitym.
A co z "mathcore"? Czy to nie wy stworzyliście ten gatunek?
Jeżeli tak, to na pewno nie jego nazwę. Ludzie mówią nam "wy gracie mathcore", a my na to "naprawdę? OK, dzięki". Nie czujemy nawet by było to warte jakiejś nazwy, to po prostu nasza muzyka. Jeżeli inni chcą na to mówić mathcore, w porządku, nie przeszkadza mi to, zdaję sobie sprawę z tego, że nigdy tak naprawdę się od tego nie uwolnimy. Sami siebie nie nazywamy mathcore, nie potrzebujemy tego nazywać, to jest po prostu nasze. Nasza kapela, nowe piosenki - to terminy, którymi się posługujemy.
Wasz perkusista Gil Sharone gra również w Stolen Babies. Czy nie boicie się, że przyjdzie taki dzień, kiedy będzie musiał wybrać, który zespół jest dla niego ważniejszy?
Jeżeli Stolen Babies dojdzie do takiego poziomu, że będziemy sobie wchodzić w drogę, to być może tak się stanie. Jak na razie nie mają oni tak długich tras koncertowych, każdy z członków ma inne projekty, które pochłaniają ich czas. My poświęcamy się w pełni Dillingerowi, przez 9 miesięcy w roku jesteśmy w trasie. Wiesz, wszystko zależy od Gila, trudno teraz teoretyzować, ale z punktu widzenia zespołu, nie obawiamy się takiej sytuacji. Mogę zaręczyć, że jeśli nie Gil, to będzie to inny wyśmienity perkusista. Może będę miał okazję poznać kolejnego wielkiego bębniarza, ale mam nadzieję, że nie szybko to się stanie. Frustrujące jest uczenie bębniarzy tych wszystkich piosenek i przechodzenie po raz kolejny przez ten sam proces.
Wasze show jest niesamowite, jesteście szalonymi ludźmi, czy odnieśliście jakieś kontuzje podczas tego tournee?
Nic takiego, czego sam sobie po prostu nie zrobiłem. Mam obrzydliwy, uciążliwy pęcherz na palcu, dostałem też dziwnej wysypki na rękach, nieciekawie wygląda. Jest to denerwujące, ale nie boli jak jasna cholera. Nikt nie został ranny na tej trasie. Zawsze coś się zdarzy, ale staramy się trzymać formę, dużo się rozciągamy, mamy świadomość swoich ruchów na scenie. Nie jest to zaplanowane, ale wiadomo, że jak Ben [gitarzysta - przyp. red.] idzie w moją stronę, to muszę dać nura, albo po prostu zejść mu z drogi. Przyzwyczajasz się do chemii.
Macie ze sobą swój personel medyczny, pielęgniarki, lekarzy?
Tak. Internet, Google (śmiech).
I to was leczy, tak?
Tak, jeśli wiesz co sobie zrobiłeś. Jak nabiłeś sobie guza, przyłóż lód, jak nie, to idź do łóżka. Najlepszym lekiem to po prostu wyjść ponownie na scenę. Bierzesz aspirynę, a adrenalina robi swoje.
Jak skomentowałbyś dzisiejszą rockową i metalową scenę muzyczną?
Jest przesycona, to mój największy zarzut wobec niej. Zbyt wiele zespołów zbyt długo koncertuje, a dzieje się tak dlatego, że nie zarabiają na sprzedaży płyt, więc ciągle są w trasie. Z jednej strony dzięki temu jest większa konkurencja na rynku muzycznym, co jest zawsze czymś dobrym. Z drugiej strony... no cóż... Dzisiaj jest MySpace i wiele innych tego typu rzeczy, daje to dużo możliwości zespołom, ale przez to muzyka traci na świeżości. Teraz kapele mogą stać się popularne w tydzień, to dziwaczne. Wolałbym, żeby zespoły pracowały ciężej na swój sukces, teraz wszystko wydaje się proste.
Trent Reznor umieścił w sieci za darmo najnowszą płytę Nine Inch Nails, płyta pojawi się również fizycznie w sklepach. Czy tak właśnie ma wyglądać przyszłość rynku muzycznego?
To samo mnie zastanawiało w przypadku Radiohead. To interesujące zagadnienie, wiele rozmów przeprowadziliśmy na ten temat z Gregiem i Benem. Dzisiaj nawet rozmawiałem o tym z Benem w trakcie naszego godzinnego spaceru po Warszawie. Zastanawialiśmy się jakie są opcje, gdzie będziemy za 2, 5 lat i jak wpłyną na to decyzje, które podejmiemy teraz. W Stanach Zjednoczonych pomiędzy "Miss Machine" [płyta z 2004 roku - przyp. red.], a "Ire Works", w zasadzie zniknęły tak wielkie sklepy z płytami jak Tower Records i HMV, małe sklepiki przepadły. Zastanawiasz się: "co się dzieje?, co mamy zrobić?, czy poświęcać czas winylom, poligrafii, czy raczej mediom elektronicznym?, czy potrzebujemy wytwórni, czy możemy to robić sami?, czy potrzebujemy dystrybutora?". Te pytania mnożą się i mnożą, a my nie wiemy jaka będzie przyszłość. Gdybym wiedział, byłbym sławny i bogaty.
Możliwe, że nowa płyta Dillinger Escape Plan będzie do ściągnięcia/kupienia w sieci?
Zbyt wcześnie, by o tym mówić. Chciałbym coś takiego zrobić, na pewno ukaże się jakaś EP-ka, albo zbiór kowerów, które będzie można dostać on-line, jesteśmy otwarci na takie rzeczy. Zrobiliśmy tak z EP-ką "Plagiarism", którą wydaliśmy poprzez iTunes. Powiedzieliśmy sobie OK, to interesujący eksperyment. Jest jednak zbyt wcześnie by mówić o konkretach, ledwie zaczynamy tworzyć nowy materiał.
Czego możemy spodziewać się w bliskiej przyszłości po Dillinger Escape Plan?
Koncerty, dużo koncertów. I przerwy na pisanie nowego materiału. Myślę, że w ciągu kilku miesięcy uporamy się z kwestiami typu wytwórnia, dystrybucja i rola Internetu w naszej przyszłości, potem skupimy się już tylko na nagrywaniu nowego materiału i dalej, do przodu.
A co chciałbyś powiedzieć waszym fanom w Polsce?
Thrash hard or the terrorists win!
Dzięki wielkie za rozmowę!
Dziękuję również.