- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Still Remains
Wykonawca: | Evan Wiley - Still Remains (gitara basowa) |
Still Remains odwiedził Polskę w ramach trasy "Roadrunner Roadrage Tour 2005", aby promować swój debiutancki album "Of Love and Lunacy". Pochodzący ze stanu Michigan sekstet ma za sobą może niezbyt długą, ale za to dość błyskotliwą karierę. Trafiając pod skrzydła Roadrunnera, grupa dostała szansę wyjścia poza lokalną scenę i pokazania się znacznie szerszej publiczności. O najważniejszych wydarzeniach w dotychczasowej historii zespołu, o powrotach do muzyki lat osiemdziesiątych, a także o tym jak I-Pody mogą zmienić muzykę, opowie basista grupy Evan Wiley.
strona: 1 z 1
rockmetal.pl: Jak poznałeś pozostałych członków Still Remains?
Evan Wiley: Oni udzielali się wtedy w zespole Shades of Amber, a ja w grupie Unition. Graliśmy wspólnie kilka koncertów w Grand Rapids, i w ten sposób zaczęliśmy się coraz częściej spotykać, aż w końcu się zaprzyjaźniliśmy. Potem rozpadł się mój zespół, a pięć miesięcy później rozpadł się ich. Kiedy zaczęli kompletować nową grupę, zwrócili się do mnie, czy nie chciałbym zostać ich basistą.
Dlaczego zdecydowałeś się do nich dołączyć?
Zabawna historia. Kiedy rozpadł się Unition, byłem tym trochę załamany i postanowiłem, że nie będę grał w jakimkolwiek zespole przez pewien czas. Granie w Unition było dla mnie wszystkim. Nawet gdy byłem w pracy, przez cały czas mówiłem o moim zespole. Chciałem dla odmiany doświadczyć, jak to jest nie być w żadnym zespole w ogóle. Przez pewien czas mi się to podobało, ale potem zacząłem tęsknić za sceną. W dniu, w którym poczułem, że bardzo chcę z powrotem grać, oni się do mnie zgłosili. Pomyślałem więc: "może to jakiś znak?" (śmiech).
Jakie najważniejsze wydarzenia z historii Still Remains mógłbyś wymienić?
To, o czym powiedziałem było dość ważne. Innym ważnym wydarzeniem było zorganizowanie naszej pierwszej trasy, oraz kiedy spotkaliśmy naszego obecnego menadżera, Mike'a LaFay. Szybko złapaliśmy z nim kontakt i zostaliśmy przyjaciółmi. Organizowanie własnych tras jest bardzo ważne, aby móc pokazać wytwórniom, że się istnieje. Dobrze jest, gdy wytwórnia widzi, że zespół potrafi sam wiele rzeczy zorganizować, że jest taką grupą "zrób to sam". Oznacza to, że nie trzeba wszystkiego za nich robić.
Wasza debiutancka płyta nosi tytuł "Of Love and Lunacy". Jak interpretujesz ten tytuł?
W zespole mamy pewną wspólną interpretację tytułu i myślę, że ona jest bardzo dobra. Chodzi o pokazanie jak bardzo miłość i szaleństwo są ze sobą spokrewnione. Jest takie powiedzenie, że za każdą dobrą rzeczą kryje się coś złego. To prawda. Czasem w parze z najlepszymi wydarzeniami w życiu idą te najgorsze.
Przed wydaniem płyty doświadczyliście kilku zmian w składzie. Jak one wpłynęły na waszą pracę?
Zeszłego lata rozmawialiśmy o tym, że chcemy pójść w bardziej metalowym kierunku i tworzyć bardziej przemyślane kompozycje. Dwaj członkowie, których już z nami nie ma, nie byli tym do końca zainteresowani. Odeszli z powodu różnic muzycznych. Dwaj nowi członkowie [A.J. Barrette, perkusja, i Mike Church, gitara i wokal - przyp. red.] podeszli z większym szacunkiem do tego, w którym kierunku Still Remains chce iść. Pomogli nam skierować zespół w tę stronę, zamiast przychodzić do grupy z własnymi postulatami na granie. Dzielą razem z nami tą samą wizję Still Remains. Pomogło to zwłaszcza Jordanowi [Whelanowi - przyp. red.], z którego riffów rodzą się na ogół piosenki. Mogli z nim współpracować bez zbytniego osobistego zaangażowania. W starym składzie stworzyliśmy wiele dobrych utworów, ale jeśli Jordan zaczął grać coś, co nie podobało się innym, wtedy nie dawali mu szansy na rozwinięcie pomysłu. Natomiast A.J., nasz nowy perkusista, będzie grał rytm tak długo, aż riff się ukształtuje i może stanie się dzięki temu lepszy. Możesz zagrać coś, co nie jest najlepszą rzeczą pod słońcem, ale gdy nad tym popracujesz, może zrodzić się z tego coś znacznie lepszego.
Dwa, spośród utworów zamieszczonych na płycie, miały swoją premierę na waszej debiutanckiej EP. Dlaczego zdecydowaliście się nagrać je jeszcze raz?
Bardzo chcieliśmy nagrać "I Can Revive Him with My Own Hands", bo to bardzo mocny utwór i uczciwie reprezentuje nasze brzmienie. Natomiast "Recovery"... To jest dosyć stara piosenka i według mnie odstaje od reszty kompozycji umieszczonych na płycie. Pokazuje, gdzie byliśmy dwa lata temu. Gdyby to ode mnie zależało, nie znalazłaby się na płycie. Ale przy podejmowaniu decyzji, co ma się znaleźć na krążku biorą udział jeszcze inne osoby. "Recovery" to dobry utwór, z chwytliwymi momentami, dobrym wokalem i nadal ma brutalną energię. Ta piosenka sprawiła, że Roadrunner się nami zainteresował. Powiedzieli, że bardzo dobrze połączyliśmy w niej melodię z ciężkim graniem. Między innymi to właśnie dzięki tej piosence podpisaliśmy kontrakt, i myślę, że głównie dlatego znalazła się na płycie.
Odnieśliście dosyć szybki sukces. W jednej chwili jesteście lokalnym zespołem, a zaraz potem podpisujecie kontrakt z Roadrunnerem i gracie trasę w Stanach i w Europie. Nie było to dla was szokiem?
Odkąd przejął nas Roadrunner mamy o wiele lepszą promocję. Zagraliśmy trasę w Stanach, a teraz dzięki temu, że Roadrunner jest tak prężnie działającą firmą możemy zostać przedstawieni na rynku muzycznym w Polsce, w Niemczech, czy w Anglii. Wykonaliśmy sporo ciężkiej pracy, żeby zdobyć zainteresowanie Roadrunnera. Może to się wydawać nagłym sukcesem, ale za nim kryje się mnóstwo ciężkiej pracy.
Widziałem rozkład waszej trasy po Europie i prawie każdego dnia gracie koncert w innym mieście. Czy macie szanse, żeby cokolwiek zobaczyć?
Czasami. To zależy od jazdy. Na szczęście jeździmy z ekipą, która już wiele razy była w Europie, więc niektórzy z nich wiedzą, gdzie znajdują się miejsca warte uwagi i jak do nich dotrzeć. Tak jak wczoraj, gdy w Berlinie jeden z technicznych zabrał nas na zwiedzanie miasta. Miałem nadzieję, że dzisiaj też uda nam się coś zobaczyć, ale niestety podróż się przedłużyła i nie będziemy mieli na to czasu. Lubię zwiedzać miejsca, w których gramy, bo tak naprawdę jedyne, co widzę przez cały czas to autokar i kluby.
Czy jest jakaś różnica pomiędzy amerykańską i europejską publicznością?
Tak i nie. Jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że jak gramy, publiczność żywiołowo reaguje na nasz występ. Wskakują na scenę i śpiewają z T.J. [Miller - przyp. red.], albo tańczą pod sceną. W Europie ludzie chyba trochę inaczej odbierają muzykę. Powiedziano nam, że im dalej na wschód Europy, tym bardziej publiczność jest zainteresowana w oglądaniu i słuchaniu muzyki. Podczas koncertu ludzie raczej stoją i patrzą. Ale potem biją brawo, a po koncercie proszą o autografy. Tak więc jest jakaś różnica. Ale jak dotąd mieliśmy bardzo dobre przyjęcie. Trochę tylko inne, od tego, do którego przywykliśmy.
Od jak dawna grasz na basie?
Od dziewięciu lat. Wcześniej trochę grałem na perkusji, ale to było nic poważnego.
Dlaczego wybrałeś bas?
Zawsze chciałem grać w zespole. Któregoś dnia, podczas imprezy w piwnicy u mojego kolegi, zacząłem grać na jego basie. On zasiadł za perkusją, zaczęliśmy razem grać i świetnie nam to wyszło. Tak założyliśmy nasz pierwszy zespół. Mój tata jest muzykiem i gra w zespole odkąd tylko sięgam pamięcią, więc zawsze byłem w pobliżu sceny i zawsze chciałem kiedyś na niej stanąć.
Podejrzewam więc, że otrzymałeś wsparcie od swoich rodziców?
Och, tak. Oczywiście.
Czy poradziłbyś sobie bez tego?
Nawet w Still Remains są osoby, których rodzice są dalecy od jakiegokolwiek wsparcia, a jednak grają razem ze mną. Wszystko zależy od twojej determinacji i ciężkiej pracy. Niektórzy ze znanych muzyków też spotkali się z krytyką ze strony rodziny, gdy zaczynali grać. Jeśli czegoś bardzo chcesz, co cię może powstrzymać? Tylko ty sam. Ale wsparcie jest znakomite. Cała moja rodzina wysyła mi e-maile, żeby dowiedzieć się, jak sobie radzę. Moi rodzice zajmowali się muzyką, teraz robię to ja, i są ze mnie bardzo dumni.
Wiele młodych zespołów sięga dzisiaj do twórczości heavymetalowych grup z lat osiemdziesiątych. Dlaczego to stało się tak popularne?
Dobre pytanie. Dużo dobrych rzeczy działo się w latach osiemdziesiątych. Czasami, gdy coś staje się popularne i staje się trendem, szybko zaczyna się nudzić. Masz dosyć słuchania tego, bo wszyscy grają tak samo. Więc ludzie próbują czegoś nowego. Gdy znudziły się gitarowe solówki, muzycy zaczęli tworzyć bardziej dynamiczną muzykę. Dzisiaj to się odwróciło i ludzie znów wracają do gitarowego brzmienia z lat osiemdziesiątych. To trochę tak, jak ze szkołą. Gdy w niej jesteś, nienawidzisz jej i czekasz tylko, aż ją ukończysz, albo opuścisz w jakikolwiek inny sposób. Ale jak patrzysz na ten czas z perspektywy, zdajesz sobie sprawę, że działo się wtedy także wiele dobrych rzeczy. Myślę, że w dużej mierze ten powrót polega na dotarciu do tych dobrych rzeczy, które zostały przeoczone. Niektóre elementy z muzyki metalowej lat osiemdziesiątych zostały przetworzone i przerobione tyle razy, że się wszystkim przejadły. Wiele grup, które słyszysz dziś w radiu, gra w kółko te same rzeczy. Może za piętnaście, albo dwadzieścia lat, jak spojrzymy wstecz na dzisiejsze czasy, zobaczymy rzeczy, które odróżniały je od innych. Myślę, że gdy patrzy się wstecz z perspektywy, zapomina się o tym, co było złe i zaczyna doceniać to, co było naprawdę dobre.
Czy słuchasz dzisiaj tej muzyki, której słuchałeś dziesięć lat temu?
Niewiele. Czasami z sentymentu słucham pierwszej płyty Limp Bizkit czy Korn. Czasami lubię też posłuchać moich najwcześniejszych płyt, grup takich jak The Cars czy Red Hot Chili Peppers. Zwłaszcza teraz, gdy są I-Pody i można mieć całą swoją płytotekę przy sobie. Ale nie słucham tego regularnie. Jest tyle interesujących młodych zespołów, że trudno za wszystkim nadążyć.
Wspomniałeś o I-Podach. Czy te urządzenia i ściąganie muzyki z Internetu odmieni muzyczny biznes?
Tak. Na płycie musisz zmieścić około dwunastu piosenek. Czasami po to, aby wypełnić lukę piszesz na szybko jakiś krótki utwór. Musisz też przyciągnąć czymś uwagę słuchacza, który może chcieć przesłuchać płytę w sklepie, dlatego najbardziej chwytliwe utwory umieszczasz na początku płyty. Jeśli mu się spodobają, jest szansa, że kupi całą płytę. W chwili, kiedy muzyka jest tak łatwo dostępna przez Internet, sytuacja się zmienia. Gdy kupujesz płytę, podejmujesz ryzyko. Masz nadzieję, że dobrze wydałeś swoje pieniądze, dlatego słuchasz płyty uważniej. Jeśli ci się nie spodoba, wyrzuciłeś pieniądze. Ale jeśli znajdziesz coś, co przyciągnie twoją uwagę, będziesz szczęśliwy, mogąc tego słuchać. Natomiast jeśli ściągnąłeś to z Internetu, niczym nie ryzykowałeś. Jak coś ci się nie podoba, możesz się tego w jednej chwili pozbyć, nie wsłuchując się w to uważnie i nie dając utworowi drugiej szansy. Z drugiej strony, Internet bardzo nam pomógł. Mogliśmy pokazać Roadrunnerowi, ile osób ściągnęło nasze piosenki i że mamy swoich fanów. Tak więc jest to dobra i zła rzecz. Teraz muzycy muszą dbać o to, aby każda piosenka, którą piszą przyciągnęła uwagę słuchacza.
Porozmawiajmy o waszej najbliższej przyszłości. Wkrótce będziecie grali na kilku większych festiwalach w Europie...
Będziemy grali na dużych festiwalach w Niemczech [Rock Am Ring i Rock Im Park - przyp. red.], a potem zagramy na Download Festival. To taki ogromny i legendarny festiwal. Jesteśmy zaszczyceni tym, że możemy być jego częścią.
A co zamierzacie robić potem?
Po tej trasie wrócimy na kilka tygodni do domu. Osobiście uważam, że powinniśmy ten czas wykorzystać na granie, ale nie udało nam się nigdzie załapać. Prawdopodobnie wrócimy na trasę 28 czerwca i będziemy grali do 28 września. Chcemy grać jak najwięcej to możliwe. Pewnie wrócimy do Europy przed końcem roku. Mamy wiele planów...
Mamy jeszcze chwilkę, więc na zakończenie powiedz mi, co dla ciebie oznacza nazwa Still Remains?
Nazwa powstała, bo musieliśmy szybko coś wymyślić, żeby organizator mógł umieścić nas na plakacie. Zaczęliśmy zestawiać ze sobą różne słowa, żeby sprawdzić jak będą razem brzmiały. Więc nazwa tak naprawdę wzięła się znikąd. Ale mam też swoją interpretację. Lubię mówić "on pozostaje", mając na myśli Boga, który ma kontrolę nad światem. Pomimo całego chaosu, on nadal czuwa i wszystko kontroluje. To ważne dla mnie i dla zespołu. Nie używamy sceny jako mównicy. Nie jesteśmy tu, aby zmuszać kogokolwiek do robienia czegoś, na co on nie ma ochoty. My wierzymy w Jezusa Chrystusa i chcemy się tym podzielić, gdy mamy ku temu okazję. Ale nie chcemy w nikogo wmuszać czegoś, czego ta osoba nie chce słuchać.