- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Sodom
Wykonawca: | Tom "Angelripper" Such - Sodom (wokal, gitara basowa) |
strona: 2 z 2
Sodom, Clisson 19.06.2015, fot. Wakor
Wspomniałeś Lemmy'ego z Motorhead. Przypomina mi się jedna z twoich wypowiedzi w innym wywiadzie, gdzie stwierdziłeś: "Nie chciałbym umrzeć na scenie, tak jak Lemmy. Widziałem go na koncercie dwa tygodnie przed jego śmiercią i nie był to fajny widok...". Myślisz, że trudno jest wyczuć dobry moment, żeby przejść na muzyczną emeryturę?
Nie można koncertować w nieskończoność. Ja na przykład nie chciałbym umrzeć w trasie. Chciałbym umrzeć w swoim łóżku. Jeśli chodzi o Lemmy'ego, to moim zdaniem decyzja o koncertowaniu pomimo pogarszającego się stanu zdrowia nie była wyłącznie wynikiem jego woli, ale także skutkiem nacisków ze strony wielkiego biznesu, który stał za Motorhead. Nikt nie był zainteresowany zakończeniem działalności zespołu, który wciąż przynosił tak ogromne zyski, czy to ze sprzedaży płyt, czy też biletów na koncerty. Większość koncertów Motorhead była przecież wyprzedana. To ogromna kasa. Co prawda Lemmy zawsze twierdził, że to jego świadoma decyzja i że chce koncertować do śmierci, ale wydaje mi się, że w jakimś stopniu czuł się zobowiązany względem całej ekipy związanej z Motorhead, której jego aktywność zapewniała źródło utrzymania. Moim zdaniem kariera Lemmy'ego powinna zakończyć się w dniu, w którym po trzech piosenkach był zmuszony przerwać występ na "Wacken". Powinien wtedy trafić do szpitala i dać sobie spokój z koncertowaniem. Możliwe, że gdyby podjął leczenie, za jakiś czas wróciłby do formy, która pozwoliłaby mu jeszcze na granie pojedynczych koncertów. Ale, jak widać, to nie takie proste... Jeśli jesteś trybikiem w machinie biznesu muzycznego, może się okazać, że nie ma czasu na emeryturę. Ja nie chciałbym czegoś takiego doświadczyć. Gdybym to ja poważnie zachorował, na pewno natychmiast zrobiłbym sobie przerwę od grania i zająłbym się swoim zdrowiem. Jest wiele zespołów, które mają już swoje lata i dalej koncertują, ale jeśli muzycy są zdrowi i w dobrej formie, dla mnie to ok. Ja sam nie należę już do młodzieniaszków, mam pięćdziesiąt trzy lata. Ale dopóki jestem zdrowy i daję radę na scenie, chcę grać. Kiedy jednak przyjdzie ten dzień, że forma fizyczna nie pozwoli mi dawać koncertów na takim poziomie jak dotychczas, będę wiedział, że czas powiedzieć sobie dość.
Gdybyś porównał pierwsze lata działalności Sodom i to, jak rynek muzyczny wygląda teraz, powiedziałbyś że zmienił się na lepsze czy gorsze?
Przede wszystkim mamy dziś coraz więcej nowych zespołów i jest znacznie większe tempo w tym biznesie. Kiedy zaczynaliśmy, było kilka kapel grających podobną muzykę, wszystko toczyło się spokojniej i było dużo łatwiej o kontrakt w przyzwoitej wytwórni. My na szczęście nie musimy się już obawiać o naszą współpracę z wydawcą, ale młodym zespołom zalecam konsultację z prawnikiem, zanim podpiszą z kimkolwiek jakiś poważny kontrakt. Wytwórnie chcą zarobić. To żadna tajemnica. Ale czasami warunki, które proponuje się początkującym kapelom, są wyjątkowo niekorzystne. Nas ta kwestia już nie dotyczy. Warunki naszej współpracy zapewniają nam wydawanie muzyki na takim poziomie, jaki nas interesuje. Robimy to przede wszystkim dla siebie. Nie należymy do kapel pokroju Kiss czy Rammstein i wcale nie chcielibyśmy aspirować do tej ligi. Bo kiedy dostaniesz się tak wysoko, zasady gry trochę się zmieniają. To naprawdę poważna biznesowa machina, gdzie samo granie dla przyjemności już nie wchodzi w grę.
Uważam też, że obecnie mamy do czynienia z nadpodażą koncertów. Ludzie nie mają pieniędzy, żeby chodzić na wszystkie. Jeśli chodzi o te starsze zespoły, zauważyłem, że większość z nich mimo wszystko ma się dobrze. Młodzi fani chętnie sięgają po starsze płyty i chodzą na koncerty. My w Sodom również nie narzekamy na zapotrzebowanie na naszą muzykę, choć działamy od tak wielu lat, a na scenie pojawiło się wiele nowych, dobrych kapel.
Sodom, Clisson 19.06.2015, fot. Wakor
A jak obecnie wyglądają relacje w ramach tzw. Niemieckiej Wielkiej Czwórki Thrash Metalu? Przyjaźnicie się, czy istnieje jakaś rywalizacja pomiędzy zespołami?
Zdecydowanie panuje pomiędzy nami przyjaźń. Każdy z tych zespołów poszedł własną drogą i szanuję ich późniejsze dokonania. Zarówno Destruction, jak i Kreator zaczynały mniej więcej w tym samym czasie, co my i wszyscy nadal istniejemy. To wymagało od nas w Sodom wiele ciężkiej pracy, dlatego bardzo cenię tamte formacje, wiedząc ile utrzymanie się na powierzchni przez lata kosztuje wysiłku. To nie tylko dobre zespoły, ale również moi serdeczni przyjaciele. Zawsze, kiedy spotykam się ze Schmierem na festiwalach, idziemy razem na piwo i świetnie się razem bawimy. Mamy do siebie wiele szacunku.
Skoro mowa o Destruction, zdaje się, że zdarzało ci się także gościnnie występować z nimi na scenie.
Tak, ostatnio użyczyłem swojego wokalu w coverze "Black Metal" Venom, kiedy grali go na żywo na "Rock Hard Festival". Z Schmierem łączy nas relacja oparta na przyjaźni, szacunku i wzajemnym wsparciu. Obaj gramy thrash metal, choć każdy w nieco inny sposób.
Chcielibyśmy jeszcze na chwilę sięgnąć do historii zespołu i zapytać cię, kto stworzył logo Sodom oraz postać Knarrenheinza, która pojawia się na waszych okładkach.
Logo stworzyłem ja, około 1981 albo 1982 roku. Znalazło się już na naszym pierwszym demo, pt. "Witching Metal". Oczywiście było wówczas trochę niedopracowane, bo narysowałem je ręcznie, nie miałem komputera i odpowiedniego programu, żeby zaprojektować to profesjonalnie. Później na pierwszej płycie, "Obsessed By Cruelty", nieco ogłady nadał mu ktoś z wytwórni i tak już zostało. Posługujemy się tym samym logo od wielu lat i nie zamierzamy go zmieniać. Natomiast postać Knarrenheinza pojawiła się po raz pierwszy na okładce płyty "Persecution Mania", ale nie pamiętam, kto wymyślił mu imię. "Knarre" to po niemiecku strzelba, a Heinz to popularne w naszym kraju imię męskie.
Oprócz ciebie w Sodom od dawna występuje gitarzysta Bernd Kost. Zmieniali się perkusiści, ale wasza współpraca i zapewne także przyjaźń wydaje się trwała. Pamiętasz dzień, w którym się poznaliście?
Oczywiście. Kiedy po wielu zmianach składu poszukiwałem nowych muzyków, skontaktowałem się z perkusistą Bobbym Schottkowskim. Spotkaliśmy się przy piwie, aby pogadać również o tym, kogo weźmiemy do składu jako gitarzystę. Bobby powiedział, że ma dobrego kumpla - gitarzystę, który właśnie poszukuje nowej kapeli. I wtedy do baru wszedł Bernemann. Po czym wszyscy trzej przykładnie się razem upiliśmy... (śmiech) Później była pierwsza wspólna próba, na której okazało się, że Bernd jest nie tylko fajnym kolesiem do kufla, ale i znakomitym muzykiem. Potrafi grać naprawdę ciężkie, szybkie riffy i melodyjne solówki, a jego styl jest całkiem charakterystyczny i rozpoznawalny. Odtąd trwa nasza współpraca i również przyjaźń. Ja i Bernemann jesteśmy w tym samym wieku, mamy więc dużo wspólnych tematów i dobrze się rozumiemy. Cieszę się, że przez tyle lat udaje nam się wciąż trzymać razem, bo bardzo zależy mi na tym, żeby trzymać w Sodom stały skład. Kiedy ktoś odchodzi i na jego miejsce pojawia się nowy muzyk, tak naprawdę zespół musi zaczynać wszystko od początku. Trzeba się zgrać, przećwiczyć koncertową set listę i pewnie też w jakiś sposób dotrzeć jako ludzie.
Sodom, Clisson 18.06.2011, fot. Verghityax
A co słychać w twoim projekcie Onkel Tom?
Wystąpimy w tym roku na kilku festiwalach. Ogrywamy też pomału nowy materiał i mam nadzieję, że w przyszłym roku wydamy kolejną płytę. Na pewno jednak nic się nie zmieni w kwestii grania tras koncertowych, bo ze względu na Sodom zwyczajnie nie mam na to czasu. Jednak niezależnie od wszystkiego, nie zarzucę aktywności tego projektu, bo to świetna rozrywka i zarazem jedyna na świecie kapela, na koncercie której fani mogą wejść na scenę i zaśpiewać z zespołem. Onkel Tom ma przede wszystkim za zadanie przynosić fanom radochę. I nam przy okazji też.
Niedługo spotkamy się w Polsce na festiwalu "Metalmania 2017". Czego możemy się spodziewać po koncercie Sodom?
Bardzo się cieszę, że znów zagramy w "Spodku". Gdy występowaliśmy tam w 1989 roku, był to jeden z pierwszych koncertów Sodom na tak dużej scenie. Przyjechaliśmy tam i po prostu nas zatkało. Tylu ludzi, taki tłum... Zagrałem w życiu mnóstwo koncertów i wielu z nich już nie pamiętam, ale tego nie zapomnę nigdy. To był dla nas bardzo wyjątkowy dzień. Zawsze mieliśmy w Polsce bazę oddanych fanów, a granie dla nich to prawdziwa przyjemność. Mam wrażenie, że w Polsce fani ciężkiej muzyki generalnie lubią zespoły należące do tak zwanej starej szkoły, a Sodom szczęśliwie jest jednym z nich. Z dużą radością wrócimy do "Spodka" i odświeżymy sobie wspomnienia z lat 80. Cieszę się również, że festiwal "Metalmania" nadal istnieje, choć my w zasadzie nie graliśmy w 1989 roku stricte na festiwalu, ale na imprezie o nazwie "Metal Battle", która była z nim związana. Tamtego wieczoru hala była wypełniona po brzegi. Mam nadzieję, że tak będzie i tym razem. Chciałbym również spotkać fanów, którzy byli z nami w "Spodku" w roku 1989. Chętnie wyjdę porozmawiać i napić się z nimi piwa. Do zobaczenia już niedługo!