zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

wywiad: So I Scream

10.04.2007  autor: RJF

Wykonawcy:  B. Kuszewski - So I Scream (gitara), T. Mielnik - So I Scream (wokal), T. Kozina - So I Scream (gitara), R. Kamiński - So I Scream (instrumenty perkusyjne)

Płyta "The End of Tolerance" warszawskiego zespołu So I Scream może być jednym z ciekawszych debiutów 2007 roku. Młodzi niepokorni, choć gustują w zdecydowanie ostrych brzmieniach, potrafią tworzyć muzykę nasyconą różnorodnymi emocjami, a przy tym inteligentną i nie dającą podporządkować się schematom. Razem tworzą muzykę, razem też o niej opowiadają. Specjalnie dla serwisu rockmetal.pl zespół na rozmowę stawił się niemal w pełnym składzie (zabrakło tylko basisty Piotra Haltofa). Oto, co mieli nam do powiedzenia.

strona: 1 z 1

rockmetal.pl: Ciężko pracowaliście na to, żeby wasz album został wydany. Czy trzeba mieć dużo samozaparcia i cierpliwości żeby wydać płytę?

Rafał Kamiński: W końcowej fazie na pewno tak.

Tomasz Kozina: Samo nagrywanie jest bardziej zabawą, ale proces wydawania to już ciężka praca. Zwłaszcza, jeśli robi się to samemu.

Na czym polegają największe trudności?

Tomasz Mielnik: Promocja jest trudna. Trudno zaistnieć w mediach, czy to w mediach elektronicznych czy w radiu, bo o telewizji w naszym kraju oczywiście nie ma mowy. Myślę, że główną trudnością jest ogarnięcie wszystkiego.

Bartosz Kuszewski: Podstawową sprawą są kontakty. Siedzisz i przez trzy lata dzwonisz do różnych osób, które mogą ci w jakiś sposób pomóc. Gdybyśmy w pewnym momencie nie trafili na odpowiednich ludzi, nadal byśmy się zastanawiali co z tą płytą zrobić. A tak mogliśmy podpatrzeć, jak sobie poradzić w pewnych kwestiach i poszliśmy tymi śladami. Mówię o zespole Rootwater i o tym, jak poradzili sobie z wydaniem płyty "Under". Ten sam dystrybutor, ten sam model promocji. Analogiczna sytuacja.

TM: Trzeba przy okazji sprostować pewną rzecz, bo pojawiały się już jakieś informacje prasowe na ten temat, że wbrew temu, co niektórzy piszą, my sami wydajemy ten album. Fonografika zajmuje się tylko dystrybucją albumu do sklepów muzycznych.

Nie obawialiście się, że wydawanie tej płyty mogło przerosnąć wasze możliwości?

TM: My się niczego nie boimy (śmiech).

BK: To jest odpowiedzialność za samego siebie i nic więcej. Nie możesz nikomu zarzucić, że cię nie promuje w momencie, jeśli sam się nie promujesz. Nie możesz mieć pretensji, że z płytą nic się nie dzieje w momencie, kiedy sam nic nie robisz.

TM: Są plusy i minusy. Jak masz stajnię, to ta stajnia zajmuje się trywialnymi rzeczami, którymi ty nie powinieneś się zajmować, a ty zajmujesz się zabawą w muzykę. My natomiast musimy ogarniać również inne, bardziej prozaiczne sprawy.

Przejdźmy do muzyki, która jest agresywna, ale która pokazuje także, że agresja ma wiele twarzy łącznie z twarzą liryczną. Skąd tak bogaty wachlarz brzmień?

TM: Piosenki pochodzą z różnych lat istnienia zespołu, dlatego są tak zróżnicowane. To nie jest materiał, który został skomponowany w jednym miejscu i czasie. To jest materiał, z którym borykamy się od jakiegoś czasu i niektóre kawałki mają po cztery, pięć lat, a inne są całkiem świeże, jak dwie ostatnie kompozycje na płycie. Stąd może te kontrasty. Próbowaliśmy nagrać album w miarę spójny, ale siłą rzeczy kawałki, które powstawały w innych miejscach, w różnym czasie muszą się od siebie różnić.

RK: Poza tym w nas tkwi dużo sprzeczności, co przekłada się na naszą muzykę.

Mimo że utwory pochodzą z różnych lat płyta sprawia wrażenie spójnej całości. Zarówno od strony muzycznej, jak i tekstowej.

TM: Takie było założenie. Jeśli mu sprostaliśmy, to dobrze.

Jak zatem wyglądał proces twórczy?

TM: Różnie z tym bywa. Zazwyczaj jest tak, że ktoś przynosi jakieś pomysły, jakieś szkice. My bierzemy to na próbach pod imadło i staramy się coś z tego złożyć.

RK: Etap dotyczący tworzenia tej płyty był etapem, kiedy wszyscy ścieraliśmy się ze sobą. Odbywało się to na demokratycznych zasadach. Każdy miał swoje pięć minut, kiedy mógł wpłynąć na innych. Teraz gotowy materiał podsuwają głównie gitarzyści. My z Piotrkiem [Haltofem, basistą - red.] zajmujemy się aranżem sekcji, a Tomek aranżuje wokale i nadaje całości charakter. Cały proces jest przez to bardziej selektywny. Praktycznie każdy numer przynosimy na próbę już nagrany. Dopiero potem analizujemy jak on brzmi. Dzięki temu mamy perspektywę od strony słuchacza - takiej możliwości wcześniej nie było.

BK: Przed nagraniem tej płyty, zrobiliśmy sobie demówkę-pilota, żeby zweryfikować pewne sprawy przed wejściem do studia. Poza tym te rzeczy, które są na płycie obecnie popłynęły dalej. Minęło trochę czasu od zamknięcia nagrań, a do utworów cały czas dodajemy smaczki, tak więc wersje, które teraz gramy na koncertach nieco różnią się od tych na krążku.

Czy ten podział prac to efekt naturalnej ewolucji czy może było to przez was planowane?

TM: Kiedyś naszym stylem był brak stylu...

BK: ...brak stylu i dezorganizacja, ale dużo fajnych rzeczy wychodziło spontanicznie. Teraz patrzymy na to bardziej od strony technicznej, tak jak się patrzy na produkcję nagrań.

RK: Rozwój kapeli determinuje podział pracy. Na początku, gdy jesteś zespołem bez doświadczeń, jest chaos. Naturalnym elementem rozwoju jest wprowadzenie podziału pracy. Nie może być chaosu.

Jednym z ostrzejszych utworów na płycie jest "One Man's Insurrection"...

RK: Ten numer tworzyliśmy z głównie myślą o koncertach, jak również z myślą o wyzbyciu się agresywnych emocji. Cały album bazuje na kontrastach, dlatego takie utwory są potrzebne. Wraz z rozwojem zmienia się jednak to, co chcesz ludziom przekazać. Czy chcesz im dać coś, przy czym pomachają głową, czy coś co da im do myślenia. Dlatego teraz już tego utworu na koncertach nie gramy (śmiech).

Są też jednak kompozycje rozbudowane i wielobarwne, jak "Cheating the Life", który zahacza o pewne elementy progresywne...

BK: Na początku był to utwór instrumentalny. Dopiero gdzieś tak po pół roku nabrał formy piosenkowej, jaką ma obecnie.

TM: Miałem złamaną nogę i nie przyjeżdżałem na próby. Chłopaki się nudzili i skomponowali tą piosenkę oraz utwór "Ersatz". "Cheating the Life" pierwotnie miał być kompozycją czysto muzyczną. Stwierdziłem, że trudno mi będzie do niego zaśpiewać, bo występują w nim dosyć asymetryczne wariacje instrumentalne, ale udało się. Jest to chyba najbardziej refleksyjny utwór na płycie, może oprócz "Underdog".

RK: Jest przede wszystkim dojrzały i wydaje mi się, że nowe numery, które teraz powstają są w równym stopniu przemyślane.

We wspomnianym już utworze "Underdog" łączycie mocne granie z akustycznymi gitarami. Skąd tak nietypowy pomysł?

TM: Widzisz, to jest dobry przykład naszej pracy w studiu. Gdy ten numer powstał nie było w nim żadnych akustycznych gitar ani innych smaczków i dopiero przy nagrywaniu go w studio ktoś wpadł na pomysł, że dobrze by było wprowadzić akustyczną gitarę. Mieliśmy jeszcze wprowadzić smyczki, ale nie starczyło na to czasu (śmiech).

Mam wrażenie, że ta płyta opowiada o buncie oraz o potrzebie bycia usłyszanym...

TM: Nie przepadam za mówieniem o własnych tekstach. Buntu jest tu na pewno dużo, ale nie jest to szczeniacki bunt. Pierwsze strofy "One Man's Insurrection" mówią o tym, że im jestem starszy, tym większy bunt jest we mnie. Bunt dojrzewa w miarę gdy ja się starzeję. Natomiast o samych "lirykach" mogę powiedzieć jedynie, że są zawsze o czymś. To nie są teksty, które można dowolnie interpretować. I myślę, że w tym tkwi ich siła. Pytałeś o potrzebę bycia usłyszanym. Może ona gdzieś tam przenika, ale jakoś wcześniej nie wpadło mi to do głowy.

W utworze "Besotted Children of the Modern World" gościnnie zaśpiewał Orion z Vesanii. Jak na niego trafiliście?

RK: Ja pierwszy raz spotkałem Oriona poprzez Darka [Brzozowskiego - red.], perkusistę Vesanii, który potem dostał się do Vadera. On przyszedł na naszą próbę, potem ja poszedłem na próbę Vesanii i w ten sposób poznałem resztę zespołu.

TM: "Besotted..." jest utworem pisanym pod fascynację zespołem Satyricon, która kiedyś mi się mocno udzieliła. Teraz już trochę zelżała, ale nadal lubię tą grupę. Jak napisałem tekst stwierdziłem, że pomoc kogoś takiego jak Orion bardzo by mi się przydała.

Z kolei utwór "Imponderabilia" urozmaica wokal Olgi Barej. Jak ona się znalazła na płycie, bo z tego co wiem nie ma swojego dorobku płytowego?

RK: Ale udziela się w chórach. To jest osoba zafascynowana gospelem.

TM: To jest wokalistka-entuzjastka. Jest naszą dobrą znajomą, ma ładny głos. Metodą prób i błędów ułożyliśmy wspólne wokalizy. Ten numer był nagrany na demo tylko z moim wokalem. Wersja z płyty jest mniej surowa, jest bardziej miękka i sprężysta. To był wyjątkowo udany zabieg.

Uzupełnieniem całości jest wasz image widoczny na koncertach i na zdjęciach we wkładce płyty, nawiązujący do gangsterów z lat prohibicji...

TM: Agresywna muzyka równa się agresywna stylistyka wizualna. Jesteśmy fanami takiego kina, lubimy takie rzeczy. Poza tym nie oferujemy na koncertach półproduktu i dlatego przebieramy się w te niewygodne krawaty i szelki, które są zmorą gitarzystów. Stosujemy to uparcie i z biegiem czasu będziemy to urozmaicać. Wizerunek pasuje do muzyki, do stylistyki, do okładki, do tytułu płyty i do tekstów. Dopiero to wszystko razem stanowi całość.

W swoich materiałach prasowych piszecie, że wasza muzyka skierowana jest do "sprytnego słuchacza". Jaki jest ten sprytny słuchacz?

TM: Sprytny (śmiech).

TK: Ktoś, kto słucha więcej niż jednego gatunku muzyki.

RK: Czerpiemy garściami z całego nurtu metalowego. Metal jest dla mnie bardzo bogatą i różnorodną muzyką. Można w nim wykorzystać zarówno gitary akustyczne i kobiece wokale, ale także sięgnąć do stylistyki blackmetalowej, której osobiście jestem wielkim fanem. Nasza muzyka jest dla słuchaczy, którzy potrafią przełamać barierę stylu. Jak ktoś słucha metalu, to słucha metalu w ogóle, a nie na przykład tylko deathu lub grindu.

BK: Mnie wkurza na przykład to, że po koncertach przychodzą czasami ludzie i mówią "fajnie gracie, ale jak byście wycięli wszystkie smaczki i zostawili tylko rzeźnię, wtedy by było zajebiście". Mi wtedy ręce opadają.

TM: Trzeba jasno powiedzieć: metal nie metal, tworzymy muzykę rozrywkową. W każdej epoce były zespoły, które powielały schematy i siedziały w szufladach, jak i były takie zespoły, które wytyczały nowe szlaki. Być może jest to porywanie się z motyką na słońce, ale my chcielibyśmy być kiedyś zespołem, który coś odkrywa a nie takim, który zamyka się w jednej stylistyce i szuka dusznej niszy.

Gracie razem od lat licealnych. Razem zaczynaliście i od początku występujecie w niezmienionym składzie. Czemu to zawdzięczacie?

TM: Powiem ci szczerze, że nie mam zielonego pojęcia.

TK: Może zawdzięczamy to temu, że zanim założyliśmy zespół byliśmy dobrymi kumplami od wielu lat.

TM: Na początku granie było formą wspólnego spędzania czasu - brało się kilka piw na próbę i było wesoło. Teraz oczywiście staramy się poważniej podejść do tematu, ale może w tym tkwi tajemnica tego, że ciągle gramy razem. Jesteśmy ze sobą zżyci i mimo nieporozumień, które przecież zawsze muszą występować, uparcie przemy do przodu.

RK: Nikt z nas nie gra w żadnym innym zespole. Zobacz ilu jest gości, którzy grają w kilku zespołach naraz. My budujemy w dźwiękach wyłącznie razem. Nie wyobrażam sobie tworzenia muzyki z kimś innym.

Wspomnieliście, że na początku muzyka była tylko formą spędzania wolnego czasu. Czy był jakiś moment, w którym stwierdziliście, że jest to jednak coś więcej, czy to wyszło samo z siebie?

TM: Samo wyszło.

TK: Myślę, że pewną cezurą był moment, kiedy postanowiliśmy nagrać płytę.

RK: Ale to też było płynne. U nas nigdy nie było sztywnych ram.

BK: Były jednak pewne punkty kluczowe, jak przeprowadzka do sali prób "Contras", gdy poznaliśmy zespoły Neuma, Rootwater i innych.

Jakie są wasze najbliższe plany?

TM: Koncerty "Hellride Tour". Odsłona wiosenna, potem może odsłona jesienna. Jest szansa że wydamy EPkę, bo mamy trochę materiału, który warto pokazać ludziom, aczkolwiek nie z myślą o drugiej płycie...

A czy już myślicie o kolejnej płycie?

RK: Jest pewna wizja. Nie chcemy nagrywać jeszcze teraz, bo nie ma wystarczających możliwości i czasu, żeby zrealizować ten koncept. Mamy pomysł, żeby nagrać płytę w jednym miejscu i w jednym czasie. Taki prawdziwy koncept-album. Nasz wokalista ma dom na Mazurach i tam chcielibyśmy się zaszyć na parę tygodni, napisać cały materiał, a potem zająć się jego produkcją. Jak już sami się wydajemy, zamierzamy też sami się nagrać.

TM: Ja mam tylko nadzieję, że nie będziemy musieli się sami słuchać (śmiech).

« Poprzednia
1
Następna »
Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołu

Na ile płyt CD powinna być wieża?