zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

wywiad: Rootwater

17.01.2010  autor: Paweł Domino

Wykonawca:  Maciej Taff - Rootwater (wokal)

Nie ukrywam, że klimaty okołometalowe, w jakich porusza się zespół Rootwater, na co dzień leżą raczej na uboczu moich muzycznych zainteresowań, by nie rzec wręcz, że na ich marginesie. I tu ujawnia się bogactwo super grup czy innych "all stars bands", jako że każdy może w nich znaleźć takiego muzyka, którego ceni i przynajmniej z ciekawości sięgnie po jego nowe oblicze i dokonania. Dla mnie muzykiem takim, czy też grajkiem, jak sam o sobie mówi, jest wokalista Maciek Taff, którego cenię właściwe za wszystko - poczynając od Geisha Goner, poprzez niezapomniane, genialne płyty Neolithic, aż po black'n'rollowy Black River czy Rootwater. Pretekstem do rozmowy był właśnie ten ostatni, ale sam bym się kazał obwiesić za niekompetencję na najbliższej suchej gałęzi, gdybym nie zapytał Maćka także o pozostałe wcielenia. Wywiad jest chwilami bardzo rock'n'rollowy i biografia tego człowieka zapewne stanowić będzie marzenie niejednego nastolatka. Ważne by ten doczytał też do morału...

strona: 1 z 1

Maciek Taff - Rootwater, Warszawa 2009, fot. Lazarroni
Maciek Taff - Rootwater, Warszawa 2009, fot. Lazarroni

rockmetal.pl: Witam, grasz w wielu zespołach, dziś wywiad będzie dotyczył głównie Rootwater. Jesteście w trasie, to będzie bodaj czwarty koncert. Jakie wrażenia?

Maciek Taff: Witam. Naprawdę dobre, ludzie wariują jak trzeba. To jest to, czego się spodziewaliśmy.

Sporą część trasy gracie z zaprzyjaźnionym zespołem Blindead, mieliście grać wspólnie jako supporty dla Vader.

Po wielokroć to komentowaliśmy. Ale krótko i węzłowato - nie zmienia się warunków współpracy na dzień przed rozpoczęciem imprezy, takie zachowania są nie do przyjęcia. Obcinanie czasu występów, zmiana warunków logistycznych itd. Ani my, ani Blindead nie byliśmy tego w stanie wytrzymać ani ciągnąć. Nie chcieliśmy tego robić.

Ale razem z kilkoma kolegami braliście udział w innej trasie, która się niedawno przez Polskę przetoczyła...

Mieliśmy to szczęście, że akurat skończyliśmy z Black River nagrywać album, co tym razem poszło wyjątkowo i nadspodziewanie szybko. Zamiast czterech lat - kilkanaście tygodni. Skończyliśmy album i mieliśmy to szczęście, że przez kraj jechała akurat nawałnica Behemotha. Udało się z nimi zaczepić i razem przejechać po największych miastach Polski i było super. To była super przygoda.

Wiem, byłem na koncercie tu we Wrocławiu...

Jeden z lepszych koncertów całej trasy.

Fakt, byłem całkiem pozytywnie nastrojony po tym koncercie. A jakie są powiązania między zespołami, w których grasz - logistyczne i organizacyjne?

Powiązania są bardzo proste. My jesteśmy od lat grupą przyjaciół. Znaliśmy się od czasów Neolithica, to jest koniec lat 90-tych, próbowaliśmy coś razem robić. Tomka i Darka, czyli Oriona i Daraya, znam z podwórka z naszego rodzinnego miasteczka pod Warszawą, Legionowa. Jesteśmy kumplami od lat. Tak naprawdę są to związki wyłącznie interpersonalne, przyjacielskie i kumpelskie, a zupełnie przypadkowo poruszamy się w tym samym światku muzycznym, więc siłą rzeczy w którymś momencie w sposób zupełnie naturalny musiało dojść do jakiejś tam współpracy między nami. I tak to się wykluło. Od jednego piwka do drugiego, od jednego kawału do drugiego zrodził się projekt, a teraz jest to już normalny, pełnokrwisty band, który żyje własnym życiem.

O Rootwater oczywiście jeszcze będziemy rozmawiać, ale tymczasem jeszcze o Black River. Czy można ten zespół określić jako nową inkarnację Neolithic? Praktycznie cały skład się przez ten zespół przewinął.

Nie, zupełnie nie. Myśmy próbowali wskrzesić Neolithic, ale zupełnie nic z tego nie wyszło. Ten zespół miał swój własny niepowtarzalny klimat, który ogólnie bazował na jakiejś muzyce rockowej z zakrętami w stronę progresu. Trochę wchodził w doom i black metal. Bardzo dziwna muzyka. Z cała pewnością Neolithic umarł przez to, że jako zespół nie byliśmy w stanie ciągnąc tamtego klimatu, każdy ciągnął w inną stronę. Naturalną koleją rzeczy Neolithic w tej formie musiał zaprzestać działalności, bo nikt nie chciał tego ciągnąć w taki sposób, powielać tych samych schematów, robić czegokolwiek na siłę. Kiedy mieliśmy przerwy w naszych rodzimych kapelach, spotykaliśmy się, robiliśmy różne pierdoły i zaczęliśmy robić coś, co gitarzyści na całym świecie grają od dziesiątek lat, nazywa się to rock'n'rollem. Nie wyważamy żadnych drzwi, nie udowadniamy nikomu niczego. Gramy teraz już dla kogoś, ale wcześniej wyłącznie dla siebie, tylko po to, żeby pobrzdąkać i żeby dobrze się bawić we własnym gronie.

Ale czy tego chcesz, czy nie, na debiutanckim albumie Black River sporo było elementów Neolithic. Masz na tyle charakterystyczny wokal, że gdzie byś nie zaśpiewał, to mam wrażenie, że coś przenika. Taki dramatyczny, lekko zdołowany wokal...

Być może. Każdy z nas nosi w sobie jakąś tam historię, od której nie zamierza się odcinać. Mam jakąś swoją przeszłość i artystyczną, i życiową, która w jakiś sposób wpływa na to, co robię dzisiaj i to jest nieuniknione. Czy tamten album miał odnośniki do Neolithic? Na pewno. Pewna grupa ludzi, którzy startują na gruzach czegoś, to ten element gruzów gdzieś tam zostaje. Na nowej płycie już tego nie ma. Wtedy byliśmy już po koncertach, kiedy wiedzieliśmy już co nas cieszy, o co naprawdę nam chodzi. Co nas cieszy, a co jest dla nas zbędnym balastem. Ta nowa płyta pokazała tak naprawdę prawdziwy kierunek grupy Black River. Absolutnie bezpretensjonalny, momentami bardzo lekki, śmiesznawy, z dużą ilością odniesienia do tradycji. Po prostu rock.

Otwierający płytę utwór ma taki mocno purplowski riff...

A widzisz, każdy mówi coś innego. Spotkaliśmy się z bardzo różnymi opiniami od Glena Danziga po Deep Purple, przez Zeppelinów, nawet The Who, przez Black Sabbath. Każdy ma zupełnie inne skojarzenia i każde skojarzenie jest trafne, bo sięgamy do tego samego tygla, w którym mieszali Jimmy Page, Tommy Iommi, Roger Daltrey, to jest ta sama historia, ta sama muzyka.

Maciek Taff - Rootwater, Warszawa 2009, fot. Lazarroni
Maciek Taff - Rootwater, Warszawa 2009, fot. Lazarroni

I ta tradycja pojawia się też w utworze, będącym połączonym coverem dwóch innych utworów...

Myślę, że jest uczciwym zagrać utwór i pokazać, że jest to coś, co rajcowało nas zawsze. Że kapele, które są oddzielone 30 latami stażu, tworzą energię, która rajcuje mnie do dzisiaj. "Jumpin' Jack Flesh" był dla mnie pierwszym punkowym utworem, jaki kiedykolwiek usłyszałem. I oczywiście "God Save the Queen", który jest sztandarem punk rocka, który zawładnął moim umysłem i do dzisiaj nim rządzi. Ja się od tego nie uwolnię. Ja mam ogromną frajdę, zabawę i szczęście, że mogę zaśpiewać te dwa kawałki w jednym, bardzo fajna przygoda.

Odnoszę wrażenie, że w twoich tekstach jest sporo mrocznych wizji. Świat z utworu "Isabel" jest raczej nieciekawy. Naprawdę sądzisz, że świat otaczający jest właśnie taki, czy to tylko licencia poetica?

Świat ma różne barwy i różne odsłony. To nie jest tak, że mój świat jest światem czarnym i pełnym zła, bo tak nie jest.

Mówiąc "mroczne", miałem na myśli bardziej dołujące...

Każdy z nas ma momenty, że śmieje się w głos, a kilka tygodni później siedzi i zastanawia się nad sensem istnienia. To takie bardzo człowiecze ludzkie podejście do własnego życia. Życie każdego z nas ma różne smaki. Nie możemy powiedzieć, że jesteśmy tylko zdołowani czy tylko szczęśliwi, bo to nieprawda! Życie ma pełną skalę szarości i pełną gamę kolorów. "Black'n'roll" jest z jednej strony bezpretensjonalną zabawą w sferze muzycznej, ale też te teksty są to nasze wspólne przemyślenia na temat własnego życia. Tego, że jak masz 14, 15, 16 lat, to zatracasz się w tej zabawie. Jest tak, kurwa, fajnie, że aż zaczyna się robić chwilami niebezpiecznie. Ta fajność, ta zabawa zaczyna górować nad twoim własnym życiem. Już nie widzisz tego, jak żyjesz, gdzie żyjesz i kim tak naprawdę jesteś, co robisz. Zaczynasz żyć swoją wyimaginowaną postawą, maską, którą przyjmujesz, poglądami, które przejąłeś, bo mając 14 lat nie masz ukształtowanych poglądów. Czasem postawa człowieka, którego grasz, jest tak silna, że jesteś totalnie pogubiony. Nie jesteś w stanie się z tego wyrwać. Potem każdy z nas dotarł do takiego momentu, że mieliśmy nasze życie na krawędzi. Każdy zażywał mnóstwo chemii, każdy topił się w alkoholu, a jakiś potwornych ilościach przypadkowego seksu, z którego mogliśmy przywieźć rzeczy koszmarne i to, że żyjemy, że nic się nam nie stało, to jest wielka opatrzność. I dzięki temu, że to przetrwaliśmy, że coś nas oświeciło, że skoro twoją pasją jest muzyka, to zajmij się muzyką! Ta cała otoczka to jest tylko otoczka, całym rdzeniem, całą pasją twojego życia jest muza. Musimy się skoncentrować na muzie i tak naprawdę muzyka, która była początkiem, jest teraz dla nas drogą, jest tą siłą, która nas pcha. W tych tekstach umieszczamy reminiscencje tamtych lat i przestrogę dla samych siebie, bo oczywiście nie zamierzamy nikogo pouczać jak ma żyć. Każdy ma prawo do własnych błędów, niech je popełnia. My te błędy mamy już, mam nadzieję, za sobą, już tego nie chcemy, chcemy grać muzę i to jest najbardziej zajebista sprawa.

Mówisz o opatrzności. Wierzysz w siły, które czuwają nad tobą?

Wiesz, jak sobie przypomnę rzeczy, które wyrabiałem, to nie powinienem już być na tym świecie. Jestem święcie przekonany, że ktoś nade mną czuwa i nie dyskutuję na ten temat.

Przyjęła się taka konwencja, że rockmeni nie są ludźmi przesadnie religijnymi.

Mówię w swoim imieniu. Każdy ma swoją ideologię życia, swoją historię.

Zespół Neolithic był niewątpliwie ważnym elementem twojej drogi życiowej jako muzyka i jako człowieka zapewne też. Nie sądzisz, że nadałeś temu zespołowi bardzo mocno swoje oblicze. Płyty, w których nagrywaniu brałeś udział, poczynając od MCD "Neolithic", to jest inny zespół niż pierwsze dwa krążki.

Ja bym nie przeceniał mojej roli, dlatego że każdy zespół w innej konfiguracji osób jest zupełnie innym bandem. Black Sabbath z Ozzym jest zupełnie inny niż Black Sabbath z Dio. Czy lepszy, czy gorszy to już jest kwestia gustu. Każdy z nas nadaje jakiś charakter. Gdyby teraz zmienić perkusistę i basistę, to już będzie zupełnie inny band. Ale nie jest to żadna cecha artystyczna, że jestem takim niesamowitym grajkiem, że nakładam tę wielką nadbudowę, czapkę, tak to nie. Wiadomo, że każdy z nas wnosi ten swoisty niepowtarzalny element.

Pierwszym zespołem, w którym zdobywałeś profesjonalne szlify była grupa Geisha Goner. Czy też może to Testor był wcześniej?

Testor był wcześniej. To była tak krótka przygoda, przez kilka miesięcy dzierżyłem tam mikrofon, próbowałem być wokalistą, ale nasze drogi się piorunem rozeszły. Nagraliśmy 4-utworowe demo, nawet nie wiem, czy ono jeszcze gdziekolwiek funkcjonuje. Nagraliśmy to na setkę, w pewnym studiu w Szczecinie, też fajna przygoda. Wcześniej były jakieś podwórkowe zespoły, szkolne, licealne. To były czasy, kiedy każdy z nas nosił czerwonego irokeza, graliśmy punk rocka. Nazywaliśmy się Inkwizycja czy wymyślaliśmy inne durne nazwy. Byliśmy z tego dumni, że graliśmy na jakiś radiach, rozstrojonych gitarach.

A to chyba nie była ta Inkwizycja, która wydawała płyty, to w końcu była dość znacząca nazwa?

My graliśmy w tej nieznaczącej Inkwizycji (śmiech). Ale to nie zmienia faktu, że pasja była dokładnie ta sama i dobrze, że tak się stało. Kupa ludzi z tamtych czasów gra do dzisiaj. Natomiast później pojawił się faktycznie Geisha Goner i kilkuletnie totalne szaleństwo, które dziś wspominam bardzo miło, ale to były tak naprawdę zabawy z bronią. Zabawy rzeczami niebezpiecznymi i dobrze, że to już minęło.

Maciek Taff - Rootwater, Warszawa 2009, fot. Lazarroni
Maciek Taff - Rootwater, Warszawa 2009, fot. Lazarroni

A patrzysz z sentymentem na płytę "Catching Broadness"? Jakiś czas temu ukazała się jej reedycja.

Oczywiście, że tak. Jak patrzę wstecz, to na wszystko patrzę z ogromnym sentymentem, bo były to momenty, które nadawały potwornego ognia i energii. Czasem miałem takiego kopa, że pierwszy raz zobaczyłem, że można tak mocno odlatywać. Nie żałuje, że te bandy były w takiej, a nie innej postaci. Nie żałuję całej tej przeszłości, nawet tej mrocznej. Uważam, że w każdym szaleństwie jest metoda. W tym szaleństwie była akurat taka i z tego się bardzo cieszę. Być może dzięki temu dzisiaj jest Rootwater, jest Black River, jest jeszcze kilka innych projektów, które każdy z nas ciągnie.

A czy okładka tej płyty miałaby szansę dziś zaistnieć?

Obawiam się, że dzisiaj ta okładka nie zwróciłaby niczyjej uwagi. Na tamte czasy była ona jakoś tam kontrowersyjna i zaciekawiała ze względu na ujęcie kulturowe, seksualne. Dzisiaj wchodzisz na stację benzynową i masz takie okładki, że nasze to był "Tytus, Romek i A'Tomek", tak że nie ma się czym podniecać. Nastąpiła ogromna degradacja w odbieraniu rzeczy, które kiedyś uchodziły za szokujące. I myślę, że ten proces będzie postępował. On był od zawsze i szczerze mówiąc nas to nie dziwi, bo dlaczego?

Ale przecież wciąż są ludzie, których takie obrazki, bo faktycznie trudno to porównywać ze świerszczykami, wzburzają, szokują...

Oczywiście, że tak. Mnie najbardziej wzburzają wypowiedzi naszych polityków, bardziej niż okładka z obnażoną panią. Ale każdy ma jakąś inną wrażliwość, z tym się nie dyskutuje. Jesteś taki, a nie inny.

Ale polityka odbija się na każdym obywatelu... Jesteś zwierzęciem politycznym?

Polityka odbija się na każdym obywatelu nie tylko w tym kraju. Żyjemy w systemach i instytucjach, bo jesteśmy rządzeni przez instytucje, przez polityków, to jest wiadome. Na całym świecie się tak dzieje, Polska nie jest tu żadnym wyjątkiem. W pewnym sensie jestem zwierzęciem politycznym, bo nie udaję, że tego nie widzę. Nie jestem politykiem, nie jestem samorządowcem, bo jestem zbyt leniwy, by działać w samorządach. Nie jestem politykiem, bo jak każdy Polak uważam, że łatwiej jest krytykować niż naprawdę coś zdziałać. I najważniejsze - jestem grajkiem, zajmuję się muzą, a nie polityką. Uważam, że gdybym nie zajmował się muzą, a został politykiem, to byłbym chyba jeszcze gorszy od tych ludzi, których się krytykuje.

Maciek Taff - Rootwater, Warszawa 2009, fot. Lazarroni
Maciek Taff - Rootwater, Warszawa 2009, fot. Lazarroni

Czyżby polityka była takim systemem, który nie dopuszcza ludzi (śmiech) uczciwych?

Myślę, że polityka z definicji wyklucza ludzi uczciwych, bo polityka nie jest normą moralną. Polityka jest działaniem w interesie konkretnych grup. Z definicji człowiek uczciwy nie ma tam miejsca. Kraj rządzony przez ludzi uczciwych jako forma państwowa upadnie w ciągu góra dwóch miesięcy.

Dlatego, że nie będą w stanie zadbać o swoje interesy?

Podejrzewam, że tak. Człowiek uczciwy będzie się starał wypełniać dane słowo, pilnować własności prywatnej. A prawdziwa polityka polega na grabieżczej gospodarce, w wielu sektorach - poczynając od ropy, a kończąc na rybołówstwie. Polega na niedotrzymywaniu kontraktów. Na wymuszeniach, od wojen do zakręcania gazu. To nie jest robota dla ludzi uczciwych.

A na pewno nie dla wrażliwych. Ale wróćmy do zespołu Rootwater. Wydaliście ostatnio trzecią płytę, tym razem dla firmy Mystic, z którą miałeś kontakty jeszcze w czasach Neolithic. Efekt dawnych kontaktów, czy konieczność? W końcu nie ma w naszym kraju zbyt wielu wytwórni, które mogłyby wydawać taką muzykę?

Jest kilka firm. Mystic - z racji tego, że znamy się od dziesiątków lat i wiemy kim jesteśmy - nie zostawił nam wyboru. Wiedzieliśmy, że albo z nimi, albo z nikim. Nie braliśmy innych wariantów pod uwagę.

Jakie wrażenia po współpracy?

Dla twórcy, nawet przez małe "tfu", firma-niespodzianka to rzecz bardzo niebezpieczna, a parę takich firm na polskim rynku jest. Natomiast Michał to partner, o którym wiem, że do czego się zobowiązał, to dotrzyma. To jest bardzo komfortowa sytuacja dla każdego zespołu. Wiem, że jak nagram płytę, to będzie ją gdzie wydać, będzie zapewniona promocja, zapłaci za studio. To są niebagatelne koszty. A jak się sam domyślasz, muzyka od dawna nie jest towarem, króluje mp3. Pieniądze ze sprzedaży płyt są śmiesznie nieduże i nawet finansowanie studia ze sprzedaży byłoby pod dużym znakiem zapytania.

Ale przecież wytwórnia nie jest instytucją charytatywną i musi się jej to opłacać.

I tu dochodzimy do clue całej wypowiedzi. My się znamy na muzie, oni się znają na biznesie. Dopóki sami zajmowaliśmy się biznesem, to pierwszą płytę wydawaliśmy prawie 4 lata. A teraz mamy ten luksus, że jak byśmy chcieli, to możemy wydawać nawet co pół roku i to jest zasadniczy skok jakościowy. Możemy skoncentrować się na muzyce, a całą brudną robotę zostawić wytwórni. To jest bardzo, bardzo wygodne.

Nakręciliście wideo do utworu "In the Cage". A dlaczego nie utwór tytułowy?

Utwór tytułowy też będzie nakręcony. Staramy się realizować plan, który wymyśliliśmy w momencie wejścia do studia. Będą 3 klipy. Zaczynamy od utworu może niespecjalnie przebojowego, ale takiego, który w bardzo mocny sposób gra na naszych sercach. Jesteśmy z nim bardzo emocjonalnie związani, to utwór dla nas ważny i muzycznie, i tekstowo, wiec musiał zostać wytypowany. "Visionism" też będzie filmowany, myślę, że zdjęcia będą na przełomie stycznia i lutego. Na pewno również "Venture". Jeśli zapoznałeś się z warstwą liryczną, to mniej więcej wiesz, jaka jest wymowa tego klipu. Opowiadamy o tym, co nas dotyka i co obserwujemy. Opowiadamy tak naprawdę o sobie.

A w jakim stopniu twoje teksty są autobiograficzne?

W 100 procentach. To, co piszę, wypływa ze mnie. Nie opowiadam o Piastach i Jagiellonach, mówię wyłącznie o sobie. Mówię o tym, co przeżyłem, co myślę w danej chwili. O tym, że być może to, co pisałem na poprzedniej płycie, jest już dziś bzdurą. Jest w tym 100% mnie.

Ewoluujecie wraz z nowym krążkiem - i to tak dość radykalnie muzycznie. Płyta wydaje mi się jeszcze bardziej eklektyczna, zróżnicowana, urozmaicona niż poprzednia. Trochę zrezygnowaliście z elementów etnicznych, chociaż wciąż trochę ich jest. Chórki w "Timeless", orientalne motywy, ale jest ona bardziej zróżnicowana niż poprzednia.

Dużo skrzypiec, sitary, darbuki. Myśmy zrobili jeden zabieg, który od dawna nas korcił. Jakbyś to skalkulował, to tych ludowości jest tyle samo. Ale o ile na "Limbic System..." jest ona na pierwszym planie, to teraz trochę ją schowaliśmy, a wysunęliśmy elektronikę. I to jest niesamowite, że zamiana planów powoduje zupełnie inny wymiar muzy. Myśmy też byli tym mocno zaskoczeni, ale ta nowość nas pociągała. To była dla nas jakaś nowa droga, którą czuliśmy, że musimy sprawdzić. I dlatego ta płyta wygląda tak, a nie inaczej.

Fakt, elektroniki jest tu trochę. Najlepiej widać to w utworze tytułowym, gdzie miesza się kilka różnych światów. Są partie skrzypiec, ostra, transowa elektronika, ostre riffy, przejmujące wokale. Ciągnie was w aż tylu kierunkach na raz?

Rootwater na szczęście jest takim zespołem, który może sobie pozwolić na zróżnicowanie. Nigdy nie wpuściliśmy się w jakąś koleinę. Jeśli ktoś nas w nią wpuszczał, to zaraz z niej wypadaliśmy. Na pierwszej płycie byliśmy nu-metalem, druga płyta była folkmetalowa, teraz o "Visionism" ludzie mówią, że jest industrialny. Mamy totalną swobodę manewru i to nas cieszy i bawi, bo zamykanie się w jakiejś skończonej formie i trwanie, np. przy ludowościach, bo jest to sprawdzone i ludzie jakoś się bawią, jest to taka bezpieczna ścieżka, jest nie dla nas. Nie chcemy bezpiecznych ścieżek, to nie jest zespół bezpiecznej ścieżki. Nas ciągnie do kombinowania. Gramy jamy czy próby, to zawsze patrzymy - o! to jest droga, której jeszcze nie spróbowaliśmy. I kolejna płyta będzie jeszcze zupełnie inna. Teraz, po zamknięciu kwestii "Visionismu", odkrywamy nowe ścieżki, którymi możemy się posunąć, które nas bawią i inspirują. To jest niesamowita zabawa i ogromna przyjemność.

W sumie mógłbym się zgodzić, że debiut był trochę nu-metalowy. Takich core'owych, bujanych riffów było tam sporo.

Pierwszą płytę nagrywaliśmy w sumie 4 lata i dla nas nie był to żaden nu, dlatego że myśmy tam z Sebastianem wykorzystali całą gamę starych, oklepanych, często przez lata przez nas używanych riffów. I byliśmy przekonani, ze nagraliśmy muzykę wtórną, dla nas samych przyjemną, ale dla nikogo innego. I nagle dostajemy nalepkę nu-metal. Ja zbaraniałem - jaki nu-metal? Nagrałem rzeczy, które ktoś już kiedyś nagrał. Nagrałem dla własnej przyjemności, żeby mieć wypełniony fajnie czas, żeby nie musieć nadużywać alkoholu tylko przyjść na próbę i wyrzygać z siebie wszystkie emocje. Rzeczy thrashowe, heavymetalowe, hardrockowe. Być może jakaś tam konfiguracja riffów i wokalu dała jakąś tam miksturę. Dla nas to nie był nu-metal, dla nas to był Rootwater.

Był na tej płycie utwór, który wywołał niezłe kontrowersje. Słyszałem, że nawet kluby kultury żydowskiej poddawały go ostrym dyskusjom?

Były dwa trendy. W pewnych środowiskach uchodziliśmy za antysemitów...

A w innych za filosemitów...

Dokładnie. A w jeszcze trzecich za dziwaków. Śpiewanie w Polsce o Żydach jest w Polsce...

Zakazane?

Niemile widziane. Po co poruszać ten wstrętny temat? Po co ruszać to śmierdzące gówno? Czy są ci Żydzi, czy ich nie ma - pal licho! Nie rozmawiajmy o tym. Mamy traumę po tych wszystkich Oświęcimiach i Jedwabnych. A to jest część naszej historii, której nie da się wyprzeć, tak jak nie da się wyprzeć bitwy pod Grunwaldem. Tak samo nie da się wyprzeć narodu żydowskiego, którego kilkanaście milionów przedstawicieli przez kilkaset lat tworzyło kulturę. Spójrz na krakowski Kazimierz. Przecież cały Kazimierz to jest potężny zastrzyk kultury hebrajskiej. Od tego się nie ucieknie. To jest w architekturze, w muzyce, w naszej muzyce ludowej, gdzieś w naszej literaturze. Spójrz ile tego jest, to jest nie do wyplenienia. Mówienie o tym, że czegoś takiego nie było jest bzdurą.

A "Hava Nagila" jest pierwotnie utworem radosnym, nawet jego tytuł o tym świadczy. Tymczasem wy poszliście w klimaty wojenno-martyrologiczne...

Wiesz, to nie jest nasz tekst, tylko naszego przyjaciela, który mając 45 lat został odnaleziony przez rodzinę z Izraela i dowiedział się w wieku 45 lat, że nie jest żadnym Malinowskim, Słowianinem, tylko jest stamtąd. Jest z dziada pradziada Hebrajczykiem, którego rodzice uratowali wyrzucając go poza mur getta warszawskiego. Kiedy w wieku 45 lat dowiadujesz się, że wszystko co o sobie wiesz jest nieprawdą, to jest potworna trauma. Pisząc ten tekst uwolnił się od tych demonów. Myślę, że nie do końca, ale jest to jakieś uwolnienie demona.

Maciek Taff - Rootwater, Wrocław 2009, fot. K. Zatycki
Maciek Taff - Rootwater, Wrocław 2009, fot. K. Zatycki

45 lat? To oznacza, że jest to dość stary tekst, rok 1988?

Zgadza się. Potężny ładunek emocjonalny i to przekłada się na muzykę. Nie da się odtwarzać tych słów w sposób zupełnie obojętny.

A czy ten utwór z cała swoją kontrowersyjnością dał wam jakiś napęd, może brzydko to zabrzmi - komercyjny?

Obawiam się, że tak. Jak patrzę, co dzieje się na naszych koncertach, to ludzie chcą tej "Havy...". My tym utworem już rzygamy, ale zdajemy sobie sprawę, że dla kogoś ten utwór jest ważny. Nam już spowszedniał, bo zagraliśmy go już setki czy tysiące razy. Dla nas jest już w pewien sposób ciężarem, bo jesteśmy już w zupełnie innym momencie, niż kiedy go nagrywaliśmy. Nasz mental jest zupełnie inny i nasza muza jest zupełnie inna. Ale podchodzimy do tego, że go gramy z ogromnym szacunkiem, bo być może ktoś akurat w tym momencie tę siłę emocjonalną poznał i dla niego to ten moment jest ważny. Dlatego staramy się go zawsze uczciwie i nierutynowo odgrywać za każdym razem. My go odświeżamy, ten aranż, który dziś zagramy, też jest zupełnie inny, odświeżony, uzupełniony o różne dziwne elementy.

Czy masz jako człowiek, jako muzyk marzenia, które się jeszcze nie spełniły?

Mam wyłącznie marzenia, które się jeszcze nie spełniły.

A nadzieję na ich realizację?

Nadziei na realizację nie mam, ale mam wspaniałych przyjaciół, z którymi jeździmy po Polsce i uprawiamy ten niecny proceder. To jest tak naprawdę jedna wielka wspaniała rzecz, która nam się wszystkim przytrafia - możliwość realizacji tej pasji w gronie ludzi, którzy tę pasję podzielają.

A nie było nigdy problemów, by wyrwać się z pracy na kilka dni na trasę koncertową?

Problemy są po to, by je pokonywać. Życie składa się z problemów, które non stop pokonujemy, więc nie przejmujemy się problemami, tylko tym, co mamy do zrobienia.

Ale trudno żyć pasją. Nie marzyło ci się, by żyć z muzyki?

Każdy grajek gdzieś tam w głębi duszy o tym marzy, żeby ta jego pasja dała mu możliwość przeżycia do pierwszego. Ale pasja to jest pasja. Straszna choroba psychiczna, nieuleczalna, my się nie zamierzamy z tego leczyć i to musi iść swoim torem. Jeśli kiedyś okaże się, że uda nam się przeżyć z grania do pierwszego, to cudownie. Jeśli nie, to i tak będziemy grać, bo jesteśmy pierdolnięci na tym punkcie i mam nadzieję, że to się nigdy nie zmieni.

Tego ci zatem życzę! Dzięki za wywiad!

Również dziękuję!

« Poprzednia
1
Następna »
Komentarze
Dodaj komentarz »
re: ten koles to zalosna podrobka wokala z Korn
Owczur_ (gość, IP: 195.38.12.*), 2010-01-18 14:17:57 | odpowiedz | zgłoś
No, zrzyna z Korna od lat 80tych. Kopista cholerny.
re: ten koles to zalosna podrobka wokala z Korn
Stiwmakkłin (gość, IP: 83.23.151.*), 2010-01-18 18:23:59 | odpowiedz | zgłoś
Wokalista Rammstein ma swoją dojcznaleciałość i świat go słucha...Może zacznijmy być dumni z własnej naleciałości i potraktujmy to jako plus ziomuś:D? Jak dla mnie słowiański angielski ma klimat!
Świetny koleś
Nurid (wyślij pw), 2010-01-17 20:15:22 | odpowiedz | zgłoś
Genialny, pracowity wokalista, a do tego inteligenty człowiek z interesującym światopoglądem
Taff miszcz!!!
beny (gość, IP: 83.31.62.*), 2010-01-17 18:29:16 | odpowiedz | zgłoś
Zajebisty koleś! Pierwsze gardło na tym naszym zasrajdole!!! A Black River jest moim objawieniem i nadzieją na lepsze jutro!
zarobki
pawel123456789 (gość, IP: 83.13.64.*), 2010-01-17 17:59:42 | odpowiedz | zgłoś
Taff mimo że bierze udział w tylu projektach nadal nie może się utrzymać z muzyki? Ciężkie jest życie muzyka w Polsce...
2
Starsze »

Materiały dotyczące zespołu

Na ile płyt CD powinna być wieża?