- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Rootwater
Wykonawca: | Maciej Taff - Rootwater (wokal) |
"Całe życie jest szansą" - mówi Maciej Taff i chyba znakomicie zdaje sobie sprawę ze znaczenia tych słów. Chociaż do historii przeszły zespoły, w których śpiewał jeszcze w latach 90., takie jak Geisha Goner, czy dość efemeryczny projekt Kashtany, nie boi się chwytać przysłowiowego byka za rogi i szarżować sceny z zespołem Rootwater. A że idzie mu to wyśmienicie udowodniły entuzjastycznie przyjęte koncerty w ramach Mystic Tour, gdzie warszawiacy zagrali obok Huntera, Virgin Snatch i Frontside, a także nowa płyta zespołu zatytułowana "Limbic System", której wydanie było pretekstem do naszej rozmowy.
strona: 1 z 1
rockmetal.pl: Kiedy rozmawialiśmy poprzednio mówiliście, że Rootwater jest dla was drugą szansą. W jakim stopniu ta szansa została wykorzystana?
Maciej Taff: Trudno mi powiedzieć w jakim stopniu, ale staramy się jej nie marnotrawić. Staramy się kontynuować to, co nam niebiosa dały i grać. Nie rozdrabniać się, a skoncentrować się na tym, co jest sednem naszych pasji. Jest to nasz drogowskaz.
Na "Limbic System" słychać zarówno duży bagaż doświadczeń, ale także pasję, której można by spodziewać się po debiutantach. To, że macie duży bagaż doświadczeń to oczywiste, ale skąd ta pasja?
Z pasją się rodzisz. Każdy ma jakąś pasję. To właśnie pasja popycha nas do czynów szaleńczych, do rezygnacji z karier, do rezygnacji z zamykania się w kontach bankowych. Pasja czyni nasze życie żywym. To bardzo trywialnie brzmi, ale pasja nas napędza. Jeżeli ktoś nam zabierze pasję to po nas. Cała energia jaką mamy jest pochodną pasji.
Podczas nagrywania "Limbic System" postawiliście na komfort pracy i postanowiliście nie spieszyć się, w rezultacie nagraliście materiału na dwie płyty. Czy taki system pracy wam odpowiada?
Każdemu odpowiada taki system pracy, w którym nie musi się spieszyć. Po nagraniu debiutanckiej płyty "Under" przez pół roku chodziliśmy po wytwórniach i każdy nam odmawiał wydania albumu. Przy tej płycie postanowiliśmy, że nie będziemy tracić czasu na chodzenie. Mieliśmy swoją firmę wydawniczą i mogliśmy liczyć na pomoc Fonografiki, wiedzieliśmy więc, że zawsze jesteśmy w stanie sami wydać płytę. Dlatego nagrywaliśmy ją powoli, nie spiesząc się, dogrywając różne pomysły, kasując rzeczy nieudane... Do momentu kiedy zupełnym przypadkiem spotkaliśmy się z Michałem Wardzałą [z wytwórni Mystic - przyp. red.] i podpisaliśmy kontrakt. Wtedy wkroczył wydawca i powiedział "panowie, pierwszego marca ruszacie w trasę i płyta musi być w sklepach". Wtedy zaczęła się wytężona praca. Na szczęście było to już w końcowej fazie produkcji, więc przyspieszenie nie zaszkodziło płycie, a kto wie, może uchroniło ją przed zbędnymi dodatkami.
Nie obawialiście się, że podpisanie kontraktu może zakłócić waszą niezależną pozycję?
Zdawaliśmy sobie sprawę, że jeżeli mamy podpisać kontrakt to tylko z Michałem. Znamy się od lat, jeździliśmy jako szczeniaki na te same koncerty, więc wiemy czego się po nim spodziewać. Jest to człowiek, który dotrzymuje słowa, zawsze jest uchwytny, odbiera telefony. Przed podpisaniem kontraktu zrobiliśmy zebranie zespołowe i zapytaliśmy się sami siebie, czy jesteśmy gotowi na to, aby podpisać długofalowy kontrakt. Każdy musiał przeanalizować to, czy jest gotowy, aby jak zajdzie potrzeba, postawić wszystko na jedną kartę, rzucić dobrą pracę, wsiąść w zapyziały autobus i jechać na drugi koniec Polski. Ale wszyscy odpowiedzieliśmy twierdząco, bo jest to sedno naszego życia. Takiej szansy się nie odrzuca. Nie możesz powiedzieć "teraz droga szanso pocałuj mnie w dupę bo mam inne zajęcia". Jak tej szansy nie wykorzystasz, więcej się nie pojawi.
W obecnym składzie gracie ponad dwa lata. Wcześniej dochodziło do licznych zmian w grupie. Jak działa zespołowa chemia, że wszyscy podzielają tą pasję, o której mówiłeś na początku?
To, że wcześniej były roszady świadczyło tylko o tym, że to jeszcze nie był zespół. Zespołem czujemy się tak naprawdę od czasu zakończenia drugiej trasy po Polsce. Jak z niej wróciliśmy poczuliśmy, że razem chcemy się spotykać i razem chcemy tworzyć muzykę. Każdy ma inne tradycje muzyczne, inne inklinacje, inne pasje pozamuzyczne, a jednak na płaszczyźnie zespołowej wszystko tworzy jedną całość. Jest to jakiś rodzaj niewerbalnego porozumienia.
Czy temu właśnie zawdzięczacie fakt, że wasza nowa płyta jest tak bogata kulturowo? Są na niej akcenty cygańskie, bałkańskie, francuskie...
Z pewnością. Jest pięciu facetów, których inspirują zupełnie inne dźwięki. Ja siedzę w folku i w muzyce hardcore'owej. Bardzo dużo słucham folku słowiańskiego. Robię częste wypady na Białoruś i na Ukrainę, a jak się uda to gdzieś dalej i chłonę te wszystkie kultury. Perkusista jest z zamiłowania jazzrockowcem, basista z jednej strony robi z siebie zwierzę blackmetalowe, a z drugiej strony również jest bliski jazzu i muzyce ambientowej. Gitarzyści siedzą w tak szerokiej muzyce gitarowej, że ja nie potrafiłbym ogarnąć dziesięciu procent tego, czego oni słuchają. Jeśli zbierzesz te pięć różnych sposobów postrzegania muzyki w jedną całość - nie ma siły, żeby nie wyszła taka mieszanka.
Na płycie elementy folkloru, który sięga kilkaset lat wstecz ścierają się z tekstami, które traktują o nowoczesnym, industrialnym społeczeństwie. Czy ten kontrast to zamierzony zabieg?
Zaskakujesz mnie takimi wnioskami, ale to jest miłe, że ktoś to w taki sposób odczytuje. Nie było naszym zamiarem dokonać zderzenia tradycji z rzeczywistością. Robimy muzykę, która wypływa z naszego wnętrza i jest w niej określony przekaz energetyczny. Na podstawie tego przekazu tworzę tekst, który siłą rzeczy wywodzi się z moich poglądów i obserwacji, ale także z tego co dzieje się w mojej głowie. Łapię się na przykład na tym, że mylę rzeczywistości - rzeczywistość prawdziwą z tym, co mi się wydaje że widzę. Myślę, że chorobą człowieka jest to, że co innego o sobie myśli, a kim innym jest w rzeczywistości. Za każdym razem musimy się pilnować, żeby nie wpaść w fałszywe myślenie, bo wtedy lądujemy w szponach stricte industrialnej cywilizacji i dajemy łatwo sobą sterować. Tracimy kontakt z ziemią, z prawdziwym życiem, które powoduje, że jak wyjedziesz w Bieszczady na trzy tygodnie to po siedmiu dniach, jak robi się ciemno tobie chce się spać, a gdy o piątej wstaje słońce ty wstajesz razem z nim. Wystarczy siedem dni, żeby wrócić do natury. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że całkowity powrót jest już niemożliwy. Ludzkość za bardzo zapędziła się w rozwoju cywilizacyjnym. Warto by jednak było, żebyśmy zdawali sobie sprawę z tego kim tak naprawdę jesteśmy. Że nie jesteśmy wytworem reklam i nie możemy powielać postaw bohaterów seriali telewizyjnych. Wręcz przeciwnie. Powinniśmy słuchać przede wszystkim własnego wnętrza i tego, co nam podpowiada intuicja. To jest swoista "gorąca linia" z naturą.
Czy o tym mówi tekst "Back to the Real", który otwiera płytę?
Wszystkie teksty są wielopłaszczyznowe. "Back to the Real" jest to namacalna opowieść o tym jak napędzamy się w robocie. Wmówiliśmy sobie, że jak będziemy klonami, jak będziemy dobrymi managerami, będziemy zarabiać kupę pieniędzy i będziemy mieli dobre wózki to będziemy lepsi. A po pięciu latach pracy od szóstej do dwudziestej drugiej budzisz się i widzisz, że masz tylko więcej zmarszczek. Nic nie pamiętasz z tych pięciu lat, oprócz jednego biura i ciągłego zapierdalania. Cyfry na koncie mówią ci "stary, jest już coraz lepiej". Rozglądasz się wokół siebie i widzisz tylko martwe rzeczy: krzesła, plastikowe narzędzia, telewizory i zdajesz sobie sprawę, że przez pięć lat zapierdalałeś dla kawałku plastiku. Straciłeś pięć lat życia, nic nie zobaczyłeś, nic nie przeżyłeś, jesteś starszy, wszystko cię boli... Polska od kilkunastu lat jest wschodzącym konsumpcyjnym społeczeństwem. Tego jeszcze dziesięć-piętnaście lat temu nie było tak bardzo widać. Jesteśmy poddawani praniu mózgu przez wszelakiej maści reklamy. Reklama daje nam bardzo czysty przekaz: kupuj, kupuj i jeszcze raz kupuj. Jeżeli nie masz pieniędzy, my ci je pożyczymy. Mamy doskonałe kredyty. Kupisz komórkę, będziesz szczęśliwy, bo jak wyjdziesz na miasto, spotka cię fajna laska, a jak kupisz fajną brykę, to wpadnie kolejna laska. Z tym, że za rok ta komórka będzie do dupy, bryka też i będziesz musiał kupić nową. I tak się cały czas napędzamy. Jakaś frustracja? Włączasz telewizor i oglądasz serial. Po co rozmawiać o czymś nieprzyjemnym z kobietą w domu, jak można się pośmiać z tych ludzi w serialu, z tego jacy oni są beznadziejni, jak nie widzą własnych wad. I tak do wieczora, przeczekamy noc, rano pójdziemy zapierdalać. Taki "dzień świstaka".
Jak ty wybrnąłeś z tego błędnego koła?
Trzeba wyrwać się z pewnych własnych przyzwyczajeń, z pewnej własnej wygody. Bardzo długo tkwiliśmy w takiej pozornej wygodzie. Miałem bardzo dobrą robotę, bardzo dobre pieniądze i gnuśniałem. Czułem, że chrupie mi w kręgosłupie i nic z tego nie wynika. Otaczałem się przedmiotami zamiast pójść naprzód. Zatrzymałem się na jakimś etapie swojej drogi. Obrosłem tłuszczem i gniłem. Musiałem wstać z wielkim bólem i zrobić pierwszy krok do przodu. Odrzucić pewne rzeczy, które tak naprawdę nie dawały mi nic oprócz złudzeń, że jestem dalej niż myślałem. Trzeba iść, patrzeć w siebie i w to co tak naprawdę jest mi potrzebne. Czy mi jest potrzebna ta komórka, czy jest mi potrzebny łyk świeżego powietrza? Czy jest mi potrzebny prawdziwy kontakt z człowiekiem, albo z lasem? Czy chcę się wykąpać w jeziorze? Czy może mi wystarczy jak to obejrzę na ekranie komputera?
Mówiłeś, że musiałeś wykonać krok, aby zrobić coś nowego. Czy tym krokiem był telefon do Sebastiana Zusina, żeby założyć zespół, czy to on do ciebie zadzwonił?
On do mnie zadzwonił, ale to był ten krok, który mnie wyrwał z marazmu. Ja do dzisiaj dziękuję Bogu, że to tak się potoczyło a nie inaczej, bo prawdopodobnie nie miałbym dzisiaj ani rodziny, ani dobrego humoru.
Na "Limbic System" znajduje się utwór "Caje Sukarije", który w pewien sposób rozwija pomysł "Hava Nagila" z "Under". Ponownie na język muzyki metalowej przełożyliście pieśń ludową, tylko że tym razem z innego obszaru kulturowego. Skąd ten pomysł?
Takie przaśne piosenki chodzą za mną od kilkunastu lat tylko, że zawsze mamy poczucie fałszywego wstydu, jak takie przaśne rzeczy grać. Ale one mi się podobają. Okazało się, że nie tylko mi, bo chłopakom z zespołu też się podobają. Mimo wszystko przy "Hava Nagila" mieliśmy ten dylemat: taka przaśna piosenka, a w dodatku o Żydach, a to w Polsce jest niesympatyczny temat. Ale "Hava" poszła, to czemu nie "Caje Sukarije"? Ta to już jest totalna wiocha. I znowu dyskusje o fałszywym wstydzie. No, ale podoba się? Podoba. No to robimy! Takich przaśnych pioseneczek będzie coraz więcej, bo kultura muzyczna Europy jest tak przebogata, że tylko garściami czerpać i je odświeżać, bo jak pokazały koncerty nie tylko nam się one podobają.
A propos koncertów: przejechaliście całą Polskę w ramach "Mystic Tour". Jakie refleksje masz po tym?
Refleksja jest taka, że mimo mojego czarnowidztwa ludzie chcą słuchać ciężkiej muzyki. Ostatnie lata to lata narzekań zespołów, wydawców, czasami i dziennikarzy, że to już jest upadek, że ludzie nie chcą kupować płyt, że nie chcą chodzić na koncerty. A okazało się, że obejrzało nas ponad 10 tysięcy ludzi. Czasami koncerty były piekielnie zaskakujące, gdy w miasteczkach typu Radomsko czy Nowy Sącz, gdzie spodziewaliśmy się totalnej wtopy przychodziły zacne załogi. Dziwiliśmy się, skąd tylu ludzi słuchających takiej muzyki w takim miasteczku. Ludzi jest mnóstwo, tylko trzeba do nich dotrzeć. Ci ludzie chcą słuchać muzyki, są spragnieni dobrej zabawy, mają otwarte umysły i serca, co pokazują rozmowy po koncercie. Mają mnóstwo refleksji, mają mnóstwo pomysłów na swoje życie, na swoje miasto. Okazuje się, że nie całe nowe pokolenie pogrążone jest w wyścigu szczurów, ale część osób zainteresowana jest życiem. To jest dla mnie główna refleksja, która napełniła mnie ogromnym optymizmem.
We wkładce do swojej płyty umieściliście cytat z Victora Hugo: "przyszłość (...) dla odważnych jest szansą". Jak wy widzicie swoją przyszłość, swoje szanse?
Przede wszystkim trzeba dostrzegać to, co się ma. Podstawowym błędem, jaki czyniliśmy były narzekania na to, czego nie mamy. Dawało to fałszywy obraz, że jest niespecjalnie dobrze, a wystarczy tylko całość odwrócić i dostrzec to, co jest, a okaże się, że na dzień dzisiejszy mamy o niebo więcej niż mieliśmy przy "Under". A przy "Under" mieliśmy o niebo więcej niż rok wcześniej. To jest ta szansa, której nie można zmarnować. Jeśli nie zmarnujesz tej szansy zyskujesz przyszłość. Nie można się do szansy odwracać dupą. Szansę trzeba szanować i nie sugerować się tym co, kto powie na twój temat, bo to jest tylko twoje życie, twoja decyzja i twoja szansa, a nie jego. Staramy się to wdrażać. Pewnie nieudolnie, wiele rzeczy nam umyka, pewnie wiele rzeczy zrobiliśmy nieświadomie wbrew samym sobie, ale powoli dostrzegam, że w jakiś tajemniczy sposób wszystko posuwa się w dobrym kierunku.
Poprzednią rozmowę skończyliśmy rozmawiając o szansie, teraz też o niej rozmawiamy. To dobrze, bo jeśli ona jest obecna, znaczy, że nie jest źle.
Całe życie jest szansą. W każdej chwili możemy to życie na własną prośbę zakończyć, ale wydaje nam się że jest szansa żeby było jeszcze lepiej, żeby to pociągnąć dalej i uniknąć tych błędów, które popełniliśmy do tej pory. Życie to jedna wielka szansa.