- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Paradise Lost
Wykonawca: | Nick Holmes - Paradise Lost (wokal) |
strona: 2 z 2
Paradise Lost, Kraków 9.10.2017, fot. Verghityax
Jak doszło do tego, że zgodziłeś się nagrać płytę z ekstremalnym zespołem?
Propozycję otrzymałem od Jonasa (Renkse - przyp. red.) i Andersa (Nystroma - przyp. red.) podczas trasy z Katatonią po USA. Na początku myślałem, że żartują. Po jakimś roku rozważyłem to na poważnie i postanowiłem dać sobie szansę. Słuchając dziś "Grand Morbid Funeral", jestem w stanie ocenić, że mój wokal nie był jeszcze taki, jak powinien. Teraz zrobiłbym to lepiej. Myślę, że kolejna płyta to pokaże.
Przed premierą "Medusy" wypuściliście teledysk do utworu "Blood and Chaos". Czy sądzisz, że w dobie internetu, kiedy MTV straciła na znaczeniu, tworzenie wideoklipów ma jeszcze jakiś sens?
Moim zdaniem tak, o ile robisz coś na kształt etiud filmowych. Zawsze uwielbiałem teledyski Radiohead, ponieważ przedstawiają konkretną historię. Niestety wiele zależy od posiadanego budżetu. Kiedyś nagrywaliśmy klipy za sto dwadzieścia tysięcy funtów, dziś dostaniesz na to samo sto funtów. Brakuje środków, by pozwolić sobie na bardziej ambitną produkcję. A MTV przestała się liczyć jako platforma, teraz wszystko odbywa się za sprawą kliknięcia na ekranie komputera.
Z innej beczki: w Paradise Lost uznajemy, że po 35. roku życia człowiek nie powinien już pokazywać gęby w teledysku. Jesteś wtedy za stary, by być na ekranie. Co prawda widać nas w wideo do "Beneath Broken Earth", na które zresztą niechętnie się zgodziliśmy, ale postawiliśmy warunek, że zbliżenia mają być nieostre, a cięcia szybkie.
Paradise Lost, Ostrawa 24.10.2015, fot. Verghityax
Który teledysk z dorobku Paradise Lost lubisz najbardziej?
Klip do "Forever Failure", uwielbiam go. Jego realizacja pochłonęła mnóstwo pieniędzy, ponieważ musieliśmy wynająć helikopter do wykonania ujęć z powietrza. Teraz byłoby to o wiele prostsze przy użyciu drona. Jako singiel "Forever Failure" niewiele nam pomógł, gdyż nie jest to piosenka nadająca się do radia, natomiast sam teledysk uważam za najlepszy w naszej karierze.
Jakie są twoje zapatrywania na wideo z tekstem? Pomijając niższe koszty produkcji, nie ma ono żadnej wartości artystycznej i wnosi niewiele więcej niż utwór udostępniony w sieci w formie audio.
Nie do końca bym się zgodził. Muszę wyznać, że sam najczęściej słucham muzyki przez YouTube, nawet jeżeli posiadam dany album w postaci fizycznej. Tak jest po prostu wygodniej. Poza tym aspekt wizualny, choćby najbardziej prymitywny, bardziej przykuwa uwagę. Możesz robić coś innego w tle, ale i tak co jakiś czas będziesz zerkał na ekran.
Wracając do tematu "Medusy", nie tylko wokal nawiązuje do ducha waszych wczesnych dokonań. W jednym z udzielonych przez siebie wywiadów Greg wspominał, że komponując nowy materiał wykorzystał riff, który napisał w 1989 roku.
Tak, chodzi o "From The Gallows", trzeci numer na płycie, jego pierwsza połowa jest naprawdę stara. Bardzo spodobał nam się ten motyw, ale jakoś nigdy nie potrafiliśmy go do niczego przypasować. Pamiętam, że raz zagraliśmy go na żywo na koncercie w Birmingham jako część którejś kompozycji, ale nie byliśmy do końca zadowoleni z efektu. Na ile się orientuję, to była ostatnia dobra rzecz z naszego archiwum.
Paradise Lost, Ostrawa 24.10.2015, fot. Verghityax
Skoro już rozmawiamy o sprawach archiwalnych, jak doszło do twojego spotkania z resztą zespołu?
Na Grega napatoczyłem się w toalecie pubu w Halifax - na plecach kurtki naszyty miał ekran z okładką "Endless Pain" Kreator. Powiedziałem mu, że bardzo lubię ten album. Było to wówczas na tyle podziemne wydawnictwo, że byliśmy pewnie jedynymi kolesiami w całym Yorkshire, którzy się nim ekscytowali. Z Aaronem i Mattem, naszym pierwszym perkusistą, znam się od dziecka. Z kolei na Stephena natknęliśmy się w klubie nocnym w Bradford. Uznaliśmy, że świetnie wygląda i ubzduraliśmy sobie, że zostanie naszym basistą. Okazało się, że nawet nie był muzykiem (śmiech). To wszystko może wydawać się naciągane, lecz w tamtych czasach stanowiliśmy niewielką społeczność - w mieście mieszkało bodaj dziesięciu fanów thrash metalu, więc trzymaliśmy się razem. Na pierwszy koncert Metalliki, na który się wybrałem, przyszło raptem sto pięćdziesiąt osób.
Pamiętasz jeszcze pierwsze doświadczenie, które obudziło w tobie miłość do muzyki?
Wszystko zaczęło się, gdy usłyszałem piosenkę "Message in a Bottle" The Police, puszczałem ją na okrągło. Nie przypominam sobie, żeby wcześniej jakiś utwór wywarł na mnie aż takie wrażenie. Miałem wtedy osiem albo dziewięć lat. Pamiętam to dobrze, bo wkrótce potem kupiłem swój pierwszy album - "Ace of Spades" Motorhead - który zresztą nadal lubię.
Czy ktoś z krewnych pomógł ci wejść w świat muzyki?
Niestety nikt w mojej rodzinie nie przejawiał zainteresowania muzyką. W domu rodziców królowała cisza. Nie wspierali mnie w moich dążeniach, ale też nie próbowali mi ich wybijać z głowy. Dopóki ja byłem szczęśliwy, nie ingerowali.
Paradise Lost, Kraków 9.10.2017, fot. Verghityax
Śpiew był dla ciebie oczywistym wyborem czy eksperymentowałeś z instrumentami?
Miałem krótką przygodę z gitarą, ale kiepsko mi szło i szybko się znudziłem. Jakieś dziesięć lat temu zrobiłem jeszcze jedno podejście, niestety z takim samym rezultatem. Brak mi cierpliwości. Jeśli coś nie wychodzi mi od razu, rzucam to w kąt. Przez chwilę myślałem o fortepianie i na myśleniu się skończyło (śmiech). Chciałem zostać Eltonem Johnem w jeden dzień, tyle że to nie działa w ten sposób (śmiech).
Często słuchasz Eltona Johna?
Nie (śmiech). Słucham głównie muzyki rockowej i metalowej, choć staram się nie ograniczać. Uwielbiam brzmienia elektroniczne, na przykład to, co robi Carpenter Brut. Jego utwory kojarzą mi się ze ścieżkami dźwiękowymi do horrorów z lat 80.
Lubisz stare horrory?
Jestem fanatykiem horroru, nie tylko klasycznego. Wierzcie mi, obejrzałem w życiu setki filmów grozy. Greg ma to samo. Nasz próg tolerancji jest niezwykle niski, dzięki czemu jesteśmy w stanie przebrnąć przez naprawdę zły horror i wciąż dobrze się bawić.
Paradise Lost, Katowice 21.07.2017, fot. Verghityax
Mógłbyś coś polecić?
Jasne. Jest taki francuski film, pt. "A l'interieur". Fantastyczny i ekstremalny. Ponadto wszelkie horrory z motywem włamania, bo niesamowicie trzymają w napięciu i opowiadają o czymś, co może się przydarzyć każdemu. Na przykład "Funny Games"...
Oryginał czy remake?
Oba były mocne. Poraża mnie ich brutalność i intensywność.
Sięgasz też po powieści grozy?
Nie bardzo, raczej nie czytuję beletrystyki. Wolę książki biograficzne, w tym te o muzykach.
Czy nazwałbyś jakiegoś muzyka swoim idolem?
Jestem fanem Morrisseya, a fakt, że tyle osób go nienawidzi sprawia, iż darzę go jeszcze większa sympatią. Ujmuje mnie jego postawa: to, że przyznaje, jak wielu rzeczy nie znosi. Można powiedzieć, że czyni to z niego antyidola. Oprócz tego jest fenomenalnym kompozytorem i wciąż potrafi pisać świetne kawałki. Tak, uwielbiam Morrisseya, ale to jakby tajemnica, więc nikomu nie mówcie (śmiech).
Dzięki wielkie za poświęcony czas.
Dzięki.
Chociaż monsiniour Pumpcius też ma rację,
bo nie ma takiej drugiej płyty. Tak jak 'Ten' PJ,
Tego nie ma na Czarnej płycie, czy płytach Black Sabbath z Ozzym. A sprawa techniki nagraniowej, to wiadomo, że się zmienia z biegiem lat.
Coś w tym jest, że istnieje pokoleniowa identyfikacja z muzyką. Choćby nie wiem jak dobrze grał zespół złożony z pietnastolatkow,
to raczej nie pójdziemy tam tańczyć pod sceną.
Bo ich przekaz będzie dedykowany dla innego od odbiorcy