- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Paradise Lost
Wykonawca: | Gregor Mackintosh - Paradise Lost (gitara) |
strona: 3 z 3
Chciałbym pomówić teraz o pewnym albumie Paradise Lost, który nie cieszy się najlepszą opinią wśród fanów, który według mnie jest bardzo niedoceniany. Mam na myśli "Believe in Nothing". Czy to prawda, że sami nie przepadacie za tym materiałem? Jakby nie spojrzeć, nie wykonujecie nic z tego krążka na żywo.
Sądzę, że to prasa wykreowała taki wizerunek "Believe in Nothing". Nigdy nie twierdziliśmy, że nie lubimy tego albumu. Jest na nim sporo świetnych piosenek, moi faworyci to "World Pretending", "I Am Nothing", "Mouth" i "Something Real". Problem nie leżał w samych kompozycjach, lecz w naszych wzajemnych stosunkach. To był dość kiepski okres w historii Paradise Lost - nie dogadywaliśmy się między sobą, nie wiedzieliśmy, w jakim kierunku chcemy podążać, a na domiar złego stale kłóciliśmy się z EMI, naszą ówczesną wytwórnią. Jej przedstawiciele przychodzili nam do studia i mówili, co mamy robić. Potem miksowali ten materiał cztery czy pięć razy, nie dopuszczając nas do głosu. W rezultacie relacje wewnątrz zespołu jeszcze się pogorszyły. To dlatego "Believe in Nothing" nie kojarzy nam się najlepiej.
Ścieżki z "Believe in Nothing" są zbyt skompresowane, z miksem nie mieliśmy nic wspólnego - gdyby dano nam wolną rękę, zrobilibyśmy to inaczej. To, co ukazało się w 2001 roku, było wymuszonym kompromisem. W końcu udało nam się pozyskać część oryginalnych taśm i oddaliśmy je do ponownego miksu Jaimemu Gomezowi Arellano. Wydaliśmy tę wersję w nowej okładce (29 czerwca 2018 roku, pod banderą Nuclear Blast - przyp. red.).
Wracając do twojego pytania, my naprawdę lubimy te utwory. Po prostu nie zabrzmiały tak, jak sobie to zaplanowaliśmy. A zarzewiem konfliktu z EMI był album "Host", którym solidnie ich wkurwiliśmy. Wydaliśmy bajońskie sumy na jego nagranie, nie pozwalając wytwórni usłyszeć ani jednego fragmentu przed ukończeniem pracy. Tymczasem oni spodziewali się, że dostarczymy im drugi "One Second" (śmiech).
Paradise Lost, Ostrawa 24.10.2015, fot. Verghityax
Gdy ruszyliście w tournee z "Believe in Nothing", wystąpiliście w katowickim "Spodku" na festiwalu "Metalmania 2002". Pamiętam, że Nick był tego dnia wybitnie rozdrażniony, do tego stopnia, że rzucał mikrofonem o scenę.
To nie był odosobniony przypadek, na tej trasie mikrofon zaliczał kolizję z podłogą praktycznie każdego wieczoru. Ale postawmy sprawę jasno, Nick nie był jedynym, który dawał upust swojej frustracji. Ja też nie jestem bez winy. Któregoś razu - nie pamiętam już, co to było za miasto - posprzeczaliśmy się tak gwałtownie, że w ruch poszły pięści i złamałem sobie nadgarstek. Pozostałe koncerty musiałem zagrać na klawiszach. Niewiele brakowało, a Paradise Lost by się wówczas rozpadł. Liczne używki i leki, jakimi się wtedy faszerowaliśmy, nie polepszały sytuacji. To, co pozwoliło nam przezwyciężyć kryzys, to odbudowanie naszej przyjaźni poza biznesem muzycznym. Równie wielką rolę w ocaleniu zespołu odegrał Rhys Fulber, który wyprodukował nasze dwa następne longplaye: "Symbol of Life" i "Paradise Lost". To on trzymał nas w kupie i pomógł nam odkryć w sobie miłość do muzyki na nowo.
Paradise Lost zawsze znany był ze swoich wolt stylistycznych. Ta, która chyba zaskoczyła mnie najbardziej, dokonała się na albumie "The Plague Within". Kiedy rozmawiałem z Nickiem, powiedział, że to przygoda z Bloodbath rozbudziła w nim chęć powrotu do dawnego stylu śpiewania.
Prawdę mówiąc, już w trakcie pracy nad "Tragic Idol" wierciłem mu dziurę w brzuchu, żeby użył warczącego, chropowatego głosu. Jest na tej płycie kilka numerów, które pisałem z myślą o bardziej brutalnym wokalu - ostatecznie nie udało się ich zrealizować zgodnie z zamierzeniem, bo Nick nie czuł się z tym komfortowo. A później wydarzył się epizod z Bloodbath i powiedziałem mu: "Skoro zgodziłeś się na udział w Bloodbath, może by to przenieść na grunt Paradise Lost?". Wydaje mi się, że to przywróciło mu pewność siebie.
Rozpoczynając pracę nad "The Plague Within", mieliśmy w głowie nieco inny koncept. Planowaliśmy nadać tym kompozycjom pompatyczny, niemal orkiestrowy charakter. Już w studiu zorientowaliśmy się, że przygotowaliśmy za mało materiału. W ciągu jednego wieczoru napisałem "Beneath Broken Earth", zajęło mi to około pięciu godzin. Ten utwór - w całości stworzony w "Orgone Studios" - zainspirował nas do nagrania albumu "Medusa".
Cieszy mnie, że przeprosiliście się z cięższym brzmieniem, choć w twoim przypadku nastąpiło to zdecydowanie wcześniej, za sprawą projektu Vallenfyre. Trochę mnie zasmuciło, że postanowiłeś go zamknąć, lecz potem powołałeś do życia Strigoi.
Zabawne, że o tym wspominasz, bo niedawno podpisaliśmy kontrakt na drugi longplay studyjny. Początkowo nawet się nie zastanawialiśmy, czy to będzie jednorazowa akcja czy coś długotrwałego. Chcieliśmy zaprezentować się z tym materiałem na kilku festiwalach, ale pandemia popsuła nam szyki. Jak dotąd ani razu nie mieliśmy okazji zagrać jako Strigoi.
Nadchodzący album wyprodukuje Jaime Gomez Arellano, a miksami zajmie się Kurt Ballou z Converge. To będzie ich pierwsza współpraca. Uwielbiam to, co robią, dlatego chciałem mieć ich obu na tej płycie. "Abandon All Faith" był posępny i złowieszczy - jego następca pójdzie w stronę horroru, ma być przerażający (śmiech). Przemieszamy powolne, walcowate numery z kawałkami grindcore'owymi i dodamy ździebko industrialnego posmaku Godflesh. Oczywiście nie chcemy przedobrzyć. Są takie formacje jak Portal czy Primitive Man, ich muzyka jest niesamowicie gęsta i intensywna, bardzo mi się podoba, ale nie jestem w stanie przejść przez więcej niż trzy utwory na raz. W Strigoi staram się znaleźć odpowiedni balans.
Nasz wywiad chciałbym zamknąć pytaniem o jeszcze jedno wydawnictwo, które ukazało się w 2021 roku pod szyldem Paradise Lost, mianowicie o oficjalną biografię zespołu, pt. "No Celebration" (polski przekład, zatytułowany "Bez celebracji", trafił do sprzedaży za sprawą In Rock - przyp. red.). Jak czytało ci się książkę o samym sobie, ale widzianym z perspektywy innych ludzi?
Dziwnie, choć była to całkiem pouczająca lektura. Szczerze mówiąc, wyszedłem z założenia, że wynudzę się jak mops - w końcu znam tę historię od podszewki. Ale kiedy poznajesz te same wydarzenia z perspektywy bliskich ci osób, zmienia to twoją optykę. Dotarło do mnie, że chwilami byłem strasznym dupkiem i traktowałem siebie zbyt poważnie. Gdybym mógł cofnąć się w czasie i przekazać coś tamtemu mnie, kazałbym mu wyluzować.
Paradise Lost, Aleksandrów Łódzki 6.09.2019, fot. Verghityax
A jak udało wam się namówić Karla Willettsa z Bolt Thrower, żeby napisał wam wstęp do książki?
Przyjaźń z Karlem odnowiłem dzięki Vallenfyre. W 2014 roku pojechaliśmy w europejską trasę koncertową u boku Bolt Thrower i Morgoth, a później pozostaliśmy w kontakcie. Gdy praca nad książką weszła w zaawansowaną fazę, zwróciliśmy się do niego z prośbą: "Byłeś naocznym świadkiem początków Paradise Lost, sporo razem graliśmy, wymienialiśmy się demówkami. Czy zechciałbyś napisać wstęp do naszej biografii?". Nie wyobrażaliśmy sobie nikogo, kto mógłby zrobić to lepiej.
Dziękuję ci za cierpliwość i poświęcony czas.
Dzięki, nie ma problemu. A teraz lecę, to moja pora na herbatę.