- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Overkill, Vio-lence
Wykonawca: | Bobby Gustafson - Overkill, Vio-lence (gitara) |
strona: 5 z 5
Overkill (od lewej do prawej: Bobby Gustafson, Bobby "Blitz" Ellsworth, Sid Falck i D.D. Verni), fot. Michael Paras
Czy dostałeś wynagrodzenie za albumy nagrane z Overkill?
Tylko za "Feel the Fire", bo to jedyny longplay, który ukazał się wyłącznie za sprawą Megaforce Records ("Taking Over", "Under the Influence" i "The Years of Decay" ujrzały światło dzienne w koprodukcji z Atlantic Records - przyp. red.). Kiedy Jon i Marsha Zazulowie sprzedali swoją wytwórnię Missi Callazzo (w 2001 roku - przyp. red.), czeki przestały do mnie przychodzić. Początkowo myślałem, że to wynik małego zainteresowania płytą. Któregoś dnia zupełnym przypadkiem dowiedziałem się, że Missi - nieświadoma moich stosunków z Blitzem i D.D. - w dobrej wierze przekazywała im moje tantiemy. Była przekonana, że dostaję należną mi część. Po mojej interwencji upewniła się, że pieniądze będą trafiać bezpośrednio do mnie. Poza tym sporadycznie dostaję kasę od ASCAP (American Society of Composers, Authors, and Publishers - przyp. red.) i BMI (Broadcast Music, Inc. - przyp. red.), za puszczanie naszych kawałków w radiu. Wydarzyła się też nieprzyjemna akcja ze streamingiem. Okazało się, że w 2012 roku Blitz i D.D. zainkasowali dochód z serwisów streamingowych, utrzymując to przede mną w tajemnicy. Musiałbym ciągać się z nimi po sądach, żeby odzyskać swój procent. To pokazuje, jak nieszczerymi są ludźmi.
Po rozstaniu się z Overkill dołączyłeś do heavymetalowego Cycle Sluts from Hell, którego wokalistki odznaczały się tak barwnymi pseudonimami, jak Queen Vixen czy Venus Penis Crusher.
To było kilka miesięcy po zakończeniu mojej współpracy z Overkill. Znałem te dziewczyny już wcześniej. Siedziały właśnie w studio na Manhattanie ("The Hit Factory" - przyp. red.), gdzie nagrywały swój pierwszy album (zatytułowany po prostu "Cycle Sluts from Hell" - przyp. red.), kiedy ich gitarzysta postanowił się ulotnić. Zadzwoniły do mnie, bo brakowało im paru solówek. Przyjechałem i wykonałem robotę. Powiedziały, że niebawem ruszają w trasę po Europie jako support Motorhead i zaoferowały mi bycie gitarzystą koncertowym. Zgodziłem się bez wahania. To była kapitalna trasa.
Metallica, Warszawa 21.08.2019, fot. Justyna Kamińska
8 sierpnia 1992 roku w Montrealu, podczas stadionowej trasy Metalliki i Guns N' Roses, James Hetfield omyłkowo stanął w złym miejscu na scenie, przez co znalazł się w bezpośrednim polu rażenia pirotechniki. W rezultacie doznał oparzeń drugiego i trzeciego stopnia. Podobno byłeś brany pod uwagę jako jego zastępstwo na potrzeby pozostałych koncertów.
Siedziałem w domu, kiedy zadzwonił telefon. Był piątkowy wieczór, około godziny 23. Zapytali mnie, jak szybko byłbym w stanie nauczyć się osiemnastu utworów. Lubiłem dokonania Metalliki, ale nie znałem ich na pamięć. Na niedzielę zarezerwowali mi przelot do Denver, gdzie odbywał się casting. Tego dnia, z powodu niekorzystnej pogody, mój lot opóźnił się o cztery godziny. James chciał wziąć udział w moim przesłuchaniu. Niestety nie mógł na mnie tak długo czekać i musieliśmy to przełożyć na poniedziałek. Nie wiem czemu, lecz James już się nie zjawił. W pomieszczeniu byłem ja, Kirk, Lars i Jason. Przećwiczyliśmy "Creeping Death", "Sad but True", "Nothing Else Matters", "The Shortest Straw" i coś jeszcze. Z dwoma pierwszymi sobie poradziłem, ale przy reszcie poległem. Potem okazało się, że znajomość osiemnastu utworów wcale nie była konieczna, bo z każdym z kandydatów i tak przechodzili tylko przez te pięć. Gdybym to wiedział, skupiłbym się wyłącznie na nich. Zaraz po mnie na salę wszedł Mike Gilbert z Flotsam & Jetsam. Ostatecznie Hetfielda zastąpił John Marshall. Miał ten materiał w małym palcu, bo już raz zastępował Jamesa, gdy ten złamał sobie nadgarstek w wypadku na deskorolce (w 1986 roku - przyp. red.). Poza tym był kiedyś technikiem Kirka.
Slayer, Warszawa 1.06.2012, fot. W. Dobrogojski
W 1993 roku zaangażowałeś się w projekt z Davem Lombardo. Nazwaliście go Grip.
Tak, to miało miejsce po przeprowadzce do Kalifornii, o której wspomniałem na samym początku rozmowy. Billy Milano zaprosił mnie do San Francisco i choć nasze muzyczne plany się nie ziściły, mieszkałem tam ponad dwa lata. Któregoś razu wpadłem na Dave'a Lombardo w Los Angeles. Zapytał, czy nie chciałbym założyć z nim zespołu. Odparłem, że to świetny pomysł. Próby odbywały się u niego w domu, w garażu rozstawił sobie bębny. Prócz mnie i Dave'a był jeszcze wokalista (Gus Chambers - przyp. red.). Jeździłem tam co weekend z San Francisco, ale nie posuwało się to do przodu. Ostatecznie zmęczyłem się tym i zrezygnowałem. Później udało im się rozruszać ten projekt z Waldemarem (Sorychtą - przyp. red.). Przemianowali się na Grip Inc.
Kolejną formacją, w której uczestniczyłeś, była I4NI.
W 1994 zacząłem jamować z Tomem Huntingiem z Exodus. Zrealizowaliśmy składającą się z czterech utworów demówkę ("It's All Fun & Games Til Someone Loses an Eye..." - przyp. red.), lecz nie wzbudziła ona większego zainteresowania. Nie zagraliśmy z I4NI ani jednego koncertu.
W 1996 roku przewinąłeś się przez Skrew.
Debbie Abono, u której pomieszkiwałem w Kalifornii, była menedżerką Skrew. Dopiero co podpisali kontrakt z Metal Blade Records, a ich gitarzysta odszedł w samym środku sesji nagraniowej. Debbie wysłała mnie do El Paso, żebym pomógł im ze ścieżkami gitarowymi. Przyleciałem, nauczyłem się numerów i zarejestrowałem swoje partie. Poprosili mnie, bym został w Teksasie, ponieważ planowali trasę z Kreator po USA. Zgodziłem się i kiedy było już po wszystkim, przeniosłem się na Florydę. Dotarło do mnie, że najwyższa pora znaleźć dom, stałą pracę i ogarnąć swoje życie.
Bobby Gustafson w 1989 roku, fot. z archiwum Bobby'ego Gustafsona
Cofnijmy się jeszcze do twoich najstarszych wspomnień. Co sprawiło, że pokochałeś muzykę?
To była zasługa mojego starszego o dziesięć lat brata. Miał kolekcję płyt Black Sabbath, Led Zeppelin, The Beatles i Jimiego Hendriksa. Potem usłyszałem w radio "Smoke on the Water" Deep Purple oraz "Rock and Roll All Nite" Kiss i przepadłem. Oczarowało mnie zwłaszcza brzmienie gitary i potęga riffu. Ojciec trzymał w swoim pokoju gitarę, którą kupił z myślą o nauce. Nigdy z niej nie korzystał, więc ja ją przygarnąłem. To był tani model marki Kent. Puszczałem sobie rozmaite utwory i próbowałem je odtworzyć ze słuchu. Kiedy nieco podrosłem, podpatrywałem lokalnych muzyków, żeby rozgryźć, jak wydobywają poszczególne dźwięki z instrumentu.
Czy pamiętasz pierwszą gitarę, którą sam sobie sprawiłeś?
To był koszmarny rupieć zamówiony z katalogu domu towarowego JCPenney. Kosztował 25 dolarów. Wyszukałem go na ostatnich stronach katalogu, gdzieś pomiędzy pidżamami a skarpetami (śmiech). Gdy przyniosłem tę gitarę na próbę The Dropouts, koledzy mnie wyśmiali (śmiech). Zawziąłem się, odłożyłem kasę i w 1981 roku kupiłem sobie Fendera. Mam go do dziś.
Bobby Gustafson, fot. Juan Cantu
Rodzice wspierali twoją pasję?
Tak, z całego serca, bo widzieli, ile czasu poświęcam tej gitarze. Siedząc przed telewizorem, uczyłem się grać. W szkole - podczas przerwy obiadowej - przybiegałem do domu na pięć minut, poślęczałem nad jakimiś riffami, po czym wracałem na lekcje. Na etapie Overkill, jak już mówiłem, rodzice pozwolili nam urządzić salę prób w piwnicy. Hałasowaliśmy tam trzy razy w tygodniu po dwie godziny. Jestem im niezmiernie wdzięczny za cierpliwość i wyrozumiałość.
Bardzo ci dziękuję za rozmowę. Świetnie się gawędziło.