- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Overkill, Vio-lence
Wykonawca: | Bobby Gustafson - Overkill, Vio-lence (gitara) |
strona: 2 z 5
Bobby Gustafson, fot. Juan Cantu
Czy Satans Taint to projekt wyłącznie studyjny?
Raczej tak. Nie zawracam sobie głowy koncertami, bo ich organizacja pochłania mnóstwo czasu i energii. Pewnie zrobiłbym wyjątek, gdyby to miało być coś nietuzinkowego, na przykład jakiś fajny festiwal. Z Satans Taint zagraliśmy w sumie dwa razy: krótko po premierze "Axe to the Head of My Enemies" i parę lat później w ramach promocji "Destruction Ritual".
Jaki jest obecny status Satans Taint, gdy już zostawiłeś Vio-lence za sobą?
Piszę nowe piosenki. Miałem nieco szkiców, które powstały z myślą o Vio-lence, ale wątpię, by chcieli z nich skorzystać - nawet gdyby sprawy potoczyły się inaczej. Wywaliłem je do kosza i zakasałem rękawy, zaczynając od zera. Mam nadzieję zrealizować przynajmniej trzeci longplay Satans Taint z dotychczasowymi współpracownikami. Oprócz tego zaprosiłem Mike'a Bordersa, basistę Massacre, do osobnego projektu. Przerzucamy się pomysłami i tworzymy sporo materiału. Potem oddzielimy ziarna od plew i najlepsze kawałki trafią na album.
Overkill (od lewej do prawej: Bobby Gustafson, Bobby "Blitz" Ellsworth, D.D. Verni i Rat Skates), fot. Christie Mullen
Jeżeli nie masz nic przeciwko, chciałby teraz porozmawiać o Overkill.
Jasne, nie ma problemu.
W jakich okolicznościach się poznaliście? Nim zasiliłeś ich szeregi w 1982 roku, przez Overkill w ciągu zaledwie dwóch lat przewinęło się bodaj pół tuzina gitarzystów.
Na początku byli typowym zespołem grającym covery. Wiesz, klasyki z repertuaru Black Sabbath, Judas Priest i Motorhead. Pamiętam, że wielokrotnie reklamowali swoje występy w lokalnej gazecie. Pewien znajomy zgłosił się do nich na wakujące stanowisko gitarzysty, choć w rzeczywistości nigdy nie miał zamiaru przyjąć tej roli - tak naprawdę chciał skaptować Rata Skatesa (perkusistę - przyp. red.) do swojej grupy. Jego ściema, mimo że nie wypaliła, odniosła jednak pozytywny skutek, bo przetarła szlak dla mnie. Przedyskutowałem z Overkill dalsze kroki i zasugerowałem, że powinniśmy grać autorski materiał. Szczerze mówiąc nie przepadam za tłuczeniem coverów.
Waszym debiutanckim dokonaniem była demówka "Power in Black" z 1983 roku.
Tak, po czym w 1984 roku zrealizowaliśmy EP-kę (zatytułowaną po prostu "Overkill" - przyp. red.). Rat namierzył potencjalnego wydawcę w Kalifornii (Davida T. Richardsa z Azra Records - przyp. red.). Przesłaliśmy mu taśmę, lecz gość nie wywiązał się z umowy. Później, gdy Overkill stał się rozpoznawalną marką, typ nagle opublikował tę EP-kę, by zbić na tym kasę. Nie wysilił się nawet w kwestii okładki, zamieścił tylko nasze logo na czarnym tle. Jeszcze w 1984 roku pojawiliśmy się na dwóch kompilacjach: piątej edycji "Metal Massacre" oraz "New York Metal '84". Ukoronowaniem naszych starań był kontrakt z Megaforce Records. W bardzo krótkim czasie wskoczyliśmy na wyższy poziom.
Jak opisałbyś stosunki wewnątrz kapeli w tamtym czasie?
Dobrze się dogadywaliśmy. Pomimo różnicy wieku kłótnie nam się nie zdarzały - chłopaki były starsze ode mnie o pięć czy sześć lat, ja byłem świeżo po liceum. Salę prób urządziliśmy sobie w piwnicy domu moich rodziców w Nowym Jorku, więc reszta składu dojeżdżała z New Jersey. Zwykle zaczynaliśmy od riffów. Utwory na album "Feel the Fire" skompletowaliśmy w błyskawicznym tempie. Przygotowaliśmy ich na tyle dużo, że część z nich doczekała się oficjalnej premiery dopiero na "Taking Over" w 1987 roku, w tym "Fatal If Swallowed".
O ile się nie mylę, "Feel the Fire" to pierwszy longplay studyjny w twojej karierze? Wiem, że przed Overkill miałeś zespół The Dropouts, ale nie kojarzę, by coś ukazało się pod tą nazwą.
Nie, po The Dropouts nie pozostał nawet ślad. To była moja punkowa kapelka z czasów szkoły średniej, zagraliśmy raptem garść koncertów. Mogłem mieć wtedy piętnaście albo szesnaście lat.
W czasie pracy nad "Feel the Fire" parokrotnie dzieliliście scenę z Carnivore. Jak wspominasz Petera Steele'a?
Wzrost był jego znakiem rozpoznawczym, chłop jak dąb. Zawsze nad wszystkimi górował, więc dało się go rozpoznać z daleka (śmiech). Pewnego razu graliśmy w "L'Amour". Klub był potwornie zatłoczony. Mówię do Pete'a, że nie mogę się dopchać do baru na zapleczu. Ni z gruszki, ni z pietruszki, Pete wziął mnie na barana. Tłum rozstępował się przed nim niczym Morze Czerwone (śmiech). Chwilę później byliśmy już przy barze. Nigdy tego nie zapomnę.
"Feel the Fire" ujrzał światło dzienne 15 października 1985 roku, pod banderą Megaforce Records. Okładka przedstawia was na tle ściany płomieni. To autentyczne zdjęcie czy fotomontaż?
Autentyczne zdjęcie. Nie chcieliśmy zamieszczać na okładce żadnych obrazków. Mnóstwo kapel stosowało wówczas ten zabieg i rezultat często przypominał bazgroły trzecioklasisty. Wpadłem na pomysł, by uchwycić nasze sylwetki na tle ogromnego ogniska. Najpierw znaleźliśmy rolnika, który udostępniłby nam swoją farmę, następnie wynajęliśmy fotografa (Marka Callisto - przyp. red.). Nocą rozłożyliśmy na ziemi plastikowe płachty, po czym wytoczyliśmy kilka bel siana. Gdy gospodarz podpalił siano, fotograf zdążył pstryknąć jedno albo dwa zdjęcia. Okazało się, że stanęliśmy zdecydowanie za blisko. Żar był tak potężny, że musieliśmy uciekać, a Rat lekko poparzył ramię. Fotograf krzyczał, byśmy wrócili na miejsce, ale temperatura była za wysoka. Nie mieliśmy innego wyjścia, jak spisać ten wieczór na straty i poprosić Jona Zazulę (właściciela Megaforce Records - przyp. red.) o dodatkowe fundusze na powtórzenie ujęć. Za drugim razem poszło idealnie.
Overkill (od lewej do prawej: Bobby Gustafson, D.D. Verni, Rat Skates i Bobby "Blitz" Ellsworth), materiały prasowe
We wrześniu 1986 roku weszliście do "Pyramid Sound", by zarejestrować materiał na "Taking Over". Jednym z numerów był "In Union We Stand" - utwór, który można by określić jako pierwszy hymn Overkill.
W 1986 roku towarzyszyliśmy Anthrax i Agent Steel w tournee po Europie. Zauważyliśmy wówczas, że europejscy fani z dużo większym zaangażowaniem uczestniczą w koncercie, niż fani amerykańscy. Doszliśmy do wniosku, że potrzebujemy jakiegoś prostego utworu, który pozwoliłby nam wejść w interakcję z publicznością. Czegoś, co ludzie mogą z nami pośpiewać. Nie spodziewaliśmy się, że "In Union We Stand" tak dobrze się przyjmie. Nigdy nie mieliśmy ambicji stać się formacją pokroju Rush, przy której siedzisz w skupieniu, by nie uronić ani dźwięku. Nie była to również próba pójścia w bardziej komercyjnym kierunku. Zainspirowali nas przede wszystkim niemieccy metalowcy, którzy robili nam chórki w trakcie występów.
Czy ta trasa z Anthrax i Agent Steel stanowiła dla ciebie wprowadzenie do życia w drodze?
O tak, przeżyłem spory szok kulturowy. Podróżowaliśmy razem autokarami, co już samo w sobie było ekscytujące. A potem wychodziłem na zewnątrz i docierało do mnie, że oto jestem w kraju, gdzie wcale nie tak łatwo dogadać się po angielsku. Telefony komórkowe z łącznością satelitarną i dostępem do internetu jeszcze nie istniały, w radio mówili w obcym języku, nie dało się nawet zrozumieć wiadomości. W pewnym sensie czuliśmy się odizolowani od tego, co działo się na świecie. Tym niemniej na scenie zdaliśmy egzamin. Graliśmy na wypożyczonym sprzęcie, nie mieliśmy własnej ekipy technicznej, lecz dawaliśmy z siebie wszystko. To było jak skok na głęboką wodę.