- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Oomph!
Wykonawcy: | Dero Goi - Oomph! (wokal, instrumenty perkusyjne), Robert Flux - Oomph! (gitara, sample) |
strona: 1 z 1
Oomph!, Praga 25.04.2010, fot. Verghityax
rockmetal.pl: Cześć! Przepraszam, że na początek tak oklepane pytanie, bo pewnie często je słyszycie, ale skąd wzięła się nazwa waszej kapeli?
Dero Goi, Oomph!: Wiesz, na temat genezy naszej nazwy powstało już tyle różnych historii... Wielu fanów czy dziennikarzy myśli, że to się wzięło z komiksów. Taka onomatopeja, jak kiedy ktoś dostanie cios w brzuch i robi "umf". Ale nie, to nie o to w tym chodzi. Inni sądzą, że nazwa pochodzi od jazdy samochodem - 0,0 mil na godzinę ("0,0 miles per hour" - przyp. red.), ale ta teza też jest błędna (śmiech). Znaleźliśmy to słowo w starym słowniku języka angielskiego i oznacza ono ni mniej, ni więcej, tylko energię, entuzjazm, sex appeal... Na przykład Marilyn Monroe miała w sobie dużo "oomph". To jest archaiczny wyraz ze slangu. On istnieje, nie jest fikcyjny ani wymyślony. O to właśnie w tym chodzi. O to "coś".
Niedawno wydaliście swój najnowszy album, pt. "Truth or Dare", na którym zarejestrowaliście kilkanaście swoich hitów w języku angielskim. Skąd ten pomysł? Moim zdaniem niemiecki o wiele bardziej pasuje do waszych piosenek. Tak, jak opera brzmi lepiej po włosku czy niemiecku.
Dero Goi: Jedynym powodem, dla którego to zrobiliśmy, były trudności, jakie w przeszłości mieliśmy, chcąc podpisać kontrakt na albumy w języku niemieckim. Paru ludzi z wytwórni płytowych zasugerowało nam, żeby spróbować z wersjami anglojęzycznymi, bo może wówczas otrzymamy więcej propozycji. I rzeczywiście, posypało się sporo ofert. Dla nas był to krok naprzód, ponieważ otworzyliśmy sobie nowe drzwi, ale oczywiście nie znaczy to, że nagle przestaniemy śpiewać po niemiecku, ponieważ nie byłoby to już dla nas autentyczne. Niemiecki to nasz rodzimy język i rdzeń Oomph!. Sądzę, że każdy zrozumie, iż jeśli dostaje się szansę na to, by rozprzestrzenić swój "oomphowy" wirus po świecie, nagrywając anglojęzyczny krążek, to się z takiej opcji korzysta. Próbowaliśmy już multum razy z naszymi niemieckimi nagraniami, zwłaszcza w Ameryce i Kanadzie, i nigdy nie udało nam się tam zdobyć kontraktu na dystrybucję.
Robert Flux, Oomph!: Nasze cztery pierwsze albumy zostały wydane przez wytwórnie niezależne, ale nawet kiedy przeszliśmy do większej stajni, nie załatwiło to problemu. Rzecz w tym, że przynajmniej połowa naszych fanów albo i więcej słucha nas z powodu tekstów. A przecież nie każdy na świecie rozumie niemiecki, czy choćby czyni ten wysiłek, by wziąć słownik do ręki i tłumaczyć sobie liryki. O wiele łatwiej zrobić dobre wrażenie, mając muzykę okraszoną angielskimi słowami, gdyż jest to język bardziej powszechny, obecny praktycznie wszędzie.
Dero Goi: Muszę powiedzieć, że przy tłumaczeniu naszych tekstów odwaliliśmy kawał świetnej roboty, ponieważ angielskie wersje są bardzo wierne oryginałom. Staraliśmy się, by aspekty fonetyczne były możliwie zbliżone, nie oddalając się przy tym od ducha muzyki. Jeżeli jesteś przyzwyczajony do materiału, który pierwotnie został zarejestrowany w języku niemieckim, niełatwo przestawić się na myślenie po angielsku. Słyszałem komentarze ludzi, którzy po raz pierwszy zetknęli się z Oomph! w wersji anglojęzycznej i brzmiało to dla nich autentycznie. To znaczy, że nasza muzyka jest w jakiś sposób uniwersalna. Moglibyśmy nagrać ją również po polsku, po turecku czy w jakimś innym języku i myślę, że to wciąż by zadziałało, bo to po prostu dobre piosenki. Są pewne niemieckie kapele, których muzyka bazuje głównie na tej niemieckiej odmienności, ale gdyby z niej zrezygnować, to ich utwory przestaną funkcjonować, jak należy.
Masz na myśli takie zespoły jak Rammstein czy Megaherz?
Dero Goi: Sam musisz zadecydować. Uważam, że jest wiele grup, które działają jedynie dlatego, iż opierają się na języku niemieckim. Sądzę, że nasza muzyka jest kosmopolityczna. Moglibyśmy się przerzucić na dowolny język i to nadal byłaby dobra muzyka i dobre piosenki.
Skoro już jesteśmy przy tej kwestii, to tłumaczyłeś te teksty sam, czy ktoś wam w tym pomógł?
Dero Goi: Współpracowaliśmy przy tym z native speakerami, żeby uzyskać naturalny, autentyczny efekt. Angielski nie jest moim ojczystym językiem, więc koniecznie musiałem się upewnić, że znaczenie nie jest wykoślawione, że wszystko gra pod względem fonetycznym i gramatycznym.
Robert Flux: Nie chcemy skończyć w wydziale komedii (śmiech).
A skąd się wziął tytuł albumu - "Truth or Dare"?
Dero Goi: Od oryginalnego tytułu naszego ósmego albumu studyjnego, "Wahrheit oder Pflicht", bo takie jest właśnie znaczenie "Truth or Dare" w niemieckim. Uznaliśmy, że to dobrze zabrzmi, ponieważ nawiązuje również do gry, znanej w języku angielskim jako "truth or dare?" (gra polega na wyborze przez jednego z graczy "prawdy" albo "wyzwania"; pierwsze wiąże się z koniecznością udzielenia prawdziwej odpowiedzi na pytanie innego gracza, drugie zaś z podjęciem wyzwania, zazwyczaj sprowadzającego się do wykonania jakiejś czynności; niektóre wersje gry stosują motyw kręcenia butelką celem wyboru gracza - przyp. red.).
Na "Truth or Dare" wystąpili gościnnie tacy muzycy, jak członkowie grupy Apocalyptica, Sharon den Adel z Within Temptation czy Marta Jandova z Die Happy. Czemu zaprosiliście właśnie ich do współpracy?
Oomph!, Praga 25.04.2010, fot. Verghityax
Dero Goi: W nagrywaniu oryginalnej, singlowej wersji utworu "Die Schlinge", który na "Truth or Dare" nosi nazwę "Song of Death", również uczestniczyła Apocalyptica, a Marta Jandova wystąpiła już wcześniej w "Traumst Du", więc poprosiliśmy ich, by wspomogli nas raz jeszcze. Powiedzieli: "jasne, żaden problem". Z kolei Sharon den Adel zarejestrowała swoje partie wokalne już do kawałka "Land in Sicht" z płyty "GlaubeLiebeTod", lecz ostatecznie nie trafiły one do finalnej wersji piosenki. Tym razem zdecydowaliśmy się wzbogacić ten numer o jej głos.
W związku z wydaniem "Truth or Dare", czy będziecie teraz śpiewać po angielsku na koncertach, czy wciąż po niemiecku?
Dero Goi: Preferuję śpiewać w swoim języku ojczystym, ponieważ w moim odczuciu brzmi to bardziej intensywnie. Oryginały są po niemiecku i traktuje je jak swoje pierworodne dzieci. Wersje angielskie to jakby już drugi miot. Faworyzuję te poprzednie, co czyni ze mnie wyrodnego ojca (śmiech).
Słyszałem, że planujecie wydać jeszcze w tym roku nowy album studyjny. Macie już jakiś gotowy materiał?
Dero Goi: Jak dotąd mamy napisanych pięćdziesiąt piosenek...
Pięćdziesiąt? Dobrze słyszałem?
Dero Goi: Tak jest, pięćdziesiąt, lecz nie wiemy, ile dokładnie trafi na płytę. Osobiście bardzo chciałbym wydać podwójny album, ale ciężko stwierdzić, czy to się uda. Sądzę, że nadszedł już odpowiedni czas na coś takiego. To byłby nasz jedenasty album, a nigdy wcześniej nie podobnego nie ukazało się pod szyldem Oomph!. Byłaby to niezła gratka dla fanów.
Czy macie już konkretny koncept na to wydawnictwo? Zamierzacie obrać jakiś kierunek?
Dero Goi: Ten album będzie o wiele bardziej ironiczny i satyryczny, niż poprzednie. Zamierzamy pokazać nasze wesołe oblicze, bo takowe zdecydowanie istnieje. Zawsze staraliśmy się wyznaczać sobie nowe cele, tym razem będzie to ukazanie Oomph! z zupełnie odmiennej strony, zabawnej i jaśniejszej (śmiech).
Czy nowy album, podobnie jak dwa ostatnie, ukaże się nakładem GUN Records?
Dero Goi: Nie do końca...
O ile mnie pamięć nie myli, to po zakończeniu współpracy z Virgin po płycie "Ego" mieliście problem ze znalezieniem stałej wytwórni. Byliście przez chwilę w BMG...
Robert Flux: GUN Records było wydziałem należącym do BMG. Potem Sony i BMG dokonały fuzji, a GUN Records uległo likwidacji. Następnie BMG wycofało się z układu i przestało istnieć. W efekcie zostało tylko Sony Music.
Dero Goi: No i teraz jesteśmy w Sony.
A czemu właściwie zakończyła się wtedy wasza współpraca z Virgin?
Robert Flux: Warunki umowy zostały wypełnione.
Dero Goi: Tak, po prostu skończył nam się kontrakt i szukaliśmy nowej wytwórni. Wybraliśmy GUN Records, ponieważ jako grupa podlegająca dużej wytwórni, mieli z jednej strony kontakt ze sceną niezależną, a z drugiej wsparcie ze strony swej firmy-matki. Ale teraz już ich nie ma, a życie toczy się dalej.
Pytanie z zupełnie innej beczki. Podczas koncertów Leo i Hagen wspomagają was jako muzycy sesyjni. Czy nigdy nie myśleliście, by przyjąć ich do Oomph! jako pełnoprawnych członków formacji?
Robert Flux: To nie jest konieczne, ponieważ we trzech (z Andreasem Crapem - przyp. red.) doskonale nam się współpracuje przy pisaniu i komponowaniu muzyki oraz przy produkcji. Tamci dwaj są świetnymi muzykami, ale nie interesuje ich proces twórczy, dlatego też nie ma sensu wcielać ich do kapeli. W studio radzimy sobie sami ze wszystkim i tam nie potrzebujemy ich pomocy, jedynie na żywo.
W sumie jesteście jednym z niewielu zespołów, który może pochwalić się stałym składem, niezmiennym od chwili powstania. Ile to już? 21 lat? Jak ze sobą wytrzymujecie?
Dero Goi: To seks trzyma nas razem.
Robert Flux: Dokładnie tak (śmiech).
Dero Goi: Wiesz, jak to jest w starym, dobrym małżeństwie. Nie może się obyć bez kłótni, ale ostatecznie dalej jest się razem... dla seksu (śmiech).
Robert Flux: Każdej nocy w autokarze gramy w "papier, kamień, nożyce". Kto przegrywa, ten pełni dyżur w łóżku (śmiech).
Czyli nigdy nie macie siebie dosyć?
Dero Goi: Pewnie, że mamy, ale potem odpoczywamy od siebie na wakacjach, wracamy i wszystko znów działa.
Wielu dziennikarzy uznaje was za pierwszy zespół z nurtu Neue Deutsche Harte. Później takie grupy, jak Rammstein, Megaherz czy Eisbrecher, zainspirowane waszym stylem, ruszyły tą samą drogą, lecz niektóre odniosły większy sukces. Na pewno po części zawdzięczają to masie efektów, jak sztuczki z ogniem...
Dero Goi: Też tak uważam. I wiesz, zawsze byliśmy nieprzychylnie nastawieni do tej nazwy Neue Deutsche Harte, ponieważ w naszym mniemaniu przywołuje ona tak wiele negatywnych aspektów z historii Niemiec. Nikt nie potrzebuje Nowej Niemieckiej Surowości. Nie jesteśmy tylko surowi. W naszej muzyce występują też łagodniejsze i bardziej melancholijne tony, toteż przypinanie nam łatki Neue Deutsche Harte byłoby zwyczajnie przeinaczeniem prawdy. Kiedy ten termin został ukuty, my byliśmy obecni na scenie muzycznej już od jakichś siedmiu czy ośmiu lat, więc do nowości też było nam wówczas daleko. Z kolei nasi przodkowie pochodzą z różnych części Europy. Moi, na przykład, wywodzą się ze Śląska, zatem bliżej nam do europejskich bękartów, niż do Niemców.
Robert Flux: A mój dziadek urodził się w Polsce.
Skoro już sięgamy do przeszłości, to jak w ogóle zaczęła się wasza przygoda z muzyką?
Dero Goi: Zawsze chodziło nam o energię. Kiedy się poznaliśmy, mieliśmy tyle pomysłów, które zamierzaliśmy zrealizować. Rozmawialiśmy o tym, co chcielibyśmy osiągnąć i doszliśmy do wniosku, że pragniemy żyć dla muzyki. Wkrótce potem nagraliśmy nasze pierwsze demo i podpisaliśmy kontrakt z niezależną wytwórnią. To był zdrowy sposób na osiągnięcie sukcesu. Wiesz, na początku byliśmy bardzo małą kapelą, musieliśmy odbyć masę tras i zdobyć sobie fanów. W dzisiejszych czasach twój debiutancki album musi trafić na pierwsze miejsce listy przebojów, inaczej wylatujesz z biznesu. Na pozycję na rynku trzeba sobie zapracować, a to trwa. Mam wrażenie, że obecnie nikt już nie daje muzykom tyle czasu, bo wszyscy chcą wyników natychmiast.
Robert Flux: Dorastaliśmy w latach 80-tych. Na niemieckim gruncie dominowały wtedy dwie interesujące nas sceny: elektroniczna, z takimi wykonawcami jak Deutsch-Amerikanische Freundschaft, Kraftwerk, Einsturzende Neubauten... nieco później do kręgu naszych zainteresowań dołączyły brytyjskie Depeche Mode, The Cure, Joy Division... oraz scena rockowa i metalowa, z AC/DC i Motorhead na czele. Próbowaliśmy połączyć te wszystkie wpływy w naszej muzyce, to wszystko, co lubimy, żeby stworzyć coś nowego.
Zgaduję, że jesteście również fanami Franka Sinatry, ponieważ, gdy was po raz ostatni widziałem w Czechach na festiwalu "Masters of Rock 2008", graliście cover jednego z jego przebojów...
Dero Goi: Moje horyzonty muzyczne są dosyć szerokie. Kocham też jazz, swing, muzykę elektroniczną, rock, metal, hard rock... całe mnóstwo rzeczy. Dopóki to mnie porusza, to tego słucham. Nie skupiam się wyłącznie na jednym gatunku. To byłoby jak kazirodztwo, gdybym pieprzył się tylko z jedną sceną (śmiech). Jest niezwykle ważne, by mieć tak bardzo otwarty umysł, jak to możliwe. Oczywiście, Elvis, Sinatra, Dean Martin byli fantastycznymi wykonawcami i za każdym razem mimowolnie się uśmiecham, kiedy słyszę te stare numery. To super sprawa, bo słuchanie ich muzyki jest wyjątkowo relaksujące. Wielu muzyków, wiele zespołów traktuje siebie zbyt poważnie.
Jak niektórzy z norweskich black metalowców?
Dero Goi: Chyba tak, ale nie przypuszczam, by każdy z nich siedział w tym aż tak głęboko. Są pewnie tacy, którzy wracają po koncercie do domu, zajmują się swoimi dziećmi czy rodzinami, idą na grilla. To wszystko sprowadza się do stereotypów i odgrywania roli.
Robert Flux: Na grilla idą w pełnym makijażu, za każdym razem.
Dero Goi: (śmiech) Bo mają to wytatuowane na stałe.
Robert Flux: Taki grill mógłby wyglądać całkiem zabawnie (śmiech). Albo rodzinne zakupy (śmiech).
Dero Goi: Graliśmy z paroma blackmetalowymi załogami, na przykład z Mardukiem. I wiesz, to był niezapomniany widok, kiedy stali na scenie o pierwszej po południu, słońce przygrzewa, a oni w pełnym malunku, ryk i szatan. Może to jest kwestia podejścia, pewna umiejętność zabawy stereotypami. Nasz nowy album zmierza w takim właśnie kierunku, tej zabawy stereotypami. To ważne, by potrafić śmiać się z samego siebie i mieć dystans do własnej osoby. Jeśli komuś tego brakuje, to kończy jako smutny człowiek i często staje się obiektem drwin innych.
Jak już tak rozmawiamy o różnych gatunkach muzycznych i trzymaniu się swojej roli, zastanawia mnie, co sądzisz o kondycji dzisiejszego przemysłu muzycznego?
Dero Goi: Przykro mi patrzeć na te programy castingowe, których pojawia się coraz więcej. Wiesz, "Idol" i to, co lansuje MTV. Ta moda dotarła już chyba do większości krajów. Cholernie ciężko jest teraz zacząć i zdobyć kontrakt normalnym kapelom, które w garażu nagrywają swoje pierwsze dokonania. Bo w muzyce zapanowała kultura fastfoodowa. Wiesz, program telewizyjny kreuje nową gwiazdę, żeruje na niej przez pół roku, po czym wypluwa ją i tworzy sobie nową. To właśnie o tym traktuje nasz utwór "Gott Ist Ein Popstar". Wielu ludzi błędnie interpretowało go jako antyreligijny, ale nie taki jest jego prawdziwy wydźwięk. Ten numer przeciwstawia się bogom wyprodukowanym przez telewizję.
Ok, ostatnie pytanie. Jak to się stało, że nigdy dotąd nie zagraliście w Polsce? A w każdym razie nie przypominam sobie, żeby tak było...
Robert Flux: Nie, nigdy nie graliśmy w Polsce. Wiesz, jeśli o nas chodzi, to chętnie dalibyśmy koncert w każdym państwie na świecie. Tylko najpierw ktoś musi nas zaprosić i zorganizować całość. Zdajemy sobie sprawę z tego, że mamy fanów w różnych zakątkach globu. Widać to zwłaszcza dzięki takim portalom, jak YouTube czy MySpace i po odzewie, jaki tam otrzymujemy. Słuchają nas choćby ludzie z Argentyny, Australii czy Japonii i oni wszyscy chcieliby zobaczyć nas u siebie. My też tego chcemy, lecz podróż do tak odległych krajów nie jest tanią sprawą, a jeżeli na miejscu brakuje wsparcia ze strony dystrybutora, agenta czy promotora, to nie ma możliwości, by udało się takie przedsięwzięcie zrealizować.
Oomph!, Praga 25.04.2010, fot. Verghityax
Dero Goi: O ile mnie pamięć nie myli, to dostaliśmy zaproszenie z Polski dwa razy. W pierwszym przypadku mieliśmy wystąpić na jakimś festiwalu, nie pamiętam na jakim...Tto było po europejskiej trasie, jaką zrobiliśmy z HIM. Crap złapał kontuzję i musiał się na jakiś czas udać do szpitala, więc nie mogliśmy wówczas zagrać. Kiedy chciano nas ściągnąć ponownie, akurat urodził się mój pierwszy syn... rozumiesz. Bardzo chcielibyśmy zagrać w Polsce i mamy nadzieję, że dojdzie do tego w najbliższej przyszłości.
Ok, wielkie dzięki za rozmowę. To była prawdziwa przyjemność.
Dero Goi: Również dziękuję.