zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

wywiad: Mustasch

1.07.2003  autor: BadBlood

Wykonawca:  Hannes Hansson - Mustasch (gitara)

Szwedzki Mustasch to jedno z największych objawień ubiegłego roku. O sprawach z zespołem związanych, nagrywanej właśnie nowej płycie i życiu na trasie porozmawiałem z jego gitarzystą, Hannesem Hanssonem.

strona: 1 z 1

rockmetal.pl: Witaj Hannes! Mustasch - cóż to za głupia nazwa?

Hannes Hansson: Ta nazwa powstała jako żart, ale wkrótce zaczęliśmy traktować ją poważnie. Spodobała nam się. I jak się zdaje, wszyscy mają o niej swoje zdanie. Mogą ją kochać lub nienawidzieć, ale nie zapomną jej. Tak więc jest to idealna nazwa dla zespołu. Osobiście nawet już nie myślę o tym, co ona oznacza. Ta nazwa, logo, muzyka zespołu i jego członkowie tworzą jedność, która jest po prostu fenomenem - Mustasch.

Wiem, że 22 kwietnia weszliście do studia, by z producentem Jacobem Hellnerem (znanym ze współpracy z m. in. Rammstein i Clawfinger) nagrać nową płytę. Jak wam idzie, ukończyliście już sesję nagraniową? I jak się pracuje z Hellnerem?

Z Jacobem pracuje się świetnie. Jest profesjonalistą w każdym calu, o wszystko potrafi zadbać. No i przede wszystkim naprawdę czujemy, że gość wie o co nam chodzi. Faza pre-produkcyjna trwała tym razem pięć miesięcy, ostatnio był to ledwie miesiąc. Mamy nadzieję, że wykonaliśmy krok w dobrym kierunku. No i nagrywamy w Sztokholmie, co oznacza, że możemy się skupić wyłącznie na tym co tu robimy, w żaden sposób nie pochłaniają nas nasze "cywilne" sprawy. To wielka różnica. Warunki są więc dobre do tego, by nagrać jeszcze lepszą płytę. Zarejestrowaliśmy już ścieżki perkusji, basu i gitar, w tej chwili Ralf (Gyllenhammar - głos, gitara - red.) dogrywa wokale. Pierwszy singiel/video zaplanowany jest na koniec sierpnia, album ukaże się na przełomie września i października.

Czego możemy oczekiwać po nowym materiale? Mam nadzieję, że nie odejdziecie zbytnio od tego, co zapoczątkowane zostało na debiutanckim mini albumie "The True Sound of the New West" i później zaowocowało atomowym wykurwem, który znamy z ostatniej płyty Mustasch - "Above All"?

Nagraliśmy trzynaście kawałków, a na płycie najprawdopodobniej znajdzie się dziesięć z nich. Wciąż są one bardzo ciężkie, bardzo diabelskie, ale pojawiło się też więcej mocnych refrenów. Ogólnie rzecz biorąc sądzę, że to najlepszy materiał, jaki do tej pory nagraliśmy. Pisząc utwory zwracaliśmy baczną uwagę na to, jak ostatecznie będzie brzmiał cały album, wymieszaliśmy więc szybkie kawałki z ciężkimi i wolniejszymi. Trudno na razie mówić o końcowym rezultatcie, ale jak na razie sesja nagraniowa to bardzo przyjemne doświadczenie. I brzmi to świetnie. Jeden z utworów zatytułowany jest "Rat-Safari" i taki tytuł będzie też chyba nosiła cała płyta. Planujemy na pierwszych kilku tysiącach kopii zamieścić bonus w postaci numeru zarejestrowanego na koncercie w Kolonii.

Mustasch to dla wielu ludzi - także dla mnie - kapela, która wyskoczyła właściwie znikąd i z miejsca stała się jedną z ulubionych. Diabelsko brzmiące riffy i świetne wokale Ralpha, bardzo zresztą przypominające głos Iana Astbury'ego z The Cult, są dokładnie tym, czego oczekuję od grupy grającej ciężkiego rocka i ten warunek spełniacie wręcz idealnie. Biorąć pod uwagę to, że każdy z was urodził się pod koniec lat '60-tych, podejrzewam, że nie jesteście nowicjuszami na scenie? Co robiliście przed założeniem Mustasch? Jak doszło do tego, że kapela powstała?

Graliśmy już kiedyś razem. Mieliśmy zespół o nazwie Grindstone, był to bardziej rock'n'rollowy projekt. Wiesz, wczesny Aerosmith, Black Crowes, Stonesi, Zeppelini... te klimaty. Grał z nami wtedy inny wokalista, a Ralf tylko śpiewał. Ale kapela się rozpadła chwilę przed wejściem do studia i jedyną pamiątką z tego okresu jest wydany na szwedzkiej kompilacji zatytułowanej "Gothenburg Project" utwór "Grindstomp". Później Ralf, po opuszczeniu zespołu przez Tony'ego Jelenkovica, został nowym wokalistą B-Thong. Stam (Mats Johansson - bas - red.) założył nową grupę rock'n'rollową Hot Love, Dojan (Mats Hansson - perkusja - red.) zaczął bębnić w Tornado Babies, a ja wspólnie z Ralphem pisałem kawałki zainspirowane wczesnymi płytami Alice'a Coopera i Cockney Rebel. Wynajmowaliśmy wtedy wspólnie mieszkanie, ja grałem na gitarze, a Ralf na pianinie. W domowych warunkach zarejestrowaliśmy kilka kawałków, ale niestety wszystkie nam poginęły. Zacząłem wreszcie męczyć Ralfa, żeby znowu założyć kapelę. Kapelę, w której moglibyśmy grać patenty z lat siedemdziesiątych, które zawsze były naszą prawdziwą miłością. Kiedy pomyśleliśmy o tym, kogo zaprosić do współpracy, wybór był bardzo prosty. O ile pamiętam zaczęliśmy próby jakoś w okolicach Bożego Narodzenia 1997 roku. Na samym początku na perkusji grał Per Helm (eks-Union Carbide Productions - red.). Ale wkrótce okazało się, że zbyt zajęty jest on swoimi osobistymi sprawami. Więc kiedy zdecydował się odejść, zadzwoniliśmy do Dojana i od razu do nas dołączył. To było na przełomie kwietnia i maja 1998. Pierwsze demo nagraliśmy w lipcu tego samego roku.

Co sprawiło, że sięgnęliście po takie brzmienie, so was zainspirowało? Kapele typu The Cult, Black Sabbath, Danzig czy AC/DC zapewne należą do waszych ulubionych? Jakie inne rzeczy mają wpływ na waszą twórczość? Może krajobrazy wyspy Orust, na której razem z bratem Matsem mieszkacie?

Przyznam się, że kiedy usłyszałem Kyuss czy Fu Manchu, zwaliło mnie z nóg. Wspaniale było zdać sobie sprawę, że ludzie pozwalają sobie teraz na nagrywanie takiej muzyki. Wtedy właśnie zdecydowaliśmy, że skoro oni mogą to robić, to my też zrobimy co chcemy. Jak już wspomniałem, naszymi ulubieńcami zawsze byli Black Sabbath. Nasze brzmienie to mikstura tych dwóch części składowych. I chyba nie jest zbyt dziwne to, że zostaliśmy nazwani kapelą stoner rockową. Nigdy co prawda nie było to naszą intencją i mam nadzieję, że nowa płyta to udowodni. Nie żebym miał coś przeciwko stonerowi, ale kojarzenie nas tylko z tym gatunkiem jest trochę frustrujące. Lubimy grać prosto. Masz rację jeśli chodzi o te kapele, AC/DC to doskonały przykład prostoty, która dociera do każdego. No i masz też zdecydowanie rację co do archipelagu na zachodnim wybrzeżu Szwecji. To wspaniałe źródło inspiracji, a także idealne miejsce na ucieczkę od świata dla zmęczonego umysłu. Mam w sobie coś zarówno pięknego jak i fatalnego.

Skoro już o Orust mówimy, to wiem, że wasze demówki nagrywane było w "przenośnym" studiu usytuowanym na tej wyspie, a zespół mógł wtedy "pracować w narzucnym przez siebie tempie i przeplatać sesje nagraniowe żeglowaniem po archipelagu"? Jak wspominacie tamte czasy i nagranie, bardzo różnią się one od tego, co Mustasch gra teraz? Co się zmieniło w waszych życiach od tego czasu?

No więc przede wszystkim zostałem ojcem. To dla mnie ogromna różnica. Zdecydowanie zmieniło to mój punkt widzenia na życie. Na pewno nie jest idealną sytuacją jeżdżenie w trasy z zespołem podczas gdy twoja kobieta musi się w domu zająć dzieckiem. Ale dzięki mojej dziewczynie udaje się nam to jakoś połączyć. A pomijając to, sytuacja całego zespołu bardzo się zmieniła, kiedyś byliśmy czterema gośćmi grającymi razem dla zabawy kilka razy w tygodniu, teraz to swego rodzaju biznes. Wiesz, teraz to nasza praca, staramy się z niej utrzymać. Nasz rozkład zajęć zupełnie się zmienił, dzielimy czas na pisanie utworów, próby, nagrywanie, koncerty promocyjne, trasy i tak dalej... To po prostu nasza praca. Teraz to dużo więcej niż tylko granie i robienie kawałków. Wiesz, układy z wytwórniami, gadżety i inne sprawy. Ale mogę uczciwie powiedzieć, że ciągle jesteśmy tymi samymi ludźmi, robimy to, co kiedyś sobie postanowiliśmy. Trzymamy się, na każdej płaszczyźnie, swoich zasad. Jeśli chodzi o nagrywanie demówek, był to cudowny okres. Wszystko było takie świeże. Graliśmy razem ledwie kilka miesięcy kiedy zaczęliśmy nagrywać pierwsze demo. To było prawdziwe wariactwo. Pożyczaliśmy sprzęt do nagrań od przyjaciół, wieloślad i mikser były własnością Bjorna Olsona (eks-Union Carbide Productions, także The Soundtrack Of Our Lives - red.). Sprzęt ten ustawiliśmy w szopie na podwórku, instrumenty i wzmacniacze mieliśmy w domu. Ale że kabel od pilota był za krótki, więc Stam za każdym razem wybiegał, wciskał guzik, wbiegał spowrotem i łapał się za bas. Noce spędzaliśmy popijając i nagrywając dziwne dźwięki z zewnątrz, dość interesujące doświadczenie. I pamiętam, że kiedy wreszcie skończyliśmy, po raz pierwszy zgodziliśmy się, że jesteśmy w pełni zadowoleni rezultatem. Możnaby właściwie rzec, że bardzo żałujemy, że to się już w ten sposób nie odbywa. No ale, do cholery, trzeba iść do przodu... A koniec końców wszyscy wolimy jednak dzisiejsze profesjonalne metody.

A lubicie dzisiejszą nowoczesną muzykę? Kupujecie płyty zespołów promowanych teraz przez media, np. Limp Bizkit czy inny tego typu metal dla rowerzystów, czy pozostaliście przy surowych brzmieniach przejętych od dobrych starych Sabbathów i chcecie grać tak samo prosto? A skoro przy prostocie jesteśmy, czy nie czujesz, że swego rodzaju uzależnienie od starych brzmień was w jakiś sposób ogranicza? Wiesz, jesteście zajebistą kapelą, nie zmienia to jednak faktu, że w muzyce tej właściwie wszystko zostało powiedziane kilkadziesiąt lat temu... Dbasz o to?

Właściwie nie mam za bardzo czasu i energii na muzykę inną niż nasza. Nie jestem w sobie zadufany, takie są fakty. Może ma to coś wspólnego z wychowywaniem małego dziecka. One raczej nie są ciche. Oczywiście wychodzi wiele nowej, świetnej muzyki. Lubię na przykład QOTSA, Monster Magnet, Fu Manchu. Ale masz rację, wolimy stare brzmienia. Z nich właśnie czerpiemy inspiracje i nawet jeśli nie słuchamy tej muzyki codziennie, mamy jasny obraz tego jak chcemy brzmieć. To stara recepta, ale wciąż nie przeterminowana. I nie powiedziałbym, że patrząc w przeszłość się ograniczamy, aż takimi ortodoksami nie jesteśmy. Inspiruje nas wszystko co dobre. Zdarza nam się nawet spojrzeć czasem do przodu...

Z jakim odbiorem spotkała się płyta "Above All"? Osobiście nie spotkałem się z żadną negatywną o niej opinią, a kilku moich kumpli twierdziło nawet, że jest to "najlepsza płyta, jaką The Cult kiedykolwiek nagrał" (i w tym żarcie jest więcej prawdy niż na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać). Jak się krążek sprzedał? Czy nominacja do szwedzkich nagród Grammy miała na to jakiś wpływ?

Album sprzedał się świetnie! Był przez 17 tygodni na liście 40 najlepiej sprzedających się w Szwecji płyt. Wielu ludzi zwróciło na nas uwagę. EMI, a raczej Capitol, bo tak się teraz nazywają, wykanał kawał dobrej roboty. Współpracowaliśmy przede wszystkim ze szwedzkimi i niemieckimi oddziałami tej firmy i bardzo w nas tam wierzyli, nie mamy na co narzekać. Ciągle czekamy na wyniki sprzedaży na kontynencie. Nominowano nas do Grammy zbyt późno, by miało to wpływ na sprzedaż, w momencie ogłoszenia nominacji płyta była na rynku już prawie rok. Ale na pewno daje to duże nadzieje w związku z nowym albumem.

Mieliście podczas nagrywania "Above All" ogólne wyobrażenie tego, jak ten album powinien być skonstruowany, czy po prostu nagraliście kawałki i wrzuciliście je na płytę bez zwracania szczególnej uwagi na ich kolejność? Jak wygląda proces komponowania utworów w Mustasch? Oto cytat z wywiadu udzielonego niedawno przez Dave'a Wyndorf z Monster Magnet: "Powiem wam coś o pisaniu kawałków. Musisz włożyć w to gówno całego siebie. To jest muzyka! Utwory! Rock'n'roll! Żyję muzyką i gram ją każdego dnia. W starcy czasach Magnet, pisałem utwory w myślach podczas pracy, potem wracałem do domu i pisałem kolejnych cztery-pięc godzin i cały weekend". Co ty na to?

W naszym zespole takim maniakiem jest Ralph. On naprawdę żyje tworzeniem kawałków 24 godziny na dobę. Pamiętam, w nawiązaniu do tego co powiedział Wyndorf, jak to było gdy pracowałem w fabryce Volvo w Goeteborgu. Z rana człowiek był zbyt śpiący by cokolwiek wymyśleć, ale w okolicach śniadania pomysły zasuwały jeden za drugim. Śmiesznie jest jak stoisz robiąc to, co masz do zrobienia w ogóle o tym nie myśląc i pozwalająć płynąć swoim własnym myślom i inspiracjom. Problem w tym, że kiedy wracałem do domu znowu byłem zbyt zmęczony. Nigdy nie udało mi się niczego zapamiętać. Rzekłbym, że Ralph tworzy jakieś 80% naszego materiału, a ja resztę. Część kawałków Ralph pisze sam, ale zazwyczaj dokładam jakiś riff czy melodię. Ale pracujemy wszyscy razem jako zespoł kiedy trzeba zaaranżować dany numer. Każdy z nas dokłada coś od siebie. Mówią nam, że jesteśmy bardzo demokratyczną kapelą, na dobre i na złe. Czasami zdarza się, że mamy cztery różne pomysły, co bywa problemem. Ale kiedy mieliśmy nagrywać "Above All", sytuacja była nieco inna. W planie mieliśmy kolejny 6-utworowy mini CD. Nagle zadzwonili z EMI i powiedzieli, żeby nagrać 10 kawałków więcej, bo wydamy pełnowymiarowy krążek. To było w środku lata, byliśmy na trasie promującej "The True Sound..." A jak mówiłem wcześniej, akurat zostałem ojcem więc byłem bardzo zajęty.Była to dla nas zupełnie nowa sytuacja. No więc Ralph, jak to on, przysiadł nad nowymi kawałkami i dzięki niemu wszystko się udało (wielkie dzięki dla niego za to). Wejście do studia (Oral Majority Recordings - red.) było bardzo chaotycznym okresem. Nie zdążyliśmy nawet skończyć letniej trasy, ciągle więc pakowaliśmy i rozpakowywaliśmy sprzęt. Części utworów nie graliśmy nawet na próbach, więc do ostatniej chwili musieliśmy nad nimi pracować. Ale wszystko się udało (także dzięki naszemu producentowi - Roberto Lahgiemu). Jesteśmy z płyty bardzo dumni. Czy ktoś kiedyś powiedział, że sztuka to lekka praca?

Jakie masz wrażenia z trasy po Niemczech, którą zrobiliście na początku roku? Dobrze się bawiliście? Byłem na rozpoczynającym tornee koncercie w berlińskim klubie Knaack i przyznam się, że powaliliście mnie na kolana. Jak reagowała na waszą muzykę raczej chłodna przecież niemiecka publiczność na następnych gigach?

Zajmie nam trochę czasu zanim staniemy się w Niemczech tak popularni jak u nas na północy. To dla nas wciąż swego rodzaju nowy rynek. Ale fajnie jest zacząć to wszystko od początku, ciężko pracować by wygrać sobie publiczność. A jeszcze fajniej jest, gdy ci się to udaje. Kiedy po gigu słyszysz ciągle outro z "The Dagger", znowu i znowu... (Mamy dwunastominutową wersję z koncertu w Kolonii) Świetnie się w Niemczech koncertuje. Scorpio, nasza agencja koncertowa, zawsze potwierdza swój profesjonalizm, bardzo o nas dbają. Media też były bardzo dobrze do nas nastawione. Niemiecka publiczność bardzo się od skandynawskiej różni. Mniej ją interesuje impreza, za to poważniej podchodzi do samej muzyki. Może czasami wydawać się, że Niemcy rzeczywiście są chłodni, ale osobiście uważam, że są po prostu inni i można się do tego przyzwyczaić. Zresztą Ralph świetnie daje sobie radę z rozruszaniem ludzi. Na trasie "Above All" wszystko poszło zgodnie z planem. Przełamaliśmy lody. Nie wyprzedaliśmy wszystkich biletów, ale wygrywamy bitwę za bitwą. Tylko poczekaj... W Berlinie było fajnie. Nowa trasa, nowy zespół supportujący. To zawsze coś szczególnego. Tylko bolał mnie brzuch, czego mam nadzieję nie było widać. Dla mnie to już standart przy wjeździe do Niemiec. Jak ostatnio graliśmy z Rose Tattoo było tak samo. Pierwsze dwa dni spędziłem w toalecie. Wszystko przez moją córkę. (Ale ciągle się śmieję jak pomyślę jak moja półtoraroczna wtedy córa wykończyła (wokalistę - red.) Angry'ego Andersona! On i jeden z ich gitarzystów byli w złej formie jeszcze dzień po mnie. He, he. Wtedy wolałem nic nie mówić...)

Z kim i gdzie do tej pory udało wam się zagrać? Pamietasz jakieś szczególnie ciekawe sytuacje, które wam się podczas trasy wydarzyły? Jak w ogóle zachowujecie się na trasie, dużo pijecie? A może coś więcej? Wiesz, stoner często kojarzony jest z narkotykami...

Jak na razie najważniejszym wydarzeniem w naszej historii był występ na ubiegłorocznej edycji Roskilde. Dla ludzi ze Skandynawii ten festiwal jest czymś szczególnym. Zagranie tam to swego rodzaju spełnienie młodzieńczych marzeń. Kiedy jesteś na trasie, jedyną rzeczą, o którą nie musisz się martwić, jest dostępność narkotyków. Jakaś butelczyna też się zawsze pod ręką znajdzie. Staramy się na to uważać. Oczywiście co jakiś czas robimy imprezkę, ale jeśli chodzi o twardsze rzeczy, to już żeśmy z tym skończyli. Bawiliśmy się w to trochę za młodu. Wiesz, odbijało nam, żyliśmy jak gwiazdy rocka... już nie potrzebujemy tego robić. Dobrze się na trasie bawimy, ale traktujemy wszystko dużo poważniej. To nasza praca! Ale i tak bywa nieciekawie. Razem z ekipą techniczną jest nas siedmiu, w busie praktycznie jeden drugiemu siedzimy na kolanach, śpimy razem w hotelach słuchając chrapania, zgrzytania zębów i wąchając brudne skarpety innych. Wtedy przyjaźń nie znaczy nic... Pod koniec sezonu koncertowego wszyscy mamy siebie serdecznie dość. Zabawne jednak, jak szybko zapominamy o trudnościach. Po kilku tygodniach rozłąki zaczynamy grać nowy materiał i jesteśmy gotowi znowu ruszyć w trasę.

Pomimo tego, że nie jesteście jeszcze zbyt dobrze w Polsce znani, znalazłoby się zapewne kilku ludzi, którzy chętnie wybraliby się na wasz koncert lub kupili nowy album w pobliskim sklepie płytowym. Jak długo mamy na to czekać? A tak swoją, drogą, planujecie może reedycję demówek?

Nie sądzę, żeby dema miały się kiedyś oficjalnie ukazać. Na pewno nie w najbliższej przyszłości. Ale nowa płyta powinna być wydana jednocześnie w całej Europie. Miejmy więc nadzieję, że piewrszy singiel pojawi się w sierpniu także w Polsce. Domagajcie się tego od polskiego EMI. I, mówię całkiem szczerze, cudownie by było zagrać w Polsce.

Od lat intryguje mnie kwestia tak wielkiej ilości działających w Szwecji kapel grających ciężkiego rocka. Jak wyjaśnisz ten fenomen? Polecisz ludziom odwiedzającym www.rockmetal.pl jakieś nowe nazwy?

Kiedy my dorastaliśmy w kraju panował lepszy klimat ekonomiczny i kulturalny. Każdy miał możliwość pobierania lekcji gry na jednym instrumencie za darmo. Były one opłacane przez lokalny samorząd. Pomimo cięć budżetowych sztuka ciągle jest subsydiowana. Co oznacza mniej więcej tyle, że kiedy założysz z kumplami zespół, to powiedzmy dołożą ci do sali prób, może strun i pałeczek do perkusji... Te dwie rzeczy bardzo pomogły stworzyć "zagadkę szwedzkiej muzyki". Nastolatkowie mają szansę na dobry start w świat muzyki, łatwiej tez im zapłacić za salę, co przecież tak czy owak nie jest takie proste. Niestety kwoty na to przeznaczane są coraz mniejsze. A dlaczego cięzki rock jest tu tak lubiany? Nie wiem. Zauważ, że rock jest bardzo popularny w całej pólnocnej Europie. Może pasuje on do klimatu. Jak powiedział kiedyś Joey Tempest - nikt nie napisze heavy metalowego kawałka na Bahamach... Naprawdę chciałbym wymienić kilka nowych kapel, bo jest ich tu wiele, ale kiedy musisz, ciężko przypomnieć sobie ich nazwy... Mogę polecić Commander, utrzymany w klimatach lat osiemdziesiątych projekt stworzony przez ludzi grających kiedyś w B-Thong. Sparzansa. Blake, fińska grupa.

A co sądzisz o przemyśle muzycznym jako takim? Ralph nie był chyba zbyt entuzjastycznie do niego nastawiony kiedy pisał tekst do "Into The Arena"? Cóz, tam więcej się gada niż robi. Wygłada na to, że boją się inwestować w niekomercyjne kapele. Mam nadzieję, że to się zmieni. Na to wygląda. Ale cały przemysł muzyczny narzeka na ciężkie czasy, obniża wypłaty swoim ludziom.

Poczekamy, zobaczymy. Uważam, że musimy odejść od modelu, w którym głodny zysku przemysł zgarnia wszystkie dochody i zmienić go na taki, w którym forsa trafia do ludzi, którzy ją zarobili. Czyli na przykład do nas. Nie wiem jak to powinno wyglądać, ale moim zdaniem nienormalne jest, że muzycy zgarniają najmniej. Nie sądzę, by ludzie zdawali sobie sprawę jak bardzo kontrolowane są ich decyzje o tym czego słuchać, a czego nie. Ale tu także dostrzec trzeba dwie strony medalu. Gdy wytwórnie robią forsę na głupich letnich składankach, oznacza to, że więcej będą mogły wydać na nas.... Cóż, jak sam widzisz, pytasz się nie tej osoby co trzeba. Ja po prostu gram w kapeli i chcę, by nasza muzyka dotarła do tak wielu ludzi, jak to tylko możliwe!

Ok, Hannes, to by było na tyle. Dodasz coś na zakończenie? Dzięki za rozmowę, życzę powodzenia!

Mamy nadzieję, że dzięki nowej płycie zaistniejemy w Europie, a następnie podbijemy resztę świata. Marzy nam się Japonia, Australia, Południowa Ameryka... A przede wszystkim chcielibyśmy się utrzymywać z grania. Wtedy jeszcze bardziej moglibyśmy skoncentrować się na pisaniu. Mamy do stworzenia jeszcze wiele płyt... Usłyszycie o nas wkrótce!

« Poprzednia
1
Następna »
Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołu

Na ile płyt CD powinna być wieża?