zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

wywiad: Moonlight

2.01.2007  autor: RJF

Wykonawca:  Maja Konarska - Moonlight (wokal)

Moonlight niezmordowanie szuka nowych brzmień, przeciera nowe szlaki. Będący niegdyś przedstawicielem gotyku zespół, obecnie oddala się od swoich korzeni i zmierza ku nowym obszarom, czego wynikiem jest płyta "Integrated in the System of Guilt". Jakie są to obszary? O tym, i nie tylko, opowie wokalistka grupy - Maja Konarska.

strona: 1 z 1

rockmetal.pl: Na kilku ostatnich płytach Moonlight był zespołem, który intensywnie poszukiwał. Czy na "Integrated in the System of Guilt" nadal poszukujecie, czy już znaleźliście?

Maja Konarska: Nie można powiedzieć, że znaleźliśmy. To są dalsze poszukiwania. Może znaleźliśmy na dzień dzisiejszy, ale już zaczęliśmy tworzyć następny materiał i rozpoczęły się kolejne poszukiwania. Myślę, że kolejna płyta będzie znowu inna. Poszukujemy dalej, na pewno.

A czy wiecie, w którym kierunku te poszukiwania będą zmierzały?

Nie (śmiech). W naszym kierunku. Nie mamy konkretnego kierunku, w którym będziemy podążać. Siadamy, gramy i tyle.

Wydajecie płyty niemal co roku. Można pomyśleć, że kipicie od nowych pomysłów. Jak to jest w rzeczywistości?

Ta płyta powstawała w krótkim czasie. Materiał komponowany był w ciągu trzech miesięcy, a z reguły komponujemy przez około pół roku. Troszkę się obawiałam, że nie zdążymy, ale jakoś się udało. Gdy weszliśmy do studia jeszcze trochę dodaliśmy. Kilka elementów zagraliśmy na żywo, bo mamy taki komfort, że mamy dość dużo czasu w studiu na pracę.

Podczas prac w studiu doszło do kilku zmian. Niektórzy muzycy pozamieniali się instrumentami...

Muzycy zamieniali się instrumentami, kiedy graliśmy na żywo. Tak wymyślili sobie moi koledzy z producentem: jest pierwsza w nocy, zróbmy sobie happening, możemy usiąść do instrumentów, włączyć zapis i sobie trochę pograć. I tak powstały trzy półgodzinne happeningi, z których wybraliśmy najlepsze fragmenty. Wykorzystaliśmy je na przykład jako wstęp do płyty, jako przerywniki, jako końcówki utworów. Gitarzysta siedział przy klawiszach, basista grał na gitarze, zamieniali się w trakcie nagrywania.

Na nowej płycie pojawił się gość, którym jest Adam Sypuła, wokalista zespołów Ctrl-Alt-Del i Ptaky. To osoba z trochę innej bajki. Jak doszło do waszego spotkania?

Był taki pomysł, żeby na tej płycie oprócz mnie zaśpiewał ktoś inny. Miał być to męski głos. Rozmawialiśmy z Marcinem (Borsem - przyp. red.), producentem, i Adam jako pierwszy przyszedł nam do głowy. Znamy go od kilku lat. Uważam, że to jeden z najlepszych głosów w tym kraju: wybitny wokalista, mający mnóstwo pomysłów na linie melodyczne. On wymyślił linie wokalne, które śpiewa, napisał fragmenty tekstów, które są na płycie. To, co śpiewa, jest jego. Bardzo ubarwił tą płytę. Na początku miał zaśpiewać tylko w jednym utworze, ale zaśpiewał w dwóch.

Adam jest autorem dwóch tekstów na płycie, z czego jeden śpiewasz ty. Czy łatwo ci było powierzyć mu funkcję autora tekstów? Czy mogłaś mu w tej kwestii zaufać?

Tak. Słyszałam jego wcześniejsze dokonania i wiedziałam, że to, co wymyśli na pewno będzie dobre. Że nie będzie tandety. Wiedziałam, że on sobie świetnie poradzi i tak było.

Od płyty "Audio 136" można mówić o nowym obliczu Moonlight. Dlaczego akurat wtedy postanowiliście poszukać innych ścieżek? Czy uznaliście, że wszystko wyeksploatowaliście na swoim poprzednim polu?

Może nie tyle wyeksploatowaliśmy tamte rejony muzyczne, ile nie bardzo chcieliśmy już tak grać. Chcieliśmy poszukać innych środków wyrazu, innych dźwięków, innych brzmień. "Audio 136" to był nasz najgwałtowniejszy zwrot, ale już na płytach "Yaishi" i "Candra" były zapowiedzi zmian. Teraz dalej szukamy.

Muzykę Moonlight określiliście kiedyś "soundtrackiem do horroru". Skąd się to u was wzięło?

Teraz też jest to muzyka do horroru. Osoby, które już słyszały nową płytę mówiły, że jak się jej słucha przy zgaszonym świetle, ma się wrażenie, że ktoś stoi za plecami (śmiech). Można powiedzieć, że od czasów płyty "Audio 136" chcielibyśmy zilustrować naszą muzyką jakiś horror. Podoba nam się tworzenie takiego nastroju. Już na samym początku tworzyliśmy mroczną muzykę, tylko wtedy był to mrok inspirowany zamkami, królewnami i tego typu rzeczami. Osobiście wolałabym taki mrok jak teraz, niż mrok gotycki, który już mi się nieco przejadł. To jest coś, do czego nie chciałabym wracać. Obecna atmosfera jest prawdziwsza. Każdy ma koszmary, każdemu przyśni się horror. I wolę taką estetykę niż czarne koronki, nietoperze i tym podobne. Tylko niech nikt tego nie bierze do siebie (śmiech). Wyrosłam już z tych rzeczy i moi koledzy też. Nadal tworzymy muzykę nastrojową i klimatyczną.

Teksty też są dość przygnębiające. Czy jesteś melancholijną osobą, czy jest to może dla ciebie bardzo inspirujący stan?

Jestem jednostką, która ma skłonności do melancholii. Ale na co dzień jestem pogodna. Jak bym miała być codziennie melancholijna, to już bym dawno strzeliła sobie w łeb. Ale różne odczucia we mnie siedzą. Jestem w końcu kobietą. Poza tym wolę pisać takie teksy, niż teksty wesołe, które są dla mnie nijakie. Tekstów o polityce nie lubię. A teksty o miłości, niech też mają jakiś smutek w sobie. Bo słowa w stylu "ja kocham ciebie, ty kochasz mnie" są nudne i tandetne. Jest kilka osób w Polsce, które piszą świetne teksty, jak Kasia Nosowska czy Lech Janerka. Ale ja nawet nie próbuję zbliżać się do tych rejonów, które oni reprezentują, bo jestem za słaba w pisaniu, więc skupiłam się na swoich uczuciach.

Czy łatwiej jest ci śpiewać swój tekst, czy może wolisz jednak śpiewać czyjeś teksty, bo masz wtedy do nich większy dystans?

Ja przez wiele lat śpiewałam czyjeś teksty i to było dla mnie naturalne. Dopiero jak zaczęłam śpiewać własne teksty, zauważyłam różnicę. Nie mam problemu ze śpiewaniem czyichś piosenek - teraz śpiewam tekst Adama. Jestem nauczona śpiewać czyjś tekst i jestem w stanie to emocjonalnie przekazać. Ale przekazywanie własnych myśli jest bardziej prawdziwe. Lepiej się śpiewa swoje teksty, chociaż ma to pewne minusy, bo to trochę takie latanie na golasa po scenie. Poza kilkoma tekstami, które są wymyślonymi historyjkami, są to moje odczucia, więc jest to pewnego rodzaju obnażanie. Mimo to jednak wolę śpiewać swoje teksty.

Zaintrygował mnie tekst "Noom", tym bardziej że jest przy nim napisane, że pomysł zaczerpnięty został z internetu. O co chodzi?

O to chodzi, że szukałam pomysłów na teksty w wielu miejscach, między innymi w internecie. Miałam też do dyspozycji "sekretne zeszyty" naszego basisty, Michała (Podciechowskiego - przyp. red.), który w zeszytach dużego formatu zapisuje pomysły na teksty piosenek, fragmenty wierszy i książek. W tym roku cierpiałam trochę na brak pomysłów. Bo jak już mam pomysł, to potem go bez problemu rozwinę. W poszukiwaniu inspiracji grzebałam między innymi w internecie. Ludzie zamieszczają tam mnóstwo różnych dziwnych tekstów. Ten tekst był nie podpisany, więc nie wiem kto jest autorem, ale jeżeli ktoś się do mnie zgłosi i udowodni, że go napisał, bardzo chętnie go dopiszę jako współautora. Nie jest to dokładnie ten sam tekst, ale chodzi o sam pomysł. Może on się wydaje banalny, jak się go słucha za pierwszym razem, ale jest w nim drugie dno. Nasz Moonlight tak bardzo się zmienił, że już nie znajdzie się księżyca w naszym graniu. To już było i minęło. Myślę, że człowiek, który go napisał, zrobił to ot tak sobie. Ja starałam się wyciągnąć z niego drugie dno.

O sesji dotyczącej tej płyty powiedziałaś: "była to najspokojniejsza praca w studiu, jaką do tej pory przeżyłam (płakałam tylko raz)". To dobrze, czy źle?

(śmiech) Ja jestem bardzo emocjonalna. Z reguły są takie momenty, że zaczynam płakać z nerwów, albo z bezsilności, jak mi coś nie wychodzi, albo jak producent lub koledzy marudzą, a ja czuję niemoc. Nie krzyczę, nie denerwuję się tylko od razu łzy lecą jak groch. Tym razem było tak spokojnie, że tylko raz zdarzyło mi się zdenerwować. Praca była wybitna, był spokój, było wyciszenie. Dobrze wiedzieliśmy, o co nam chodzi. Mieliśmy wszystko ładnie zaplanowane i wyrobiliśmy się w terminach. Mam nadzieję, że następnym razem będzie tak spokojnie, że ani razu nie zapłaczę.

Pytam się, bo niektórzy artyści uważają, że konflikty w studiu jednak są pożyteczne, bo bardzo ich motywują i są bardzo twórcze.

Tak, ale my mieliśmy sporo konfliktów w trakcie komponowania utworów, więc w studiu byliśmy na tyle dogadani, że wiedzieliśmy o co nam chodzi. W trakcie komponowania zawsze są konflikty. Jesteśmy różnymi ludźmi, słuchamy różnej muzyki i każdy ma troszeczkę inną wizję utworu.

Gracie razem od piętnastu lat. Jakie chwile utkwiły ci najbardziej w pamięci z tych lat?

Pierwsza próba. Trwała pięć godzin bez przerwy. Byłam wtedy kompletnie zielona i nie rozumiałam tak naprawdę, o co chodzi kolegom, bo wcześniej śpiewałam w zespołach religijnych, gospel i w Chórze Politechniki Szczecińskiej. Na szczęście szybko się wpasowałam. Potem pierwsza płyta ("Kalpa Taru" - przyp. red.). Choć wydanie demówki w 1993 roku też było dużym przeżyciem. Potem spotkanie Marcina Borsa, naszego producenta. Nagrywaliśmy w studiu Fonoplastykon już od początku, a Marcin pojawił się, bo ówczesny właściciel studia powiedział nam: "Bors wam nagra płytę, on jest dobry - już jedną płytę nagrał" (śmiech). Chyba nas potraktowali trochę z góry, ale cieszę się, że przy "Floe" pracowaliśmy z Marcinem. Następny istotny moment to jak musiał od nas odejść Daniel (Potasz - przyp. red.) i potem nagraliśmy płytę "Audio 136".

Na początku swojej działalności Moonlight załapał się jeszcze na Jarocin w 1994 roku i na pierwsze Castle Party. Jak porównałabyś atmosferę tamtych koncertów z dzisiejszymi koncertami?

Graliśmy na pierwszym Castle Party, który odbywał się jeszcze w Grodźcu. Było strasznie (śmiech). Było niewiele osób, było zimno, mokro. Ale wtedy publiczność inaczej przyjmowała koncerty. Byli bardziej otwarci, nie było takiego dostępu do muzyki jak teraz. Internetu nie było prawie w ogóle. Przyjęcie było bardziej żywiołowe. Teraz ludzie są chyba bardziej rozpieszczeni, wymagający i stonowani. Mają za dużo możliwości. Jeśli chodzi o Jarocin, graliśmy w ramach "Zimnej nocy" w amfiteatrze, gdzie grała Cytadela, Pornografia i inne zespoły zimnofalowe. Na tym koncercie było mnóstwo ludzi. Pamiętam, że bałam się wyjść do nich na zewnątrz, bo wszyscy byli jacyś straszni (śmiech). I nie wyszłam, mimo że parę osób chciało ze mną porozmawiać. To był ostatni "prawdziwy" Jarocin. Była wtedy duża awantura i na głównej ulicy doszło do poważnej rozróby. Cały czas się obawiałam, że ktoś we mnie rzuci butelką, ale na całe szczęście nic takiego się nie stało. Pamiętam jednak, jak na scenę wyszedł konferansjer i koło jego ucha przeleciała butelka. Mimo wszystko to było fajne przeżycie zagrać w Jarocinie. Kultowe miejsce.

Czy dzisiaj jest łatwiej zaistnieć na scenie? Nie mówię o Moonlight, bo wy macie już wyrobioną markę. Ale gracie z różnymi młodymi zespołami i czy im jest łatwiej zaistnieć dzisiaj, niż wam było wtedy?

Nie, im jest dużo trudniej. Wtedy było mało zespołów. Ludzie chętniej chodzili na koncerty, bo nie było takiego dostępu do muzyki, nie było takiego zalewu zespołów. Wtedy było łatwiej zrobić wrażenie, bo nie było tak wielu zagranicznych koncertów, które są świetne brzmieniowo i świetnie zagrane. Na koncerty przychodziło mnóstwo osób. W Szczecinie, gdzie mieszkamy, na byle jaki (bez obrazy) garażowy zespół przychodziły setki osób. A teraz? Na porządny zespół przychodzi dwadzieścia osób. Teraz w samej Polsce jest tyle zespołów, że grać coś, co zainteresuje ludzi jest bardzo trudną sprawą. A jeszcze mieć szczęście, żeby zainteresowała się tym jakaś firma, dziennikarze, telewizja, radio... Jest dużo trudniej. Ja bym nie chciała dzisiaj zaczynać, bo bym chyba nie dała rady.

Na szczęście początki macie już za sobą. Jakie są wasze plany na przyszłość?

Będziemy robić swoje, wbrew temu co by chcieli słuchacze, którzy lubią stary Moonlight. Tamta muzyka już była i na pewno nie będziemy wracać do tamtego stylu.

Ale nie wypieracie się tego?

Nie, broń Boże my się nie wypieramy! Niektórzy nam to właśnie zarzucają, że zapomnieliśmy o starej muzyce, że nie szanujemy starych fanów. Ale jak możemy nie szanować fanów, grając nowe utwory i chcąc się nimi pochwalić? Nie wypieramy się tego. Są tylko utwory, których już nie będziemy grali na żywo. Chyba, że po poważnych przeróbkach aranżacyjnych. Jest taki pomysł, żeby wybrać kilka, kilkanaście utworów z tych najstarszych płyt i zrobić je od nowa. Wtedy nie mieliśmy doświadczenia, nie umieliśmy komponować utworów, nie mieliśmy takiej osoby jak Marcin Bors, który mówi: "tą stopę trzeba przesunąć, bo do basu nie pasuje. Nie słyszycie, że grają przeciw sobie?". Wtedy tego nie słyszeliśmy, a teraz słyszymy.

Ostatnie pytanie: co to jest "wełniany mamut"?

(śmiech) Nie wiem. To nie pytanie do mnie, to pytanie do Marcina. On wymyślił wełnianego mamuta. To jest coś, co znajduje się na płycie. Już go kiedyś o to pytałam, ale odpowiedział, że to jest tajemnica. To jest coś, co dotyczy brzmienia. Wełniany mamut pojawił się na poprzedniej płycie i pojawił się teraz dlatego, że wtedy wiele osób się tym zainteresowało. To może być brzmienie, to może być sam Marcin Bors, który gra na sobie, bo jednak produkowanie utworów jest w pewnym sensie "graniem na sobie". Niech to pozostanie na razie tajemnicą. Może ktoś wreszcie zrobi wywiad z Marcinem i dowie się, co to jest wełniany mamut (śmiech).

« Poprzednia
1
Następna »
Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołu

Na ile płyt CD powinna być wieża?