- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Moaft
Wykonawcy: | Grzegorz Iwaniec - Moaft (instrumenty perkusyjne), Bartosz Ostrowski - Moaft (gitara), Adam Bejnarowicz - Moaft (gitara basowa) |
strona: 2 z 2
Moaft, Ostrawa 2.10.2014, fot. Verghityax
Pamiętam, że gdy zobaczyłem was na żywo po raz pierwszy, a miało to miejsce w 2012 roku, wykonywaliście już niektóre kawałki z "Ursa Major". Ostatecznie płyta ujrzała światło dzienne dopiero pod koniec roku 2014. Dlaczego tyle to trwało?
Bartosz Ostrowski: Też zadajemy sobie to pytanie (śmiech). A tak na serio, to jesteśmy z trzech różnych miast i jest to kluczowy problem w naszym przypadku.
Album zamyka "Lipushka", najbardziej charakterystyczna kompozycja w waszym dorobku. Kto wpadł na pomysł, żeby wpleść tam słowiański chórek?
Bartosz Ostrowski: Ten biały śpiew, o którym mówisz, to właśnie "Lipushka" rosyjskiej grupy Wolja, nieistniejącej już zresztą. Panie zajmowały się popularyzowaniem rozmaitych pieśni ludowych, ta akurat traktuje o lipie. Pewien znajomy, u którego niegdyś mieszkałem, puścił mi ją i tak przypadła mi do gustu, że postanowiłem podzielić się nią z chłopakami.
Grzegorz Iwaniec: To było w dniu naszego debiutanckiego koncertu, Bartek puścił mi ten utwór i już po paru sekundach prosiłem go, żeby to wyłączył. Niesamowicie mnie te wokale drażniły. Mimo to nie byłem w stanie wyrzucić ich z głowy i po kolejnym odsłuchu stwierdziłem, że jest w tym coś transowego. Wokół tego zbudowaliśmy własną wersję "Lipushki".
Moaft, Ostrawa 2.10.2014, fot. Verghityax
Materiał zarejestrowaliście w białostockim "Hertz Studio", które na polskiej scenie metalowej kojarzone jest przede wszystkim z death metalem. Skąd taki wybór?
Grzegorz Iwaniec: Wbrew pozorom to nie bracia Wiesławscy stanowili tutaj czynnik decydujący. Piotrek Polak z Pokraka zatrudnił się w "Hertzu" jako realizator dźwięku i to od niego wyszła propozycja, aby "Ursa Major" nagrać w Białymstoku. Sami nigdy nie poważylibyśmy się na podobny krok, jesteśmy za małym zespołem na takie progi. Piotrek zrobił nam miksy u siebie w domu, w ten sposób mogliśmy nieco obniżyć koszty produkcji. Stawki w "Hertzu" są zbyt wysokie...
Bartosz Ostrowski: ...by siedzieć tam latami. A taki scenariusz był dość realny (śmiech).
Grzegorz Iwaniec: Zrealizowanie tego longplaya zajęło nam w sumie rok.
Bartosz Ostrowski: A i tak byliśmy mocno zmotywowani.
Grzegorz Iwaniec: Owszem, mieliśmy już zaplanowaną trasę po Europie i potrzebowaliśmy fizycznego wydania, by móc "Ursa Major" promować.
Bartosz Ostrowski: Krążki odebraliśmy z tłoczni dzień przed wyjazdem.
Moaft, Ostrawa 2.10.2014, fot. Verghityax
Trasę po Europie odbyliście w towarzystwie Sunnaty. Jakie to wspominacie?
Bartosz Ostrowski: Piękna przygoda i zarazem świetny wypad wakacyjny.
Adam Bejnarowicz: Zaproszenie dostaliśmy od Sunnaty. Tak się złożyło, że Dobi, ich basista, nie mógł pojechać, więc zastąpiłem go i w rezultacie grałem dwie sztuki każdego wieczoru. Pod względem logistycznym miało to sens, ponieważ udało nam się spakować w sześć osób do jednego busa.
Podobno podczas waszego koncertu w Słowenii interweniowała policja. To prawda?
Bartosz Ostrowski: Nie naszego, Sunnaty. Wpadli do klubu tuż przed finałowym numerem, bo ktoś uskarżał się na hałas (śmiech).
Adam Bejnarowicz: Organizator podszedł do sceny z telefonem, na wyświetlaczu miał napisane: "Przyjechała policja, musicie kończyć". Myśleliśmy, że nic się nie stanie, jeśli wykonamy ostatni kawałek, więc lecimy dalej z tematem. Chwilę później organizator pojawił się ponownie: "Musicie kończyć natychmiast". Greckiemu Planet of Zeus, który zamykał stawkę tego dnia, pozwolili zagrać pod warunkiem, że będzie ciszej.
Bartosz Ostrowski: Policja nas kocha.
Grzegorz Iwaniec: We Wrocławiu, gdy byliśmy w trasie z Blindead, spakowaliśmy się prędko po naszym występie i popędziliśmy do klubu "Alibi", żeby zdążyć na Napalm Death. Niestety, gdy dotarliśmy na miejsce, było już po wszystkim. Wsiedliśmy z powrotem do samochodu, ledwo zdążyliśmy ruszyć, a zatrzymał nas nieoznakowany radiowóz.
Bartosz Ostrowski: Policjant zajrzał do środka, popatrzył na nasze gęby i spytał: "A wy to co? Jakiś zespół?" (śmiech) Najwyraźniej odpowiadamy rysopisowi typowego muzyka.
Grzegorz Iwaniec: Funkcjonariusz wykazał się wyczuciem i sklasyfikował nas jako zespół thrashmetalowy.
Moaft, Ostrawa 2.10.2014, fot. Verghityax
W twórczości Moaft przewija się motyw niedźwiedzia - widnieje w waszym logo, na koszulkach, pojawia się w klipie do "Vana Imago", a "Ursa Major" to nic innego, jak łacińska nazwa gwiazdozbioru Wielkiej Niedźwiedzicy. O co chodzi?
Bartosz Ostrowski: Ja mam dobry tekst, ale Misiek mnie zabije (śmiech).
Grzegorz Iwaniec: Niedźwiedź kojarzy nam się z czymś potężnym i pierwotnym. Tę prymitywną siłę staramy się przemycić do naszej muzyki.
Bartosz Ostrowski: Aby w pełni zrozumieć naszą fascynację niedźwiedziami, polecam obejrzeć dokument Wernera Herzoga, zatytułowany "Grizzly Man".
Na koniec proszę każdego z was, aby pokrótce opowiedział o swoich muzycznych korzeniach.
Bartosz Ostrowski: Dawno temu moi rodzice przeprowadzili się na wieś, gdzie niełatwo było o rozrywkę, zacząłem więc z bratem grać. To duży dom, dzięki czemu mogliśmy bez przeszkód oddawać się naszej pasji.
Bartosz Iwaniec: To właśnie w Markowie u Bartka odbywały się pierwsze próby Moaft. My graliśmy, a za oknem pasły się krowy.
Ja wciągnąłem się w metal za sprawą zespołu Europe i płyty "The Final Countdown", a potem od razu odkryłem Cannibal Corpse. Dostęp do muzyki był wtedy dość ograniczony, dlatego chłonąłem praktycznie wszystko, co wpadło mi w ręce. Sporo rzeczy poznałem dzięki "Magazynowi 102".
Adam Bejnarowicz: W moim przypadku było nieco inaczej, wywodzę się bowiem ze środowiska hip-hopowego. Robiłem bity, starałem się trochę rapować, nie chciałem jednak tworzyć muzyki na komputerze, więc kupiłem sobie instrument. Padło na gitarę basową. Choć gram teraz metal, hip-hop nadal jest obecny w moim życiu i nie wiem, czy kiedyś do niego nie wrócę.
Dziękuję wam bardzo za rozmowę.