- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Messa
Wykonawcy: | Sara Bianchin - Messa (wokal), Alberto Piccolo - Messa (gitara) |
strona: 2 z 2
Messa, Wrocław 11.05.2019, fot. Verghityax
Partie saksofonu i duduka na "Close" zarejestrował Giorgio Trombino. To wasz znajomy czy może ktoś polecony przez producenta?
Sara Bianchin: Prawdę mówiąc... mój chłopak (śmiech).
Czyli wszystko zostaje w rodzinie (śmiech).
Sara Bianchin: Ale to nie był powód, dla którego go zaangażowaliśmy. Kiedy w grę wchodzi Messa, najistotniejsza jest dla nas praca z utalentowanymi profesjonalistami i w takim właśnie charakterze Giorgio wystąpił na płycie. Na tej samej zasadzie dobieramy sobie grafików i fotografów. Nie dajemy ludziom pierwszeństwa tylko dlatego, że są naszymi znajomymi albo przyjaciółmi. Duduk nie należy do łatwych w obsłudze instrumentów, można więc powiedzieć, że mieliśmy sporo szczęścia. Nie znam nikogo innego, kto umiałby na nim zagrać.
Alberto Piccolo: Z ust mi to wyjęłaś. Ciężko znaleźć specjalistę od muzyki bliskowschodniej, który jednocześnie ma te instrumenty w małym palcu. Giorgio jest też biegły w grze na ud, aczkolwiek wszystkie ścieżki tego instrumentu na "Close" są moim dziełem.
Chcę porozmawiać teraz o albumie "Belfry", od którego zaczęła się moja przygoda z Messą. Tym, co najbardziej zachęciło mnie do zapoznania się z zawartościa krążka, gdy jeszcze was nie znałem, była rewelacyjna okładka z dzwonnicą zatopionego kościoła wystającą z jeziora (jezioro Resia, znane również jako Reschen, to sztuczny zbiornik utworzony w 1950 roku we włoskiej prowincji Bolzano - przyp. red.).
Sara Bianchin: Zależało nam na mrocznym obrazku, który będzie prosty i wymowny zarazem. Sama dzwonnica ma zresztą głębsze znaczenie. Dźwięk bijących dzwonów, wzywających wiernych na nabożeństwo, wiąże się bezpośrednio z nazwą naszego zespołu, bowiem Messa to w języku włoskim "msza". To, co widzisz na fotografii, było niegdyś wioską z funkcjonującym kościołem. Na początku lat 50. XX wieku mieszkańców przesiedlono, cały teren zalano i tak powstało jezioro. Jedynym śladem, jaki został po tej mieścinie, jest wieża wynurzająca się z wód zbiornika. Marco, nasz basista, pojechał do Reschen i osobiście zrobił zdjęcie, które trafiło na okładkę.
Skoro już rozmawiamy o aspektach graficznych, kto namalował wasze logo? Jest bardzo rozpoznawalne.
Sara Bianchin: To dzieło Marco. Ja zaproponowałam nazwę i jakiś dzień czy dwa później Marco przyniósł nam swój szkic. Tak nam się ten rysunek spodobał, że towarzyszy nam do tej pory.
Messa, Wrocław 11.05.2019, fot. Verghityax
Jednym z utworów na "Belfry" jest "Hour of the Wolf". Czy to ma jakiś związek z filmem "Godzina wilka" Ingmara Bergmana?
Sara Bianchin: Odgadłeś bezbłędnie (śmiech). "Hour of the Wolf" to pierwsza kompozycja, którą napisaliśmy dla Messy, a jej tekst inspirowany jest "Godziną wilka". Kocham wszystkie filmy Bergmana, są fascynujące.
"Belfry" wydaliście w 2016 roku, a działalność rozpoczęliście dwa lata wcześniej. Jak się poznaliście?
Alberto Piccolo: Zakolegowaliśmy się w liceum. Ja, Sara i Rocco - nasz perkusista - urodziliśmy się w podobnym czasie: ten sam rok, nawet miesiąc zbliżony. Marco jest tym starym w zespole.
Sara Bianchin: Alberto! Nie bądź nieuprzejmy (śmiech).
Alberto Piccolo: Bywaliśmy w tych samych lokalach, a z Rocco występowałem wcześniej w kapeli rockowej. Pomysł wspólnego grania wyszedł od Sary i Marco.
Sara Bianchin: Fakt, że nie pochodzimy z dużej metropolii, sprzyjał wpadaniu na siebie. Każdy z nas żył w niewielkim miasteczku, gdzie zainteresowanie muzyką rockową jest dość znikome. W rezultacie środowisko fanów cięższych brzmień ograniczało się do hermetycznej grupy ludzi, którzy w większości znali się z widzenia.
Messa, Wrocław 11.05.2019, fot. Verghityax
Pytanie do Sary. Zanim sięgnęłaś po mikrofon, przez kilka lat byłaś basistką (w Restos Humanos - przyp. red.). Jak odkryłaś, że masz smykałkę do śpiewania?
Sara Bianchin: Wydaje mi się, że mój wybór padł na bas, ponieważ byłam wtedy zbyt nieśmiała, by stanąć za mikrofonem. Mama i tata twierdzą, że podśpiewywałam od maleńkości, lecz nigdy nie robiłam tego przed audytorium szerszym niż własna rodzina. Aż pewnego dnia w nodze pojawiła mi się zakrzepica żylna i trafiłam do szpitala. Pamiętam, że siedziałam przygnębiona w łóżku, nie mogąc zasnąć do wczesnych godzin porannych. Zastanawiałam się nad marzeniami, przed którymi się dotąd wzbraniałam. Tym, co przebiło się na powierzchnię jako pierwsze, był śpiew. Nie chciałam dłużej żyć w strachu przed tym, co inni o mnie pomyślą. Przedtem brakowało mi dojrzałości i pewności siebie. Dla mnie wokal to kwestia szalenie osobista, nie mająca wiele wspólnego z techniką. Albo masz tę iskrę, albo jej nie masz. Doznałam w tym szpitalu olśnienia i powiedziałam sobie: "Pieprzyć to!" (śmiech).
Rozumiem, że nie brałaś żadnych lekcji?
Sara Bianchin: Nie. Powinnam, ale nigdy tego nie zrobiłam. Do wszystkiego doszłam metodą prób i błędów. Najważniejsze to wiedzieć, jak funkcjonuje twoje ciało, jak używać przepony, jak rozgrzewać głos. Wbić sobie do głowy, że chlanie i palenie przed koncertem nie poprawi twojej formy. Śpiewając, przekazuję emocje. Nie byłabym w stanie śpiewać o czymś, co jest mi obojętne.
Messa, Pleszew 14.07.2018, fot. Verghityax
Ostatnie pytanie. Jak rozpoczęła się wasza przygoda z muzyką?
Alberto Piccolo: W mojej rodzinie to pasja, która łączy pokolenia. Ojciec był muzykiem, dziadek również, a przed nim pradziadek. Co niedziela z samego rana tata zwykł puszczać album "II" Led Zeppelin na pełny regulator. Zamiłowanie do gitary zaszczepił mi wujek, który - oczywiście - też był muzykiem. W wieku dziewięciu albo dziesięciu lat obejrzałem koncertowe wideo Led Zeppelin i poczułem, że chcę być jak ten gość na ekranie. To był Jimmy Page.
Sara Bianchin: Muzyka była obecna w moim domu praktycznie od zawsze, choć nikt nie grał na żadnym instrumencie. Zachowałam żywe wspomnienie z dnia, w którym szperałam w kolekcji płyt winylowych mojego ojca. Traktował je niczym skarb, dlatego kazał mi obchodzić się z nimi z najwyższą ostrożnością. Mogłam wtedy mieć trzy albo cztery lata. Wertowałam album za albumem, aż natknęłam się na "Born Again" Black Sabbath. Ta okładka jednocześnie przeraziła mnie i zafascynowała - w oczach małego dziecka to naprawdę niepokojący obrazek.
Tata kochał Black Sabbath. Równie wielką miłością darzył Iron Maiden i Led Zeppelin. Mama podzielała jego uczucia względem Zeppelinów.
Bardzo wam dziękuję za rozmowę.
Przebieram nogami na myśl o środowym koncercie.
Dzięki za wywiad
Moją ulubioną jest dwójka (ciężkie pieniądze wydałem na winyl). Najnowsza ją goni. Ale znam delikwentów dla których jedynka sztos, a potem zjazd.
Ja kupuje całość. Zaluje ze nie bede dzisiaj w krk