- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Mekong Delta
Wykonawcy: | Ralf Hubert - Mekong Delta (gitara basowa), Martin LeMar - Mekong Delta (wokal) |
strona: 1 z 1
Mekong Delta, Katowice 26.09.2009, fot. Lazarroni
Zagraliście pierwszy w swojej karierze koncert w Polsce. Jak podobała się wam reakcja polskiej publiczności?
Ralf Hubert: Była super.
Martin LeMar: Tak, była świetna.
Ralf Hubert: Ze wszystkich miejsc, w których dotychczas graliśmy, była chyba najbardziej entuzjastyczna. To naprawdę imponujące. Wyglądało to tak, jakby wszyscy nas wyczekiwali od dawna.
Tak było - wiele lat czekaliśmy na występ Mekong Delta w naszym kraju. Jak to się stało, że zawitaliście do Polski dopiero teraz?
Ralf Hubert: Jeśli przyjrzycie się naszym starym albumom, to zauważycie, że przy "Pictures at an Exhibition" osiągnęliśmy pewien szczyt. Doszedłem wtedy do wniosku, że pora nieco odsapnąć. Produkcja tej płyty zajęła nam dwa lata. Kosztowało mnie to dużo energii. Powiedziałem sobie wówczas: "musisz trochę przystopować, bo inaczej zwariujesz". Teraz znowu pracujemy, nagrywamy nowego długograja. Dostaliśmy zaproszenie z Polski, gdzie jeszcze nie graliśmy, z czego skwapliwie skorzystaliśmy. A sam wypad do Katowic, jak i koncert, były doskonałym relaksem od żmudnej roboty w studio.
Ralf, odnosiłeś sukcesy jako inżynier dźwięku, współpracowałeś z Warlock, Living Death i Steeler. Posiadałeś własną wytwórnię, Aaarrg Records. Co się stało, że zdecydowałeś się rozpocząć projekt Mekong Delta? Ponoć początkowo nie chciałeś się w nim udzielać jako muzyk?
Ralf Hubert: Jest tyle rozmaitych historii o narodzinach Mekong Delta. Pozwól, że opowiem tę właściwą i rozjaśnię ciemności niewiedzy... Wszystko zaczęło się, gdy poznałem Jorga Michaela i zauważyłem, że gość ma niebywały talent do gry na bębnach. Dlatego aranżowałem różne "okazje", aby umożliwić mu występy i angażować go w projekty muzyczne, którymi wówczas się zajmowałem. Jak się domyślacie, spędzaliśmy ze sobą bardzo wiele czasu i - co oczywiste - dużo rozmawialiśmy o muzyce. On był fanem rocka, ja z kolei wolałem bardziej klasyczne klimaty, jak Yes, ELP itd... Na potęgę dyskutowaliśmy o naszych upodobaniach, on nauczył mnie sporo odnośnie rocka, ja mu wpoiłem zamiłowanie do muzyki klasycznej.
Pewnego wieczoru, to był chyba 1984 lub 1985 rok, Jorg wpadł do studia z demówką zespołu, którego nikt wtedy jeszcze nie znał. To była Metallica! Puścił z taśmy pierwszą piosenkę pod tytułem "Fight Fire with Fire". Usłyszałem tam pewne rytmiczne anomalia, co znów nie było wtedy tak powszechne. Jorg był bardzo podekscytowany tym odkryciem, ja zresztą też - to była taka kombinacja punka i szybkiego rocka. Wtedy powiedziałem mu: "no jasne, to brzmi świetnie, ale ty możesz to zagrać o wiele lepiej". On spojrzał na mnie i rzekł: "ok, zrobię to!". Czemu miałby nie spróbować? Przez następne dwa tygodnie tworzyłem różne struktury piosenek. Oczywiście, nie wszystkie te pomysły były tak od początku do końca dopracowane, ale pomogły mi odnaleźć pewną koncepcję, według której chciałem podążać dalej. Kiedy Jorg usłyszał pierwsze riffy, które ułożyłem, poprosił mnie, abyśmy pojechali do sali prób "Avenger", gdzie znajdował się jego sprzęt, by mógł zagrać swoje partie do moich riffów.
Mekong Delta, Katowice 26.09.2009, fot. Lazarroni
A teraz ta część historii, co do której większość ludzi jest źle poinformowana. Ludzie myślą, że to nie ja, tylko Peavy był w pierwotnym składzie naszej kapeli i grał na basie - to nieprawda. Gdy ja grałem swoje riffy, a Jorg przygrywał mi na perkusji, Peavy został spytany, czy byłby uprzejmy nas wspomóc. Uważaliśmy, że te riffy lepiej zabrzmią, kiedy będziemy mieli typowo "metalowy skład". Nigdy nie było planów, aby Peavy przejął bas. Po tej próbie było już pewne, że Jorg pokochał materiał, nad którym pracowaliśmy. Poprosił mnie o skomponowanie reszty utworów na album. Nie było to dla mnie trudne, gdyż miałem głowę pełną pomysłów, było ich nawet więcej niż potrzebowaliśmy na jeden krążek. Zatem, kolejnych dwóch tygodniach miałem już gotowy materiał i znów poszliśmy do salki wypróbować to na basie i perkusji. Taki skład (perkusja plus bas) wynikał z dwóch powodów: pierwszy to brak odpowiedniego gitarzysty w tamtym momencie, drugi - musieliśmy dokładnie przedyskutować wszystkie trudniejsze partie rytmiczne, których Jorg nigdy nie grał wcześniej. Obydwaj zgadzaliśmy się, że w ten sposób lepiej nam będzie wspólnie wyeliminować błędy podczas grania, niż jeśli musielibyśmy się jeszcze koncentrować na pracy gitar.
Kiedy już nauczyliśmy się grać nasz materiał niemal perfekcyjnie we dwóch, postanowiliśmy rozejrzeć się za "gitarnikiem". Pierwszym, którego wypróbowaliśmy był Jochen, ale po paru godzinach próby było już jasne, że nie jest w stanie zrozumieć bardziej złożonych zagadnień muzycznych. Poza tym nie miał wystarczającego warsztatu do zagrania tego, co chcieliśmy. Wówczas wpadłem na pomysł, aby zaprosić do grania dwóch gitarzystów z Living Death - Franka i Rainera. Trochę ich już znałem (chociaż krótko, bo przeprowadziłem z nimi kiedyś jedynie kilka sesji nagraniowych) i miałem przeczucie, że będą dobrzy. Zgodzili się na współpracę i wtedy pokazałem im moje riffy. Próby Mekong były (i są) trochę inne niż te, do których większość muzyków zdążyła się przyzwyczaić, dlatego pierwsza wspólna próba odbyła się dopiero wówczas, gdy nowi gitarzyści nauczyli się dobrze riffów. Sesja z perkusją, gitarami i basem okazała się na tyle satysfakcjonująca, że po krótkim czasie mieliśmy już przygotowane w moim studio podstawowe numery na nowy album. Kiedy się z tym uporaliśmy, zaczęliśmy szukać wokalisty. Zapytałem mojego starego przyjaciela, czy nie chciałby spróbować. Okazało się, że kuma o co chodzi w naszych piosenkach. Był w stanie zaśpiewać tak skomplikowane rzeczy, jak np. Yes. Był to Wolfgang (Keil). Peavy - który pisał teksty - dał mu parę wskazówek, jak metalowi wokaliści powinni interpretować poszczególne fragmenty piosenek i Wolfgang aranżował je w swoim własnym stylu. W ciągu następnych tygodni zostały nagrane solówki i melodie, później zrobiony został mega mix i wybraliśmy z tego cztery tytuły. Te cztery numery (powód kolejnego niezrozumienia - nigdy nie zrobiliśmy czegoś takiego, jak "demo") zabrałem ze sobą w moją miesięczną podróż do SPV, jednego z największych, niezależnych dystrybutorów i zrobiliśmy deal. Brali oni, jeśli dobrze pamiętam, tysiące nagrań do przesłuchania. Reakcja na nasze była tak dobra, że nawet się tego nie spodziewałem.
Mekong Delta, Katowice 26.09.2009, fot. Lazarroni
Gdy założyliście Mekong Delta, przez kilka pierwszych lat używaliście wyłącznie pseudonimów. Ty np. ukrywałeś się pod imieniem Bjorn Eklund. Skąd się to wzięło?
Ralf Hubert: Bjorn Eklund to fajna historia (śmiech). Kiedyś wychodziła seria komiksów o nazwie "Pulp Fiction", każdy po 60 stron. Głównym bohaterem był łowca, który polował na demony. Co zabawne, te komiksy były wówczas zakazane przez niemiecki rząd, ponieważ wszystkie pozytywne postacie ciągle chlały i paliły, a w roli złoczyńców występowali głównie bankierzy, politycy i tym podobni (śmiech). I jednym z dobrych gości, którzy zabijali tych dupków, polityków, był Bjorn Eklund, wilkołak. Bardzo polubiłem tego kolesia.
Czemu w końcu zaprzestaliście używania pseudonimów?
Ralf Hubert: Wiesz, w tamtym czasie wierzyłem, że po wydaniu naszego pierwszego albumu, my - niemieccy muzycy z nowego zespołu Mekong Delta, o którym nikt jeszcze nie słyszał - zostaniemy zignorowani. Myślę, że sugerowanie się pochodzeniem zespołu nie ma znaczenia. Liczy się muzyka. To wszystko miało też związek z trudnościami dotyczącymi zawarcia kontraktu. Pod pseudonimami mogliśmy zdziałać więcej, nikt nie wiedział, kim naprawdę byliśmy.
Czemu, nie licząc ciebie, skład Mekong Delta nieustannie się zmienia?
Ralf Hubert: Po prostu wybieram tych muzyków, którzy moim zdaniem najbardziej pasują do stylistyki Mekong Delta.
Czy te ciągłe przetasowania nie wpływają na waszą twórczość jako kapeli?
Ralf Hubert: Nie, nigdy. Bo kiedy naprawdę wsłuchacie się w nasze albumy, dostrzeżecie, że każdy z nich ma takich muzyków, na jakich zasługuje. Staram się bezustannie podnosić standardy. Weźcie na przykład wokal Martina. Jego głos jest lepszy, niż wokale wszystkich poprzednich śpiewaków Mekong Delta.
Ralf, jakie trudności przezwyciężałeś na drodze twojej kariery? Często miewałeś chwile zwątpienia, że wybrałeś dla siebie niewłaściwą drogę?
Ralf Hubert: Moje zainteresowanie muzyką pojawiło się naprawdę wcześnie. O ile dobrze pamiętam, miałem dziesięć lat, kiedy zdecydowałem, że zostanę perkusistą. Brałem każdy kawałek drewna, który przypominał pałkę do perki, i uderzałem w meble, co moim rodzicom się raczej... średnio podobało. Mimo wszystko, zdecydowali się wspierać mnie w moich muzycznych działaniach jak tylko mogli, co nie było proste, bo nie byli zbyt bogaci. Pamiętam, że miałem dwanaście lat, kiedy po raz pierwszy poszedłem na koncert rockowy. Jeśli dobrze sobie przypominam, zespół nazywał się 2nd Impression i miało to miejsce podczas wakacji w Hiszpanii. Byłem tak zafascynowany basem, że moi rodzice i dziadkowie złożyli się na bas dla mnie i dostałem go jako prezent urodzinowy. Dwa lata później byłem znów w Hiszpanii i spotkałem się tam z gitarzystą grającym flamenco. To zmieniło moje życie, ponieważ tamtego dnia, w święta Bożego Narodzenia, zagrałem gitarowy koncert (dzięki babciu, dziadku, mamo i tato). Uczyłem się grać na moim instrumencie po zajęciach szkolnych, co niekiedy zajmowało mi nawet do dziesięciu godzin dziennie. Zauważyłem również, że istnieje wiele innych rodzajów muzyki, niż przeciętni ludzie znają. Zainteresowałem się współczesnymi klasycznymi kompozytorami i zacząłem zarabiać, ucząc gry na gitarze, basie i grając w najróżniejszych zespołach. To trwało przez lata i doszło do tego, że razem z przyjaciółmi otworzyliśmy studio nagraniowe. I to właśnie był moment, w którym poznałem Jorga i narodziło się Mekong Delta. Jakieś wątpliwości? Nigdy, w przeciwnym razie zacząłbym teraz tworzyć bardziej komercyjną muzykę...
Mekong Delta, Katowice 26.09.2009, fot. Lazarroni
Czy nauczyłeś się grać zupełnie sam?
Ralf Hubert: Tak, jestem samoukiem.
Dlaczego nie brałeś żadnych lekcji?
Ralf Hubert: Ćwiczyłem intensywnie przez cztery lata, po 8-9 godzin dziennie. Wyniki w szkole miałem słabe, bo moje zainteresowania pozalekcyjne całkowicie mnie pochłaniały. W końcu stałem się lepszy niż większość nauczycieli muzyki, których znałem. Co więcej, oni nie potrafili grać nowszych, bardziej skomplikowanych rzeczy, jak choćby czegoś z twórczości Benjamina Brittena czy Williama Waltona.
Wróćmy na chwilę do Aaarrg Records. Obecna sytuacja na rynku powinna cię skłonić do wydania reedycji z katalogu tej wytwórni - czemu tego nie robisz?
Ralf Hubert: Z tej prostej przyczyny, że sytuacja dotycząca licencji nie jest wyjaśniona od wielu lat. Ciężko jest również zawrzeć kontrakt z muzykami z zagranicy, jak np. z USA.
Jak myślisz, czy któryś z wydawanych przez ciebie zespołów powinien zrobić większą karierę?
Ralf Hubert: Uważam, że zespół Target powinien odnieść większy sukces. Ale oni ciągle byli porównywani z nami, co jest bezsensowne, i dlatego nie dostali prawdziwej szansy.
Nie ciągnie cię, aby kontynuować karierę wydawcy?
Ralf Hubert: Nigdy nie zaprzestałem tego robić, ale skoncentrowałem się bardziej na mojej własnej muzyce. Zobaczymy, co przyniesie los.
Kontynuujmy poprzedni wątek. Opowiedz o swoich zainteresowaniach muzyką klasyczną. Kto ci pokazał taką muzykę? Słuchało się jej w twojej rodzinie? Czy dzielenie zainteresowania między rocka i muzykę klasyczną przysparzało ci wielu problemów?
Ralf Hubert: Nie, muzyka klasyczna nie była obecna w naszej rodzinie, nie licząc może tego, iż mój tata śpiewał w chórze, co było dość powszechnym hobby w tamtym czasie. Moje pierwsze spotkanie z muzyką klasyczną miała miejsce, gdy zagrałem koncert na gitarze, ale takie prawdziwe przebudzenie przeżyłem dopiero w szkole średniej. Podczas okienek między szkolnymi zajęciami spędzałem czas w pomieszczeniu, gdzie stało radio i kiedy byłem tam sam, słuchałem stacji, w której nadawana była klasyka. Tamtego pamiętnego dnia tematem audycji byli kompozytorzy początku dwudziestego wieku. Puszczona została druga symfonia Prokofiewa - symfonia d-moll, która pochłonęła mnie bez reszty. Wtedy zauważyłem, jak biedna jest muzyka rockowa, jeśli porównamy ją do klasyki! To był moment, w którym sam z siebie zacząłem odkrywać współczesnych kompozytorów. Jednak nigdy nie odwiodło mnie to od rocka, ponieważ zawsze miałem poczucie, że ja powinienem być gdzieś pośrodku.
Kiedy zaczęła się twoja przygoda z Modestem Musorgskim, kompozytorem "Pictures at an Exhibition"?
Ralf Hubert: To zaczęło się naprawdę wcześnie. Myślę, że miałem wtedy z 15 czy 16 lat, gdy pierwszy raz usłyszałem "Night on a...". Wiesz, to było moje osobiste marzenie, żeby samemu zrobić własną aranżację "Pictures...". Przez lata Mekong ciągle zapożyczało coś z Musorgskiego, lecz cały czas żyłem w przekonaniu, że dobrym pomysłem będzie nagranie jego dzieła w całości. Nie spodziewałem się jednak aż takiego ogromu pracy. Przygotowanie tego albumu kosztowało mnie około dwóch lat. To, czego większość ludzi nie wie, to fakt, iż jest tam parę wersji orkiestrowych zaaranżowanych na różne sposoby. Poświęciłem diabelnie dużo czasu, aby odnaleźć oryginalną wersję pianina graną przez Musorgskiego. To samo w sobie było kupą roboty, a potem wszystkie aranżacje przełożyłem na papier, co zajęło 200 stron. "Lateran Studio" uznało, że to zbyt trudne, aby wykonać to w sposób, jaki sobie wymyśliłem, więc eksperymentowaliśmy z wieloma syntetyzatorami i sprzętem multimedialnym. To był moment, kiedy powiedziałem: "Stop! Zróbmy coś innego, zapomnijmy o tym!". Ale moi przyjaciele pohamowali mnie, mówiąc: "skoro to zacząłeś, skończ to". Byłem naprawdę nieźle wypalony, kiedy udało mi się sfinalizować ten album. W każdym razie, nie mam już zamiaru wracać do Musorgskiego. Na tyle często przewijał się w moich kompozycjach, że mam go już dosyć (śmiech).
Co sądzisz o "Pictures at an Exibition" w wykonaniu Emerson, Lake & Palmer?
Ralf Hubert: To był wspaniały i nowatorski album, jak na tamte czasy.
Czy inspirujecie się prog - thrashowymi kapelami, jak chociażby Voivod czy Watchtower?
Ralf Hubert: Widzisz, cały czas stykamy się z takim zjawiskiem, że ludzie chcą nas z kimś porównywać. Podają przykładowe kapele... Uważam, że tak naprawdę korzenie Voivod, Watchtower i Mekong Delta są zupełnie inne! Voivod w swoim najwcześniejszym okresie jest na przykład najbliższy punkowi. Nie, nie mówię tego w negatywnym znaczeniu, to jest thrash, który bardzo mi się podoba, jednak ten zespół ma po prostu takie, a nie inne korzenie.
Martin LeMar: Zgadzam się z tym, że każda z tych kapel to odrębna historia. Natomiast, jeśli słuchasz trochę muzyki klasycznej i czujesz ją, szybko wychwycisz wpływ, jaki wywarła na Mekong Delta. Mówię tu także o współczesnej klasyce. To właśnie ona "komplikuje" naszą muzykę, jej dodatek czyni z niej progresywny thrash, stanowi tło, szkielet, na którym się opieramy. To nie są tak do końca wpływy innych, współczesnych thrashowych zespołów. Wiesz, czasem to wygląda tak, że ludzie, którzy nas słuchają, nie zawsze są w stanie przyrównać nas do właściwych źródeł, ponieważ zwyczajnie nie znają muzyki klasycznej!
A to jest nasza własna droga, nasz sposób na to, jak "ugryźć" muzykę. Staramy się być skomplikowani na bardzo różne sposoby. Ralf ma rację. To, o czym mówiliśmy wcześniej... Voivod niewątpliwie wyrosło z punka, to doskonale słychać w ich muzyce, za to Watchtower, ciężko powiedzieć, to chyba...
Ralf Hubert: ...jazz. To jest bardziej jazz. Ale nie przyjmuj tego jako mojej krytyki w stosunku do tych zespołów. Opowiadam po prostu, jak to widzę, a te kapele, o których mówimy, są tak naprawdę bardzo dobre.
Martin LeMar: Kiedy pierwszy raz przyszedłem do chłopaków z Mekong Delta, zostałem poproszony o zaśpiewanie ich kawałków. Posłuchałem wcześniej trochę tej muzyki i moja reakcja była mniej więcej taka: "o Boże... przecież to niewykonalne!". Ale kiedy zacząłem już z nimi śpiewać, wszystko ułożyło się w mojej głowie. Zasady, według których została stworzona ta muzyka, stały się jasne i nagle całość wydała mi się niezwykle... logiczna? Tak, to dobre słowo - logiczna!
Ralf Hubert: Z tym wszystkim wiąże się także pojmowanie emocji. Używam całego spektrum harmonii, żeby otrzymać to, co chcę, lub aby odzwierciedlić w moich utworach to, co czują inni ludzie. No pewnie, czasem to dość trudne, wejść w ludzkie dusze. Dlatego, kiedy przygotowujemy na przykład szesnaście utworów, tak naprawdę słychać w nich około czterdziestu wcześniej nagranych kompozycji!
A inne znane zespoły, które miały wpływ na Mekong Delta?
Ralf Hubert: Jeśli chodzi o mnie, Yes i Genesis. Przy tych grupach dorastałem...
Martin LeMar: Zresztą Genesis to taka kapela, którą nie tylko my wykorzystujemy. Jeśli posłuchasz sobie dokładniej takiego Pain of Salvation, znajdziesz tam masę motywów z Genesis. To właśnie tak naprawdę jest sekretem ich sukcesu. Dlatego nie będę się wypierał faktu, że i my czerpiemy pomysły ze znanych zespołów. W naszej muzyce usłyszysz też trochę wpływów Steve'a Morse'a. Uważam, że nikt nie powinien wstydzić się przyznać do tego, iż jego inspiracjami są porządne formacje. Zresztą, praktycznie każdy muzyk zapożycza coś dla siebie z twórczości kogoś innego...
Ralf Hubert: Pamiętam, że kiedy zaczynałem grać i miałem z szesnaście lat, ktoś - już nie pamiętam, kto - wydał opinię o mojej grze, iż jestem kopią pewnego gitarzysty. A ja robiłem to nieświadomie. Kopią! Wyobrażasz sobie? Powiedziałem wtedy: "Hej! Muzyka rockowa istnieje od jakichś czterdziestu lat. Trudno uniknąć powtarzalności!".
"The Music of Erich Zann" to koncept album oparty na historii H.P. Lovecrafta. Kiedy pierwszy raz zetknąłeś się z Lovecraftem, wiedziałeś, że będzie to doskonała inspiracja dla twojej muzyki?
Mekong Delta, Katowice 26.09.2009, fot. Lazarroni
Ralf Hubert: Kocham dzieła Lovecrafta, napisał on wiele rzeczy, które próbuję realizować w mojej muzyce. One czynią ją nieprzewidywalną. On nigdy nie ukazywał niczego bezpośrednio, jak to dzieje się w większości współczesnych filmów (im większe efekciarstwo - tym lepiej). Gość potrafił tak namieszać w twoim umyśle, że to wprost genialne. Ja zaś zapożyczyłem historię z "Muzyki Ericha Zanna" i osadziłem akcję we współczesnych czasach (czyli wtedy, gdy czytałem tę książkę). Pomysł polegał na tym, że bohater walczy z mediami, kłamstwem i tego typu rzeczami.
Drążąc temat literatury, które dzieło z gatunku fantastyki wywarło na tobie największe wrażenie?
Ralf Hubert: "Kroniki Thomasa Covenanta Niedowiarka" napisane przez Stephena Donaldsona. Byłem głęboko oczarowany tą książką, ukryta w niej myśl bardzo mnie zaintrygowała. Thomas Covenant, złodziejski charakter, żył normalnym życiem, pracował jako pisarz, ale pewnego dnia został uwikłany w sytuację, w której wszystko wymknęło się spod kontroli. Stał się wtedy trędowaty, przestał być akceptowany przez otoczenie i w końcu żył sam. Pewnego dnia został poważnie zraniony, stracił przytomność i obudził się w rzeczywistości, która w jego mniemaniu była snem - myślał, że jest w innym miejscu, nie był już trędowaty, więc wszystko wskazywało na to, że to nie może dziać się naprawdę. Z tego powodu zachowywał się jak dupek, gwałcił córkę rodziny, która go uratowała, skopał tyłki ludziom, którzy w niego wierzyli i co więcej, wszystko kwitował wygodną wymówką: "to tylko sen, mogę robić to, co chcę!". Nie zdawał sobie sprawy, że to właśnie jest prawdziwe życie i że potrzebny jest innym ludziom. Tak, w tej historii są pewne głębokie filozoficzne myśli, ale mógłbym zajść za daleko, rozwodząc się o tym tutaj.
Jak ustaliliśmy, jesteś wielbicielem Lovecrafta i lubisz psychodeliczne klimaty. Czy podobają ci się także filmy Davida Lyncha?
Ralf Hubert: No jasne, całkiem fajna sprawa...
Wracając do tematu muzyki klasycznej, musisz być wielkim fanem Chaczaturiana, skoro przerobiłeś jego "Taniec z szablami" na metalową wersję.
Ralf Hubert: Zrobiliśmy to dla zabawy. Chciałem czegoś klasycznego, ale powiedziałem sobie: "Tylko nie znowu Musorgski. Nigdy więcej!". To musiało być coś, co pasuje do metalu, jak "The Hut of Baba Yaga" czy "The Gnome". I wtedy Peter Wagner... to chyba był Peter... rzucił: "hej, a gdyby tak przerobić 'Taniec z szablami'?". Stwierdziłem, że to super pomysł i zrobiliśmy to - tak po prostu, dla zabawy.
Robiąc wypad do Polski przerwaliście na chwilę prace nad swoim nowym albumem, "Wanderer on the Edge of Time". Ponoć ma to być 50-minutowy koncept album. O czym będzie opowiadał?
Ralf Hubert: Nowy album będzie 50-minutowym (plus minus 5 minut) koncept albumem, zbudowanym na zasadzie ronda. "Couplets" to będą piosenki z wokalami, zaś "Ritornelli" czysto instrumentalne. W tym momencie wygląda to tak:
1a. Wstęp - gitary
1b. Ouverture - instrumentalna uwertura, zbudowana na zasadzie sonaty, główny temat użyty zostanie dla interludium - "Interludes (Ritornelli)"
2. Couplet 1 - wolna piosenka z koncertową gitarą i wokalem jako głównymi instrumentami
3. Interlude 1 - szybkie, instrumentalne interludium
4. Couplet 2 - wokale, dużo wpływów mauretańskich
5. Interlude 2 - średnie tempo, instrumentalne
6. Interlude 3 - agresywnie, pędzące tempo (225 bpm), piosenka z wokalami
7. Couplet 3 - klimatycznie, gitary, instrumentalny
8. Couplet 4 - średnie tempo, piosenka z wokalami i bardzo interesującym rytmem oraz harmonijną strukturą
9. Couplet 5 - szybki, rodzaj "Intermezzo"
10. Interlude 4 - szybko i agresywnie, trochę ciężkich partii perkusyjnych
11. Couplet 6 - średnie tempo, bardzo harmonijnie, dominują wokale (piosenka napisana głównie pod wokale)
12. Interlude 5 - średnie tempo, instrumentalne
13. Couplet 7 - szybki, skomplikowany numer z wokalami, prowadzący do...
14. ...finału, w którym użyte są elementy uwertury (Ouverture).
W tym momencie wszystkie partie basowe i perkusja są zrobione, 95% gitar jest gotowych. Album jest kontynuacją przygód protagonisty z "Dances of Death", ale jest zupełnie inny. Są tu na przykład całkowicie odmienne tempa. To album, który zawiera w sobie wiele różnych nastrojów i rozmaitych piosenek. Aby podać ci przykład, postawmy taką "Ouverture" naprzeciwko "1. Movement" (roboczy tytuł, ale wydaje mi się, że ostateczny będzie brzmiał "Le Fou" - "Głupiec"). Podczas, gdy "Ouverture" jest ekstremalnie szybka (185 bpm), skomplikowana i bardzo agresywna - oparta mocno na symfonicznych aspektach - główny motyw w "1. Movement" jest powolny i smutny (wokale). To rodzaj ballady zrealizowanej gitarami jako głównymi instrumentami. Na całym albumie znajdziesz takie antytezy. Każda piosenka jest historią samą w sobie i ma swój własny nastrój oraz charakter. Użyłem tu bardzo szerokiego spektrum muzycznych środków ekspresji.
Mekong Delta, Katowice 26.09.2009, fot. Lazarroni
Kiedy album pojawi się w sklepach?
Ralf Hubert: Nie będziecie musieli czekać długo. Z czystym sumieniem polecam zakup tego albumu. Nie potrafię pojąć, jak ludzie mogą słuchać tej muzyki z mp3! Nigdy tego nie zrozumiem, ponieważ ta jakość jest gówniana! Wiesz, kiedyś zrobiliśmy mp3 o bardzo wysokiej jakości. Stosowaliśmy najróżniejsze bajery. I co? Zabrzmiało masakrycznie! Rozumiesz, o co mi chodzi? To po prostu gówno. Próbowaliśmy to poprawiać, ciągle kompresować i nic z tego nie wyszło. Strata czasu i energii.
Martin LeMar: Dobrym przykładem są albumy Beatlesów. Nie to, żebym jakoś specjalnie ich słuchał, ale zwróciłem uwagę, jak zostały one zremasterowane. Niestety, poprzez różne zmiany ta reedycja wyszła tak, jakby zabrano tej muzyce duszę.
W historii Mekong Delta mamy też polski epizod. W składzie kapeli mieliście Leszka "Leo" Szpigla, znanego nam, Polakom, głównie z Wilczego Pająka. Skąd pomysł na zatrudnienie Leszka i czemu nadal nie współpracuje z tobą?
Ralf Hubert: Leo jest fantastycznym wokalistą i obydwaj świetnie się rozumieliśmy, ale był jeden kłopot - czynnik czasu. Kiedy musieliśmy odwołać pierwszą planowana trasę, bo jeden z członków miał wypadek i nie był w stanie grać, zaczęły się najbardziej powszechne problemy. Jak większość naprawdę dobrych muzyków, Leo, Uli i Peter pracowali nad różnymi innymi projektami i on po prostu nie miał czasu, gdy był potrzebny. Wiesz, ciężko jest zebrać wszystkich do kupy w tym samym miejscu i czasie. Z tego powodu granie live i nagrywanie jest generalnie dla Mekong Delta rodzajem logistycznej przygody. Na przykład potrzebowaliśmy około dwóch lat na dogranie wszystkiego tak, aby cały zespół mógł wyruszyć na "Kaleidoscope Tour". To trudne, jeśli każdy członek żyje w innym kraju. W celu uniknięcia tego typu sytuacji, próbowałem znaleźć paru młodych muzyków z Niemiec. Z pomocą Uliego trafiłem na Alexa. Że była to dobra decyzja, widać po koncertach.
Wasze płyty mają dość specyficzne okładki. Moją ulubioną jest "Lurking Fear". Kto ją zaprojektował?
Ralf Hubert: Eliran Kantor. Niezwykły artysta! Niesamowity. Tworzy zadziwiające prace.
Czy on również będzie odpowiadał za okładkę waszego nadchodzącego albumu?
Mekong Delta, Katowice 26.09.2009, fot. Lazarroni
Ralf Hubert: Tak, ten sam gość. Jeśli chcesz zobaczyć inne jego prace, wejdź na jego MySpace, naprawdę warto.
Wasz zespół ma dość unikalną nazwę, pochodzi bowiem od ujścia rzeki Mekong do Morza Południowochińskiego. Kto wpadł na ten pomysł?
Ralf Hubert: Odbyliśmy mnóstwo dyskusji o tym, jak nazwać kapelę. Ja byłem wówczas producentem i strasznie mnie wkurzało, że wszyscy wymyślali coraz bardziej brutalne albo oparte na fantastyce nazwy. Uważam, że rzeczywistość jest przesycona o wiele większą dozą brutalności niż jakakolwiek fikcja. I w trakcie naszych dyskusji rzuciłem myśl: "hej, czemu nie użyjemy nazwy, która ma jakieś podłoże historyczne?". Czy wiecie, co wydarzyło się w Delcie Mekongu? Była ona świadkiem sporej ilości bitew podczas wojny wietnamskiej i mnóstwo cywilów poniosło tam śmierć. Uznałem, że to dobra nazwa, choć zaskoczyło mnie, że tak wielu ludzi w tamtym czasie nawet nie wiedziało, co to jest Delta Mekongu.
Ostatnie pytanie. Byłeś kiedyś w południowo-zachodnim Wietnamie i widziałeś na własne oczy Deltę Mekongu?
Ralf Hubert: Niestety, jeszcze nie. Mam wiele planów odnośnie rozmaitych podróży, głównie związanymi z trasami koncertowymi. Chciałbym tam kiedyś dotrzeć.