zaloguj się | nie masz konta?! zarejestruj się! | po co?
rockmetal.pl - rock i metal po polsku piątek, 22 listopada 2024

wywiad: Life Of Agony

6.12.2005  autor: RJF

Wykonawca:  Joey Z - Life Of Agony (gitara)

Przyjechali do Warszawy tylko na jeden koncert. I tylko gitarzysta, Joey, zgodził się rozmawiać z mediami. Dlatego czas spotkania był mocno ograniczony. Ale najwidoczniej Joeyowi dopisywał humor, bo nasza rozmowa była niemal dwukrotnie dłuższa niż zaplanowano. A luźna atmosfera pozwoliła na drobne odstępstwa od przygotowanego konspektu.

strona: 1 z 1

rockmetal.pl: Płyta "Broken Valley" sprawia wrażenie zespołowego dzieła...

Joey Z: Zdecydowanie. Podczas tworzenia utworów wynajęliśmy dom na wsi, w górach stanu Nowy Jork, z dala od miasta. Razem gotowaliśmy, razem jedliśmy, razem żyliśmy. W piwnicy, którą też sami urządziliśmy, mieliśmy przygotowany sprzęt. Całą płytę stworzyliśmy razem, w tym samym domu. To połączyło nas z powrotem.

Domyślam się, jak ważne dla was było odświeżenie znajomości po tak długiej przerwie...

Właśnie. Musieliśmy odnowić stare więzy przyjaźni i nawiązać nowe. To wywarło duży wpływ na płytę, gdyż jest ona rezultatem naszych wspólnych pomysłów. Cokolwiek, co jednemu z nas się nie podobało, było odrzucane. Byliśmy bardziej otwarci, bez ego. Po prostu siadaliśmy razem, graliśmy i patrzyliśmy, co z tego wyrośnie.

Czy dużo czasu musiało upłynąć od momentu ponownego spotkania, zanim mogliście zabrać się za tworzenie muzyki?

Byliśmy podekscytowani tym, że znów jesteśmy razem, więc pod tym względem nie było problemów. Ale trochę czasu potrzebowaliśmy, aby uleczyć stare rany i stać się na nowo rodziną. Wszyscy się zmieniliśmy, dorośliśmy, dojrzeliśmy. W 1994 roku ja miałem dwadzieścia dwa lata. Byliśmy zwariowanymi dzieciakami, z długimi włosami (śmiech). Teraz mam trzydzieści cztery lata. To duża różnica.

W latach 1999-2003 Life of Agony oficjalnie zawiesiło działalność. Czy ten czas dał wam szansę spojrzenia na zespół z innej perspektywy i przemyślenia paru spraw?

Tak, to było ważne, bo pozwoliło nam zdać sobie sprawę z tego, jak bardzo cenną rzecz utraciliśmy. Teraz bardziej doceniamy zespół niż kiedyś. To była lekcja. Jesteśmy szczęśliwi, że mieliśmy czas na zrozumienie i docenienie tego, jak bardzo Life of Agony jest ważne w naszym życiu.

Chciałbym wrócić do stycznia 2003, kiedy to po latach przerwy reaktywowaliście się na dwa koncerty. Jak opisałbyś uczucie, kiedy stoisz na scenie, a obok ciebie ponownie są Keith, Alan i Sal?

Dreszcze przenikały mój kręgosłup. Tego uczucia nie da się opisać słowami. To wyższe, transcendentalne uczucie. To (pauza) bardzo dziwne... Po prostu elektryczna wibracja.

Czy już wtedy przeczuwałeś, że zespół zejdzie się na dłużej?

Początkowo miały to być tylko dwa koncerty, ale gdy już było po wszystkim, pomyśleliśmy, że musimy spróbować jeszcze raz. Musimy spróbować pisać nowe piosenki, grać trasy, żeby utrzymać to uczucie.

Jaka muzyka była lekarstwem na twoje problemy, gdy byłeś młody?

Bardzo lubiłem Metallikę i Ozzy'ego Osbourne'a. Słuchałem też Iron Maiden i KISS. Gdy byłem nastolatkiem, albumy takie jak "The Wall", czy "The Final Cut" Pink Floyd były remedium na moje problemy. Gdy byłem przygnębiony, słuchałem Pink Floyd i to zawsze pomagało mi się uleczyć. Można się było przy tym wypłakać, a potem czuć się już dobrze.

Chciałbym porozmawiać o utworze tytułowym z albumu "Broken Valley". Odnoszę wrażenie, że jest on jednym z najważniejszych na płycie...

Och tak. To moja ulubiona piosenka na albumie.

Myślę, że tekst tego utworu dobrze podsumowuje te wszystkie lata...

On jest niemal podsumowaniem płyty. Mówi: "Nie bądź samolubny, pomyśl o innych wokół". Ludzie, którzy biorą narkotyki, lub którzy mają problemy, są samolubni. Zabierają wiele od ciebie, a nie dają nic w zamian. O tym jest ta płyta. O życiu, o śmierci, o walce, o bólu. Także o nieporozumieniach, o tym jak można błędnie odczytać czyjeś intencje.

Ale na końcu tego tunelu jest światło...

Światło jest zawsze. Myślę, że właśnie to robimy: przekształcamy negatywne rzeczy w coś pozytywnego. Tak to w naszym przypadku wygląda, bo jesteśmy dobrymi ludźmi. Jesteśmy szczerzy i prawdziwi, a jeśli mówisz prawdę, zawsze w rezultacie robisz coś dobrego.

Broken Valley to tłumaczenie słowa Brooklyn, skąd pochodzicie. Jak to miejsce was ukształtowało?

Myślę, że to miejsce uczyniło z nas bardzo silnych, odważnych i pewnych siebie ludzi. Ludzi mocno stąpających po ziemi. Nie uważamy się za wielkie gwiazdy, nie musimy się rozbijać Mercedesami, ani mieszkać w willach. Jesteśmy normalni. Ja mieszkam z żoną w zwykłym mieszkaniu. Żyjemy w teraźniejszości. Brooklyn jest mieszaniną różnych kultur, więc uformował z nas ludzi o umysłach otwartych na inne kultury i wobec innych. Myślę, że to dobrze. Świat potrzebuje więcej takich osób.

Kiedy wychodzisz na ulice Nowego Jorku, jakie różnice widzisz pomiędzy tym miastem dzisiaj, a tym jakie pamiętasz z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych?

Teraz jest czystsze, bezpieczniejsze, z większymi możliwościami i przyjazną atmosferą. To, co wydarzyło się 11 września bardzo nas dotknęło, ale jednocześnie zbliżyło do siebie ludzi. Teraz jesteśmy lepszym miastem, otwartym na przybyszów. Mieszkamy w jednym z najlepszych miast na świecie. To dlatego niektórzy chcą je zniszczyć - bo jest najlepsze. W tym mieście możesz robić tyle różnych rzeczy przez całą dobę i nigdy się nie nudzić.

Jak wyglądałaby twoja kariera, gdybyś to dzisiaj miał dwadzieścia lat i zaczynał przygodę z muzyką?

Dobre pytanie. W zasadzie to trudno na nie odpowiedzieć. Myślę, że mógłbym posłużyć się Internetem, bo jest on dobrym narzędziem - możesz w ten sposób dotrzeć do słuchacza omijając promocję radiową i telewizyjną. Poza tym chodziłbym na koncerty, próbował zainteresować innych swoją muzyką, rozdawałbym im ulotki i sprzedawał swoje płyty demo, jak za dawnych lat. Ludzie oczekują teraz wszystkiego za darmo, ale jeśli wszystko byłoby darmowe, to na czym byś zarabiał (śmiech)? Umieściłbym jednak kilka utworów na stronie internetowej i jeśli komuś by się spodobały, to wtedy mógłby kupić płytę.

Rozmawiałem ostatnio z Monte Connerem (szefem A&R wytwórni Roadrunner - przyp. red.) i powiedział mi, że młodzi ludzie nie potrafią docenić muzyki, bo mają ją za darmo. Zgadzasz się z tym?

Wielu ludzi nie docenia muzyki z tego powodu. Tęsknię za czasami, kiedy wracało się do domu z zakupioną płytą (Joey rysuje w powietrzu kształt dużej, winylowej płyty - przyp. red.), odpieczętowywało ją, kładło na tacy gramofonu i słuchało muzyki. Teraz uruchamiasz Internet, słuchasz piosenki, myślisz sobie: "dobra, co jeszcze znajdę w sieci?". Tamte czasy już nie wrócą. Dlatego, kiedy zapytałeś mnie, jak bym próbował zwrócić uwagę na moją muzykę, gdybym zaczynał dzisiaj, robiłbym tak jak to się robi teraz, czyli poprzez Internet. Ale czy mi się to bardziej podoba? Nie. Wolę dawniejsze metody.

Ale trzeba podążać za ewolucją...

Trzeba, co innego możesz zrobić? Jeśli będziesz próbował ją zwalczyć, pozostaniesz jeszcze bardziej w tyle. Musisz myśleć naprzód. Próbować przewidzieć następny krok.

Podróżowanie z zespołem daje ci możliwość poznania wielu kultur. Czy któraś z nich szczególnie przypadła ci do gustu?

Lubię holenderską kulturę. Lubię kulturę włoską, bo jestem z pochodzenia Włochem. Lubię tamtejszą żywność i atmosferę. Nie spędziłem zbyt wiele czasu w Polsce, ale lubię tutejszych ludzi i tutejszy krajobraz. Lubię też kulturę reggae i rastafariański sposób myślenia - są bardzo uduchowione.

Poprzednim razem Life of Agony grało w Polsce prawie dziesięć lat temu. Jakie zmiany zauważyłeś, gdy ponownie przyjechałeś do naszego kraju?

Zmienił się. Miasto się rozrosło. Widziałem też więcej angielskich napisów. Poprzednim razem nie było ich prawie wcale, a dzisiaj rozpoznawałem słowa na ulicy (śmiech).

« Poprzednia
1
Następna »
Komentarze
Dodaj komentarz »

Materiały dotyczące zespołu

Na ile płyt CD powinna być wieża?