- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: I Am Morbid
Wykonawca: | David Vincent - I Am Morbid (wokal, gitara basowa) |
strona: 2 z 2
I Am Morbid, Bielsko-Biała 29.05.2017, fot. Verghityax
Czy to oni wprowadzili cię w świat muzyki?
Tak. Kiedy miałem sześć lat zapisali mnie na lekcje gry na fortepianie. Zwłaszcza matka naciskała, żebym na nie uczęszczał. Ale potrafię wybrzdąkać ledwie kilka taktów. Zupełnie nie miałem do tego zacięcia. Czasami żałuję, że nie posłali mnie na zajęcia z gry na skrzypcach. To byłoby o wiele ciekawsze.
Kiedy udało ci się chwycić za instrument, który sam dla siebie wybrałeś?
W szkolnej orkiestrze grałem na kontrabasie. To był mój pierwszy instrument strunowy. Potem przyszedł czas na gitarę basową, którą kupiłem już za własne oszczędności. Po szkole najmowałem się do koszenia trawników, a każdego uciułanego dolara odkładałem do skarbonki.
Udzielałeś się w jakiejś garażowej kapeli, zanim dołączyłeś do Morbid Angel?
Tak, ale nigdy nie wyszliśmy z nią poza obręb garażu. Chyba nawet nie mieliśmy nazwy.
Morbid Angel, Katowice 23.11.2014, fot. Verghityax
Na szczęście z Morbid Angel zaszliście znacznie dalej. Pierwszy album, jaki razem nagraliście - "Altars Of Madness" - okazał się kamieniem milowym death metalu. Czy patrząc wstecz, zmieniłbyś coś na tej płycie?
Jedyne czego żałuję, to tego, że nie mieliśmy większego budżetu i więcej czasu. Kiedy po latach wraca się do swoich starych dokonań, często towarzyszy nam uczucie, że coś można było zrobić lepiej lub sprawniej. W przypadku "Altars Of Madness" nie wyobrażam sobie ponownego nagrywania tego materiału czy jakiejkolwiek w niego ingerencji.
Po "Altars Of Madness" wypuściliście jeszcze dwie płyty, które doczekały się statusu kultowych: "Blessed Are The Sick" i "Covenant". Ta ostatnia zapewniła wam w lutym i marcu 1994 roku udział w amerykańskiej trasie Black Sabbath i Motorhead, których koncerty otwieraliście. Masz jakieś szczególne wspomnienia związane z tym tournee?
To była pierwsza tak długa trasa w naszej karierze, trwała ponad miesiąc. Do tego występowaliśmy w naprawdę dużych halach. Zaskoczyło mnie, jak wielu fanów przychodziło specjalnie dla nas, a przecież byliśmy tylko supportem. Pamiętam, jak na jednym z koncertów w Teksasie menedżer sceny kazał nam wychodzić i grać, chociaż dopiero zaczęli wpuszczać widzów do środka. Spojrzałem wtedy przez okno i zobaczyłem cały sznurek ludzi w koszulkach Morbid Angel. Powiedziałem, że nie zaczniemy, dopóki oni nie wejdą. Przez chwilę bałem się, że przegiąłem i zostaniemy wykopani z trasy, ale potem gość rzucił okiem przez szybę, spuścił z tonu i pozwolił nam opóźnić występ. W przeciwnym razie byłoby to nie w porządku wobec tych wszystkich, którzy kupili bilet, aby nas zobaczyć.
Morbid Angel, Warszawa 21.11.2014, fot. Wojtek Dobrogojski
Black Sabbath promował wówczas album "Cross Purposes" z Tonym Martinem na wokalu. Udało ci się spotkać z Tonym Iommim i Geezerem Butlerem poza sceną?
Nasze kontakty ograniczały się do uprzejmych powitań, kiedy mijaliśmy się w korytarzu. Ekipa Black Sabbath spędzała czas głównie w swoim gronie, przychodziłem za to na ich każdą próbę dźwięku. Cieszę się, że dane mi było dzielić scenę z tymi wszystkimi kapelami, na których się wychowałem: Judas Priest, Iron Maiden, Black Sabbath, Kiss, Alice Cooper.
Niedługo po zakończeniu trasy z Black Sabbath zajęliście się pracą nad nowym materiałem, który ukazał się pod tytułem "Domination". Tuż po premierze płyty dołączyłeś jako basista do Genitorturers - zespołu swojej ówczesnej żony Gen. Pod względem stylistycznym posunięcie dość nieoczekiwane, był to bowiem zespół grający industrialny metal. Inicjatywa wyszła od ciebie czy twojej drugiej połówki?
Gen stale narzekała na swojego basistę. Któregoś razu miałem już dość jej zrzędzenia, więc zasugerowałem, że powinna go zwolnić. W odpowiedzi usłyszałem: "Nie mogę, musiałabym odwołać koncerty". Chcąc uciąć dyskusję, wypaliłem bez zastanowienia: "Dobra, zagram te cholerne koncerty!". Nie przywiązywałem wtedy większej wagi do tej rozmowy i jakby nigdy nic dalej robiłem swoje. Pewnego wieczoru wróciłem do domu z próby Morbid Angel i wszedłem w sam środek zespołowego spotkania Genitorturers. Okazało się, że wywalili basistę, po czym oznajmili mi, że w najbliższy weekend gramy sztukę. "Jaką sztukę?" - spytałem (śmiech). Zupełnie zapomniałem o tamtej obietnicy, ale słowo się rzekło.
Morbid Angel, Warszawa 21.11.2014, fot. Wojtek Dobrogojski
Genitorturers słynął w dużej mierze z szokujących ekscesów na scenie. Twój wizerunek był nie mniej ekstremalny, choć w nieco innej dziedzinie - ostro krytykowałeś chrześcijaństwo, czego odzwierciedlenie znaleźć można w tekstach Morbid Angel. Nadal tak jest?
Kiedyś chrześcijaństwo traktowałem jako swego największego wroga, teraz krytykuję już praktycznie wszystko. W dziedzinie wiary islam uważam za coś o wiele gorszego. Sądzę, że w drodze ewolucji powinniśmy porzucić wszelką religię. Wiem, że są ludzie, którym to pomaga, mam wielu przyjaciół chrześcijan. Przyjęliśmy zasadę, że nie poruszamy tej kwestii. W przeciwnym razie poróżniłaby nas pierwsza rozmowa na ten temat i przestalibyśmy się przyjaźnić.
Ostatnio nie brak ludzi, dla których religia jest uzasadnieniem przemocy. Po tym, co wydarzyło się na koncertach Eagles Of Death Metal czy Ariany Grande - nie boisz się ruszać w trasę, zważywszy na towarzyszące temu ryzyko?
Co ma być, to będzie. I tak nie będę żył wiecznie. Mogę zginąć w zamachu terrorystycznym, katastrofie lotniczej, wypadku motocyklowym lub po prostu umrzeć we śnie. Śmierć to coś, co czeka nas wszystkich, a jedyne niewiadome, to kiedy i w jaki sposób. I prawdę mówiąc, nie chcę tego wiedzieć. Wolę, żeby to nastąpiło, gdy będę się tego najmniej spodziewał.
Morbid Angel, Gdańsk 20.11.2014, fot. Agnieszka Jędrzejewska
Wspomniałeś o motocyklu. Posiadasz jakiś?
Tak, dwa: Choppera i Harleya Davidsona. Preferuję klasyczne motory, sportowe jakoś do mnie nie przemawiają.
Od czego zaczęła się twoja przygoda z jednośladami? Chodziło o adrenalinę czy bardziej o imponowanie dziewczynom?
W motorach zakochałem się zanim dziewczyny w ogóle zaczęły mnie interesować. Na swój pierwszy pojazd wsiadłem jeszcze jako dzieciak - w tamtych czasach posiadanie motocykla równoznaczne było z tym, że jesteś super. Obecnie przejażdżka to dla mnie wspaniały sposób na relaks.
Czy David Vincent to artysta spełniony, czy nadal czujesz, że masz coś światu do udowodnienia?
Osiągnąłem już w życiu więcej niż 99% populacji tej planety. Jeśli dzisiaj miałbym pożegnać się z tym światem, to odejdę z niego jako człowiek spełniony. To coś, w co wierzę. Muszę w to wierzyć.
Dziękujemy ci za poświęcony czas.
To ja dziękuję.