- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Hate
Wykonawca: | Adam "ATF Sinner" Buszko - Hate (gitara, wokal) |
strona: 1 z 1
Hate, Warszawa 22.10.2010, fot. Kara Rokita
Witaj Adam! Po pierwsze sto lat i wszystkiego najlepszego. Oficjalne kroniki stwierdzają jasno, że rok 2010 r. to okrągłe 20 lat istnienia Hate. Wybacz uszczypliwość - mimo wielu lat ciężkiej walki, problemów i kłód pod nogami (które nawet mojej uwadze, jako zwyczajnego fana, nie uszły) - muszę więc zapytać: wciąż jest ciśnienie do machania banią na scenie?
Witam! Pewnie nie uwierzysz, ale wciąż tak samo czerpię radość z grania koncertów i komponowania, jak 20 lat temu, kiedy będąc nastolatkiem zakładałem Hate. A może radość ta jest nawet większa, bo "pole rażenia" zespołu, ilość zwolenników i uznanie jest nieporównanie większe niż kiedyś, i w dodatku wykazuje tendencję wzrostową.
Początki waszej, a z uwagi na zmiany składu przede wszystkim twojej działalności, wiążą się z nazwą Infected. Wróćmy na moment do tamtych czasów. Jak to się stało, że chwyciłeś za instrument, dlaczego (wówczas) brutal death metal? I przede wszystkim, jak doszło do kooperacji Buszko - Kułakowski - Kozieradzki?
Nie przepadam za pytaniami o prehistorię, ale postaram się wytężyć pamięć... Otóż, poznaliśmy się wszyscy kiedyś na jakimś koncercie; zdaje się, że Quack i Mittloff znali się już wcześniej. W każdym razie wyglądało to tak, że we dwóch z Quackiem dołączyliśmy do zespołu Mittloffa, który nosił idiotyczną nazwę Holy Hell. W zespole tym grał już jeden gitarzysta, basista i Mittloff na perkusji. Quack postanowił grać w tym zespole, ale pod warunkiem, że będzie mógł przyprowadzić mnie (na drugą gitarę). Mittloff zgodził się na to i doszło do pierwszej próby. Wyglądała ona tak, że dosłownie podziękowałem za uwagę gitarzyście Holy Hell, a basista sam uciekł. I bardzo dobrze się stało, bo goście ci do niczego się nie nadawali (śmiech). Także z miejsca przejąłem kontrolę i zaproponowałem nową nazwę - Infected. Kilka miesięcy później mieliśmy już pierwszych kilka utworów oraz nowego basistę - Marcina Russka. Materiał był dość radykalny... Brzmiał jak połączenie Destruction i Sodom z death metalem z Florydy. Od pomysłów aż kipiało w głowach, więc dość szybko powstał pokaźny materiał na demo. Wtedy doszliśmy wspólnie do wniosku, że nazwa Infected nie pasuje do radykalizmu, jaki prezentujemy, i trzeba ją zmienić na coś bardziej adekwatnego. Zaproponowałem nazwę Hate, która wydała się wszystkim strzałem w 10. Dlaczego wybraliśmy taki styl? Bo najbardziej nam odpowiadał. A dlaczego nam odpowiadał? To już pytanie dla psychoanalityka.
Hate, Kraków 14.10.2010, fot. kriz
Od początków działalności Hate - nie tylko ze względu na wykonywaną przez was muzykę, ale także bezkompromisowy, co tu dużo ukrywać, antyreligijny wręcz przekaz tekstowy - spotykałem się często ze stwierdzeniem "polskie Deicide". Ile prawdy było w tych dywagacjach? Czy rzeczywiście dokonania ekipy Asheima i Bentona miały tak duży wpływ na twoje ówczesne patrzenie na muzykę? Idąc dalej, skąd pomysł na taką, a nie inną koncepcję przekazu "Nienawiści"?
To dość uprawnione porównanie, zważywszy na fakt, że był to czas, kiedy poszukiwaliśmy swojej tożsamości, a death metal z Florydy był stylem, który najbardziej nas inspirował. Skąd pomysł na taki przekaz? Od początku byliśmy radykalnie antyreligijni i mocno zainteresowani okultyzmem, więc był to wybór niejako oczywisty.
Nie ukrywam, że z twoją twórczością osobiście zetknąłem się po raz pierwszy dopiero przy okazji "Lord Is Avenger" (1998), który krótko mówiąc urywał dupę przy samym kręgosłupie. Materiał kleił się w "Selani" przy udziale Andrzeja Bomby. Nie zapytam, czy potykaliście się o często nawiedzający mury tego studia Vader, a raczej o to, jak wspominasz tamtą współpracę?
To byłą bardzo dobra współpraca, a Andrzej Bomba (dzisiaj zapomniany) był architektem brzmienia wielu zacnych albumów, które zostały nagrane w tamtym czasie. Płyty, które wyprodukował, stanowią podwaliny stylu znanego dziś na całym świecie jako "Polish Death Metal".
Zawsze zastanawiał mnie okres po wydaniu "Lord...", a konkretnie lata 1999 - 2001, w których zasililiście rynek aż dwiema kompilacjami określanymi jako "best of", czyli "Holy Dead Trinity" oraz "Evil Decade Of Hate". Do tego w doszła EPka "Victims". Przyznasz, że sprawa nieco dezorientująca. O co w tym wszystkim chodziło? No i nurtujące mnie od zawsze pytanie: skąd strategia zastosowania tej samej grafiki na okładkach "Holy Dead Trinity" i na "Lord Is Avenger"?
"Holy Dead Trinity" to nic innego, jak kompilacja dwóch wcześniej wydanych płyt - "Lord Is Avenger" i "Victims". Był to nasz amerykański debiut, a wytwórnia, która nas wydała, uparła się, żeby połączyć oba materiały pod jednym wspólnym tytułem. Cel tego zabiegu był taki, żeby uczynić go bardziej aktualnym. Z kolei "Evil Decade...", był podobną składanką, ale wydaną wyłącznie w Polsce.
Hate, Warszawa 22.10.2010, fot. Kara Rokita
Przy mini albumie "Victims" chciałbym zatrzymać się nieco dłużej. Pamiętam, że w tym czasie (1999) Metal Mind Productions wiodło prym na krajowym rynku wydawniczym, zwracając w końcu większą uwagę na nasze kapele death - blackmetalowe. W szeregach tej stajni na krótko, ale zawsze, prócz Vader pojawił się również m.in. Christ Agony i mniej więcej w tym samym czasie Hate - ich nakładem ukazało się rzeczone mini. Wówczas naiwnie sądziłem, że pojawienie się w barwach mecenasów festiwalu "Metalmania" oznacza wrota otwarte do dynamicznej kariery. Jak wyglądała ta sprawa?
Współpraca z tymi "mecenasami" nie zawsze wygląda tak kolorowo! Metal Mind to chyba najtrudniejszy partner na polskim rynku i na pewno słyszałeś niejedną historię na ten temat. W każdym razie, wtedy skończyło się na wydaniu mini albumu "Victims", a powróciliśmy do współpracy dopiero w 2003 roku, nagrywając dla nich DVD "The Litanies of Satan". Z perspektywy czasu uważam, że dobrze się stało, że nie związaliśmy się z Metal Mind na dłużej. Wiele zespołów, które tak uczyniły, żałuje tego...
Kolejny długograj - "Cain's Way" - to doskonały przykład kontynuacji kierunku muzycznego obranego na wcześniejszych krążkach. Dystrybucją krążka zajęła się m.in. Candlelight Records. Jak to było znaleźć się pod skrzydłami, jak na muzykę metalową, tak zasłużonej firmy? Przeprowadzając wywiady spotkałem się z twierdzeniami, że w wytwórniach są zespoły ważne i mniej ważne. Jak Anglicy obeszli się z Hate? Mam wrażenie, że płyta niezasłużenie nieco "przepadła", ale o tym za chwilę.
Pierwszy raz słyszę, aby ten krążek był sprzedawany przez Candlelight. Byłem pewien, że pojawił się w dystrybucji Plastichead. Tak czy inaczej, nigdy nie mieliśmy umowy z żadną brytyjską wytwórnią. Jest to więc przypadek, że właśnie Plastichead ma go w swym katalogu. Ja podpisałem kontrakt z amerykańską wytwórnią Mercenary Music, World War III i rzeczywiście płyta została wydana bez żadnego rozmachu, z minimalną promocją. Uznaję, że była to płyta straconej szansy, chociaż samo wydanie jej w zachodniej wytwórni było wtedy osiągnięciem.
Po wydaniu "Drogi Kaina" miałem wrażenie, że w obozie Hate nie działo się za dobrze. Chodzi mi przede wszystkim o dwie rzeczy. Pierwsza związana z osobą Piotrka "Mitloffa" Kozieradzkiego. Z pozycji fana ówczesnych tuzów naszej sceny oceniano często przez pryzmat charyzmatycznego garowego, jakim w Vader był Docent czy w Yattering Marcin Gołębiewski. Kiedy wspominam wywiady w "Thrash'em All", pamiętam, że to Mitloff zabierał głos razem z tobą, stąd wyglądało, jakby był pierwszą po tobie osobą w Hate. Co więcej, zespół - podobnie jak Vader i Yattering - wręcz identyfikowano z jego grą i osobą. Zdradzisz kulisy tego odejścia? Niektórzy też, np. w przypadku Vader po odejściu Raczkowskiego, odmawiali prawa istnienia temu zespołowi - czy spotkałeś się wówczas z podobnymi problemami?
Hate, Kraków 14.10.2010, fot. kriz
Mówiłem o tym wielokrotnie w wywiadach, ale powtórzę się. Z Mittloffem rozstaliśmy się "za porozumieniem stron". On nie czuł się dobrze grając taki styl muzyki, a ja wiedziałem, że jego możliwości osiągnęły granicę. Dlatego postanowiliśmy nie ciągnąć tego dłużej razem. Słyszałem wtedy jakieś niezadowolone głosy fanów, ale cóż, nie wszystkim można dogodzić. Mittloff wkrótce potem stworzył, wraz z innymi, zespół Riverside i chyba wszyscy jesteśmy zadowoleni z takiego obrotu spraw.
Jak z punktu widzenia muzyków wygląda praktyka dodawania pełnych płyt CD do magazynów? Niektórzy z zainteresowanych twierdzą, że to szansa dotarcia do większej ilości fanów, którzy za przystępną cenę mogą posłuchać płyty zespołu, nawet takiego, którego nie znają. Spotkałem się też z twierdzeniem, że takie zabiegi zarżnęły rynek, co więcej stały się w niektórych przypadkach powodem upadku pomysłodawców. Jak wypadł ten pomysł w przypadku "Awakening Of The Liar" (zdradzam, że mojego ulubionego wydawnictwa autorstwa Hate)?
Nie zgadzam się z tym "zarżnięciem rynku". Rynek płytowy wyglądał fatalnie w tamtym czasie i to spowodowało, że niektóre zespoły zaczęły wydawać płyty w taki sposób. Dla nas w tamtym momencie była to jedyna możliwość dotarcia do szerokiej rzeszy słuchaczy. Także decyzja była dobra dla obu stron - i dla nas, i dla fanów, bo dostali 2 tytuły (także "Anaclasis") po przystępnej cenie, beż marż sklepowych. Obie płyty były porządnie wydane i zawierały ten sam materiał, co oficjalne wydawnictwa zachodnie, które kosztowały 15 euro sztuka. Mogliśmy wtedy albo nie wydawać płyt w Polsce w ogóle, albo wydać je w takiej formie. Wybraliśmy tę drugą opcję.
"Awakening..." okazał się miażdżącym, ale jednak zakończeniem pewnego etapu działalności Hate. W recenzjach z okresu jego wydania prócz pochwał pamiętam także zarzut, że ATF Sinner nie zamierza wychylić nosa poza wąskie ramy konserwatywnego death metalu. Tymczasem przygotowałeś krążek "Anaclasis - A Haunting Gospel Of Malice And Hatred", który w pewnych momentach wszem i wobec oznajmiał, że Hate nie tylko umie, ale może i chce do materii metalu podejść z innej strony. Był to wynik naturalnej potrzeby, a może znudzenie starym wizerunkiem i chęć dalszego rozwoju?
Jedno i drugie. Chciałem się rozwijać, zamiast tkwić wciąż w tym samym skostniałym stylu. "Anaclasis..." był krokiem w zupełnie inną stronę. Płyta została bardzo wysoko oceniona przez prasę muzyczną i odbiorców. Uważam ją za przełom w mojej karierze. Właśnie po tej płycie zostaliśmy zaproszeni na kilka bardzo ważnych festiwali na Zachodzie takich, jak "Party.San Festival" czy "Winter Assault". Są to imprezy, na które nie można się "wkręcić". Można tam jedynie zostać zaproszonym przez gremium organizatorów.
Hate, Warszawa 22.10.2010, fot. Kara Rokita
Rozwinięciem pomysłów z "Anaclasis..." okazał się krążek "Morphosis". Niewątpliwie Hate poszedł tutaj dalej niż kiedykolwiek wcześniej, coraz odważniej sięgając po sample i melodyjne wstawki. Kompozycje to już zdecydowanie nie sam death metal. Jedni potraktowali to jako zdradę ideałów z przeszłości, inni byli zachwyceni. Czy taki rozdźwięk w odbiorze miał dla ciebie jako artysty znaczenie?
Nie miał. Ja w ogóle nie bardzo przejmuję się tym, co ludzie wypisują o nas i naszej muzyce. Zwłaszcza wtedy, gdy sam mam przekonanie, że zmierzam w dobrym kierunku. "Morphosis" otworzyła nam wiele drzwi. Po tej płycie zagraliśmy liczne koncerty na trzech kontynentach. Staliśmy się jeszcze bardziej uznanym zespołem na świecie i jeszcze bardziej nielubianym w kraju. Wielu ludzi z naszego krajowego podwórka patrzy na to szeroko otwartymi oczami i nie rozumie, jak to się dzieje... Uważali nas za zespół "skończony", a okazuje się, że gramy w całej Europie i obu Amerykach. Chciałbym im powiedzieć, że czekają ich jeszcze większe zdziwienia i rozterki. Na przyszły rok szykujemy prawdziwą ofensywę...
"Morphosis" to także kolejna już zmiana składu. Jesteś obecnie jedynym oryginalnym członkiem Hate. Można zaryzykować stwierdzenie, że Hate to ty i tylko ty, podobnie jak w przypadku Vader i Piotrka Wiwczarka? Innymi słowy, czy nowe twarze w zespole czynnie uczestniczyły w komponowaniu materiału, czy jedynie potrzebowałeś sprawnych rzemieślników do odtworzenia swoich wizji muzycznych?
Skład, który nagrał "Erebos" i "Morphosis", to ci sami ludzie. Zespół nie zmienił się od czterech lat. Jest to ta sama zaprawiona w bojach ekipa. Co prawda Mortifer dołączył do nas na bas jako stały członek zespołu rok temu, ale od ponad trzech lat gra z nami koncerty i uczestniczy w próbach. Jest to więc prawdziwy zespół, a nie projekt jednego człowieka. Prawdą jest, że wszystkie riffy i teksty na płycie są mojego autorstwa, ale Hexen (perkusja) i Destroyer (gitara) biorą czynny udział w aranżowaniu materiału. Oczywiście, biorą pod uwagę moje rady, jako najbardziej doświadczonego muzyka, ale jest to praca zbiorowa. Ponadto jesteśmy grupą przyjaciół i liczne eskapady bardzo nas do siebie zbliżyły. Jest to w tej chwili dobrze działająca, niszcząca maszyna... Wciąż się uczymy i udoskonalamy każdy element. Wszyscy jesteśmy w równym stopniu zaangażowani w zespół, który jest dla nas czymś w rodzaju wyższej idei, misji, która wymaga poświęcenia, ale daje ogromnie dużo radości i satysfakcji.
Hate, Kraków 14.10.2010, fot. kriz
Prócz mniej lub bardziej wyssanych z palca zarzutów odnośnie muzycznej ewolucji, pojawiły się także głosy odnośnie wizerunku grupy, niektórym przywodzącego na myśl to, co robią m.in. Behemoth, Crionics czy ostatnio Thy Disease. Sprawa wprawdzie drugorzędna, ale skąd wziął się pomysł na ten nowy "outfit" grupy?
Sprawa wcale nie jest drugorzędna. Ma według mnie pierwszorzędne znaczenie, bo chodzi o wizerunek, a więc coś, z czym zespół jest kojarzony i co niewątpliwie wpływa na odbiór muzyki. Co się tyczy zarzutu, że przypominamy wyglądem Behemotha, to powiem tyle: żaden zespół nie ma patentu na używanie uniformów w postaci sukni. Behemoth nie był pierwszym, ani ostatnim. Ja wychodzę na scenę w podobnym uniformie od 2006 roku - od festiwalu "Party.San". Jest to ubiór najbardziej pasujący do ekstremalnego, a zarazem mistycznego metalu, którego reprezentantem jest Hate. Trzeba zrozumieć, że image jest nie tylko po to, żeby wywołać wrażenie, ale jest to także kod symboli, który dostarcza ludziom wiedzy, o czym to jest. Informuje bez słów. Jeśli do kogoś ten "kod" nie przemawia, to trudno. Nie tworzymy muzyki dla wszystkich, a jedynie dla tych, którzy widząc nas rozumieją, o co chodzi i akceptują "message", który przekazujemy.
"Morphosis", w tym świetny numer "Omega", okazały się na tyle postępowe, że w zasadzie po jego wydaniu zastanawiałem się, gdzie jeszcze dalej możecie pociągnąć te pomysły. Powiem krótko, grecki symbol omegi na okładce, oznaczający ni mniej ni więcej koniec, mógł rodzić podejrzenia, że Hate zakończy działalność. Tymczasem przed nami premiera "Erebos". Czego więc spodziewać się po tej płycie? Nie ukrywam, że są tacy, którzy marzą o powrocie do "starego hate'owania".
Omega oznacza koniec, ale jest też symbolem nieskończoności. Nieskończonej energii kosmicznej, stanowiącej esencję wszechświata. Przekaz naszej twórczości nie jest oczywisty; zawiera zawsze kilka możliwości interpretacji. Dlatego trzeba się trochę wysilić, żeby zrozumieć, o czym to jest i po co to jest. "Erebos" jest, dla mnie, naturalną kontynuacją stylu, który zapoczątkowałem na "Anaclasis", czyli mieszanki ekstremalnej muzyki z brudnym, industrialnym brzmieniem i ambientowym tłem. Na "Morphosis" dodaliśmy do tego nieco blackmetalowego charakteru, a nowa płyta dokłada do tego elementy deathcore'a, heavy metalu i coś z atmosfery religijnego black metalu. Jest to styl bardzo pojemny, ale też dość dobrze zdefiniowany. Dzisiejszy Hate to ekstremalny metal bez kompleksów, z mistyczną treścią i szeroką perspektywą. Chcieliśmy zrobić płytę zróżnicowaną, która nie dawałaby się łatwo sklasyfikować. Naszym zamiarem było pokazać, jak wszechstronnym, a zarazem ekstremalnym zespołem obecnie jesteśmy. Myślę, że to się udało i mam nadzieję, że ludzie podzielą ten pogląd.
Hate, Kraków 14.10.2010, fot. kriz
Co się tyczy powrotu do hate'owania, jak to ująłeś, to jeśli wsłuchasz się w muzykę na nowej płycie, na pewno zauważysz, że jest tak samo brutalna i bezkompromisowa, jak np. "Lord Is Avenger". Jest w niej ten sam rodzaj agresji i ładunek zła, a także mój wokal, który tylko nieznacznie zmienił charakter od tamtych czasów. "Erebos" jest ciosem między oczy, który (jestem pewien) pozostawi trwały ślad w głowie.
W materiałach ukazujących się na YouTube czy waszym MySpace widać rosnące wsparcie Litenable Records. "Erebos" to już kolejna płyta Hate w tej stajni. Uważasz swoją pozycję w tej firmie za ugruntowaną? Jak przebiega współpraca? Czy Hate wciąż ma szansę zaistnieć na dobre poza granicami kraju?
Chyba coś przegapiłeś, bo my już od dawna istniejemy poza granicami kraju, a o naszej pozycji w wytwórni świadczyć może to, jak wyglądają reklamy Listenable w zachodnich magazynach. Zresztą widać to także po zainteresowaniu ze strony pism muzycznych: w ciągu ostatnich trzech tygodni udzieliłem około 25 wywiadów dla najważniejszych periodyków piszących o metalu w Europie. Są to takie tytuły, jak "Terrorizer", "Kerrang", "Loud", "Legacy", "Rock Hard" i wiele innych. Promocja "Erebos" ruszyła już pełną parą.
O co chodzi z waszym MySpace? W dyskografii brak niektórych krążków.
Tak, ale wszystkie są wymienione wyraźnie w biografii. Dyskografia zawiera tylko te wydawnictwa, które wyszły oficjalnie poza granicami Polski, czyli takie, które są dostępne w dystrybucji światowej.
W bio wyczytałem o twoim wykształceniu psychologicznym. Na ile studiowanie zawiłości ludzkiej psychiki miało wpływ na twórczość Hate?
Myślę, że ma to spory wpływ na mnie, a co za tym idzie także na twórczość. Ale przede wszystkim pomaga mi ono w życiu, w kontaktach z ludźmi. Dzięki temu, że jestem psychologiem, łatwiej mi jest spojrzeć na rzeczywistość z innego punktu widzenia, wczuć się w sytuację kogoś innego. Czasami jest to bardzo potrzebna umiejętność.
Jesteś personą działającą na scenie równie długo, co Cezar czy Peter - 20 lat grania to szmat czasu, wzloty, upadki itp. Patrząc na karierę Hate, w tym niespodziewane pojawienie się progresu w twórczości, możesz stwierdzić, że dziś znajdujesz się w punkcie, w jakim zawsze razem z Hate chciałeś się znaleźć? Jest to uczucie spełnienia, czy raczej widzisz to dopiero przed sobą?
Hate, Warszawa 22.10.2010, fot. Kara Rokita
Widzę przed sobą ogromne możliwości i w żaden sposób nie czuję się spełniony. Jest to stan, który mógłbym nazwać wiecznym nienasyceniem. Najważniejszym osiągnięciem jest to, że udało mi się wyprowadzić zespół na szerokie wody. Teraz w końcu mamy pewien komfort pracy i możemy realizować większość pomysłów, jakie przychodzą nam do głowy. To fantastyczne uczucie.
Dzięki wielkie za odpowiedzi i znalezienie czasu w napiętym grafiku. Życzę owocnej promocji nowego krążka, do którego odsłuchu zachęcam wszystkich czytelników i oczywiście nie mogę puścić cię bez kilku słów dla czytelników www.rockmetal.pl...
Dzięki i pozdrowienia dla wszystkich czytelników rockmetal.pl!
Nie krytykuje takiej strategi zespołu.. business is business.
Jak chodzi o samą płytę:
1)produkcja perfekcja ( w końcu Hertz) ale sterylność brzmienia trochę kosztem pazura..
2)płytka nie taka progresywna i eklektyczna jak ją Adam w wywiadzie maluje. Nie wiem jakiego on deathcore'u się nasłuchał ale ja żadnych jego elementów na Erebos nie stwierdziłem.
3)kompozycje - przemyślane, dobre riffy i aranże. Ale nic nowego nie powiedzieli tą płytą. Z drugiej strony ciężko wyjść z obronną tarczą w ostatnim czasie, zwłaszcza po tak miażdżącym powrocie Lost Soul..
4)wokale - wielki plus! O ile to zawsze był atut Hate to na tej płycie Adam przeszedł samego siebie, są mocne, agresywniejsze niż kiedykolwiek!
Tyczy się to także ostatnich wyd. Hermh, Crionics. Skórzane spódnice, make-up,zdobne statywy, Treść-pseudo filozoficzne wywody itp. Aż taką krzywdę wyrządził behemoth? Drażni to tym bardziej, iż goście z ww. kapel do młodzików przecież nie należą, i powinni mieć świadomie zdefiniowaną tożsamość artystyczną.
Podsumowując muzyka przyzwoita /choć bywało lepiej/, ale na opakowanie patrzeć się nie chce. Estetyczna wtórność.
Pozdrawiam.
Ps. Kolejny ciekawy wywiad Megakruku.
nowa płyta brzmi świetnie, ale mam dziwne wrażenie że jest za wolna
Zespołów z chłopakami w T-shirtach jest na pęczki. Hate widać, że daje coś więcej niż zwykłe ostre granie. To rodzaj przedstawienia. Brawo!!!