- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Glenn Hughes
Wykonawca: | Glenn Hughes - Glenn Hughes (wokal) |
Glenn Hughes w październiku 2009 r. ponownie odwiedził Polskę - 18.10 zagrał ze swoim zespołem w Opolu podczas XVIII Międzynarodowego Festiwalu Perkusyjnego. Dzień wcześniej odbyła się konferencja prasowa, na której obecny był nasz wysłannik. Przed Wami zapis tej rozmowy.
strona: 1 z 1
Czy planujesz nagranie płyty z kimś w duecie? Np. ze Stevie Wonderem czy Joe Cockerem?
Glenn Hughes: W zeszłym tygodniu rozmawiałem z bardzo znanym producentem muzycznym na temat współpracy z równie znaną śpiewaczką. Jeśli to się uda, to będzie fantastycznie. Nie mogę powiedzieć, o kim mowa, ale zrealizowanie czegoś takiego byłoby piękną sprawą. Czuję, że jestem już blisko zaśpiewania w duecie z kimś w Ameryce. Bo coś, czego w Ameryce jeszcze nie zrobiłem, to ukazanie im funkowego oblicza Glenna. Oni znają tylko Hughesa z Deep Purple z lat 70-tych, a chcę, żeby kojarzyli mnie z moją obecną twórczością. Dlatego też Ameryka jest miejscem, gdzie taki projekt najpewniej dojdzie do skutku. Śpiewanie w duecie z Robem Halfordem czy Dio byłoby dla mnie bezcelowe. Nie okazuję teraz braku szacunku. Uważam ich za niesamowitych wokalistów, ale sam po prostu nie jestem tego typu śpiewakiem. Zawsze chciałem zaśpiewać z czarną dziewczyną. To byłoby świetne.
Czy są jakieś szanse na nowy album w ramach Hughes Turner Project?
Glenn Hughes: Nie. Nie, ponieważ ten rodzaj muzyki traktowałem jako trwającą trzy lata przygodę w moim życiu. Chciałem po prostu zobaczyć, jak coś takiego wyjdzie. Okazało się, że w ostatecznym rozrachunku stworzyliśmy coś w stylu album-oriented rock. Było sympatyczne i ładne, pachniało nieźle, ale brakowało temu drapieżności i nie skłaniało mnie do tańca. A ja muszę tańczyć, bo dzięki temu czuję się dobrze.
Czy myślałeś kiedyś o ponownym zjednoczeniu Trapeze?
Glenn Hughes: Cóż, Mel Galley zmarł w zeszłym roku, a Dave Holland siedzi w więzieniu. Został tylko jeden gość. To już niemożliwe. Ale lubię wspomnienia związane z Trapeze.
Chcielibyśmy wiedzieć, jakie są wpływy Andersa i Matthew. Kto stanowi dla nich inspirację? Kim są ich idole?
Matthew Goom: Podobnie jak Glenn, słucham sporo Stevie'ego Wondera. Znam też dobrze twórczość Deep Purple.
Glenn Hughes: Wiecie, on jest bardziej zakorzeniony w jazzie i rocku.
Anders Olinder: Ja lubię Iana Paice'a, rzecz jasna. Do moich ulubieńców należą też John Henry Bonham, Buddy Rich...
Glenn Hughes: Podobnie jak Chad Smith (śmiech).
Soren, a co z tobą?
Soren Andersen: Prawdę powiedziawszy, ja wychowałem się na Deep Purple. Wiedziałeś o tym?
Glenn Hughes: Nie, nie miałem o tym pojęcia (śmiech).
Soren Andersen: Nie nazwałbym się największym fanem Blackmore'a na świecie. Uwielbiam jego grę, ale on jest bardziej klasycznym gitarzystą rockowym. Głównymi powodami, dla których sięgnąłem po Deep Purple, były wokal i teksty piosenek. Sam bardzo skupiam się na pisaniu tekstów. Uwielbiam takie kapele, jak The Beatles czy Led Zeppelin. Ale moim największym bohaterem, jeśli chodzi o gitarzystów, jest chyba Jimi Hendrix. Na świecie jest tylu wspaniałych gitarzystów, w tym nowych muzyków. Ale kiedy byłem dzieciakiem, moimi głównymi idolami byli Purple, Kiss...
Glenn Hughes: Znam ich (śmiech). To moi dobrzy przyjaciele (śmiech). Napisałem kiedyś piosenkę z Genem. To była jazda, mówię wam.
Czy poznałeś kiedyś osobiście Jimiego Hendrixa?
Glenn Hughes: Tak, poznałem go...
Soren Andersen: O! (okrzyk zaskoczenia)
Glenn Hughes: Tak, poznałem go w kiblu, na około dwa miesiące przed jego śmiercią. Przemiły facet, tylko bardzo niski. Niewiele mogę powiedzieć na jego temat, bo jedynie się przywitałem. Byłem wtedy jeszcze młody, miałem jakieś 17 lat. Bardzo fajna sprawa.
Czy uważasz, że Gene Simmons jest dobrym basistą?
Glenn Hughes: Kto?
Gene Simmons (chórem).
Glenn Hughes: (rozbawione westchnienie) Ujmę to tak. Gdyby Gene był tu teraz z nami, powiedziałbym mu to prostu w twarz. Gene nie jest basistą, Gene jest showmanem. Gene stoi na scenie, zarabiając kasę, z dolarami wokół głowy. Kiss nie jest kapelą. To kreskówka i maszynka do robienia pieniędzy. Ale lubię Paula i Gene'a. Oni są w tym samym wieku, co ja. Poznałem ich, zanim Kiss stał się sławny. Byli wśród widowni na koncercie Deep Purple w Nowym Jorku.
A co sądzisz na temat Micka Marsa?
Glenn Hughes: Mick Mars jest najmilszym gościem w muzyce rockowej. Nie lubi ludzi, ale jest świetnym facetem.
Czy będziesz pracował przy remasterze albumu "Come Taste the Band"?
Glenn Hughes: Tak, EMI poprosiło mnie o to, podobnie jak miało to miejsce w przypadku "Stormbringera". Składamy teraz te koszmarne DVD z "Last Concert in Japan". Osobiście nie chcę brać w tym udziału, bo byłem wówczas pijany. Kiedy mi się przyjrzycie, temu, jak się poruszam, to zauważycie, że w jednym momencie wyglądam, jakbym miał się porzygać. W tym momencie widać, jak bardzo byłem nawalony. I wszyscy będą się gapić, jak koszmarnie się wtedy urżnąłem. Ale z drugiej strony, czy rock & roll nie polega na rzyganiu i przewracaniu się? Gość z Def Leppard stracił rękę. To smutna sprawa. Niektórzy, kurwa, umierają w tym fachu. Rock & roll nie jest bezpieczny. To cholernie niebezpieczne gówno. Tommy nie mógł grać, bo zasnął po morfinie w Indonezji. Rock & roll to groźny sport.
Krąży pewna historia, zgodnie z którą, kiedy David Coverdale nagrywał partie wokalne do "Soldier of Fortune", do studio wszedł Stevie Wonder i Dave wykopał go stamtąd.
Glenn Hughes: To prawda. Podobnie jak większość historii, tak i ta zaczęła się od mojego pobytu w kiblu. Stevie Wonder też w nim był. Jego kuzyn, Calvin, wprowadził go do toalety i Stevie stał tam obok mnie, odlewając się. Na "Stormbringer" jest kawałek pt. "You Can't Do It Right (With the One You Love)". Byłem świeżo po nagraniu tego numeru i zapożyczyłem melodię do niego z twórczości Steviego Wondera. Słucham jego nagrań codziennie od pięciu lat. Więc on stoi trzy metry ode mnie, odlewając się i gwiżdże sobie. Zabieram go do innego studio i gram mu "You Can't Do It Right (With the One You Love)". W jednym momencie śpiewam tam wers: "You were always playing my records" (śpiewa na wonderowką modłę). Wtedy on dotyka mojej twarzy i mówi: "nie możesz być biały!" (naśladuje głos Steviego Wondera). Bardzo szybko zostaliśmy dobrymi przyjaciółmi. Wziąłem Steviego za rękę i powiedziałem: "chciałbym, żebyś poznał Davida Coverdale'a". Widzicie, David Coverdale ma bardzo słaby wzrok. Za czasów jego kariery w Purple nosił takie naprawdę grube okulary, gdzieś takie (rozwiera palce na szerokość denka od słoika). I zobaczył, że wchodzę z jakimś czarnym gościem, nie wiedząc, co to za jeden. Rzucił do mnie: "Glenn, co ci, kurwa, mówiłem? Nie przyprowadzaj tu żadnych pieprzonych ludzi, kiedy śpiewam. Wypierdalać!" (naśladuje głos Coverdale'a). Na co ja odpowiedziałem: "Ale zaczekaj, to jest..." - "Nie obchodzi mnie kto to, kurwa, jest. Nawet, gdyby to był jebany Stevie Wonder" - "Ale... to jest Stevie Wonder" - "Ożeż kurwa!". To prawdziwa historia.
Krąży też pewna historia, że w 1993 roku byłeś w Helsinki albo w Oslo, gdzie Deep Purple grało jeden ze swych ostatnich koncertów z Ritchie Blackmorem i zapytano Blackmore'a czy chciałby się z Tobą zobaczyć, na co on odparł: "Glenn? Jaki Glenn?".
Glenn Hughes: Tak, to cały Blackmore. To tak bardzo, bardzo w jego stylu. Ten czarny humor. Którego Ritchiego spotkamy dzisiaj? Gościa, który wygląda jak Robin Hood, czy gościa, który biega z pistoletem na wodę? A może małego Ritchiego, złego Ritchiego, dobrego Ritchiego? Nigdy nie wiadomo. Ritchie Blackmore to kawał dziwacznego skurwiela.
Może opowiecie coś o spotkaniach ze swoimi idolami (do reszty kapeli), gdyż wiemy już, jak Glenn spotkał swego, Steviego Wondera, w kiblu. Czy macie takie historie?
Anders Olinder: Kiblowe historie?
Glenn Hughes: Ja znam pełno takich historii. Pozwólcie, że wam opowiem.
Matthew Goom: Moje historie nie przebijają tych Glenna.
Anders Olinder: Kiedy Glenn poznał mnie z Chadem Smithem, to było trochę dziwne spotkanie, ale nie mam w swoim arsenale takich historii.
Soren Andersen: A ja jestem nowy w kapeli, więc...
Glenn, jak poznałeś Sorena?
Glenn Hughes: Poznałem Sorena na Namm Show w Los Angeles. To instrumentalne show, które odbywa się co roku w styczniu. Największe na świecie ma miejsce we Frankfurcie i Los Angeles. Przychodzi tam dosłownie 300 000 czy 400 000 ludzi. Trzy lata temu Sorena przedstawił mi mój przyjaciel, Marco Mendoza, który już z nim grywał. Powiedział mi: "Musisz zagrać ze Sorenem. Musisz go wciągnąć do swojej kapeli". Soren jest teraz z nami. Zaufałem Marco i to był dobry wybór. Zachowujcie się tak, jakby go tu nie było (o Sorenie). To świetny gitarzysta. Jest dla mnie bardzo ważny. Fantastyczny facet. Wszyscy ci goście to świetni muzycy (o swoich instrumentalistach). Różnica między nimi a kapelami z wielkim ego jest taka, że kiedy jesteś z tymi ludźmi w trasie, fajnie jest zjeść wspólnie śniadanie, jechać razem z nimi w aucie. Nikt nie pali, nikt nie chleje, to dobrze robi tej grupie. To czyni nas szczęśliwymi.
Anders Olinder: Spędziliśmy razem tyle godzin w samochodach i pokojach hotelowych... to jak mała rodzina. To ważne, żeby atmosfera była dobra.
Glenn Hughes: Nie mogę się doczekać, kiedy pojadę z nimi do Ameryki Południowej, gdzie jeszcze nigdy nie byłem, do Rio itd. Za kilka tygodni będziemy w Tokio, a później w Indiach. Lubię zabierać ich ze sobą, dzięki temu czuję się świeżo. Uwielbiam ich. Gdybyście mieli grać w mojej kapeli, musiałbym sprawdzić, czy nie macie jakichś problemów, czy nie zaatakujecie mnie w nocy nożem (śmiech).
Anders Olinder: Nazywamy go "papą".
Glenn Hughes: Jestem "papą", choć nie mam żadnych dzieci. Mówię tak o sobie od paru lat z jakichś niezrozumiałych powodów. Przezywają mnie też "wielki tatuś" (śmiech). 75 kilogramów niekoniecznie kojarzy się z "wielkim tatusiem", ale kiedyś byłem większy.
Ostatni raz byłeś w Polsce osiem lat temu, w 2001 roku...
Glenn Hughes: Tak, lubię wracać do Polski. Chcę pokazać nowym fanom moją nową muzykę. Dyskutowaliśmy na temat doboru kawałków na trasie. Kiedy gram we wschodniej Europie, w Rosji i tu, ilość fanów Deep Purple jest w tych regionach cholernie wielka. Robert Plant nie zagrałby dla Was utworów Led Zeppelin. Ale ja czuję, że powinienem zaśpiewać numery z czasów Mark III i Mark IV, bo są częścią mnie. Kiedy zobaczycie, jak je wykonuję, zauważycie, że sprawia mi to przyjemność. Gdyby tak nie było, nie grałbym ich. Tu nie chodzi o pieniądze. Nie robię już nic dla pieniędzy. Tu chodzi o miłość.
Czy grywasz coś z "Seventh Star"?
Glenn Hughes: Nie. Nie zagram nic z tamtego okresu mojej działalności, chyba że z Tonym. Chcę, żeby to było jasne. Taki dźwięk ciężko podrobić. On jest królem tego dźwięku, dzięki plastikowym palcom. Próbowałem grać parę piosenek z czasów współpracy z Tonym, ale to już nie brzmi tak samo.
Czy planujesz nagrać jakiś album z Tonym?
Glenn Hughes: Na razie nie mamy z Tonym takich planów, ale mogę wam powiedzieć, że ilekroć widzę się z nim w Los Angeles, jemy razem obiad i dyskutujemy o następnym albumie.
Te pytanie wynika z faktu, że kiedy wyszło "Fused", krążyła plotka o możliwej trasie koncertowej, z której ostatecznie nic nie wyszło. A coś takiego byłoby naprawdę wielkim wydarzeniem.
Glenn Hughes: Chcieliśmy zrobić trasę. Nie wiem, czy się w tym orientujecie, ale kiedy pięć lat temu ukazało się "Fused", mieliśmy kontrakt z Sanctuary Records, podobnie jak Robert Plant. Wszystkie nasze albumy, które ukazały się w tamtym roku, nawet Roberta, skończyły marnie. To, co wydało wtedy Sanctuary, było klęską, bo wytwórnię szlag trafił. "Fused" trafiło na rynek i nie było promowane, gdyż w promocję nie włożono żadnych pieniędzy. Nie da się wydać przeboju w żadnym kraju, jeśli nie masz wsparcia finansowego. Nie da się tego zrobić. Tak działa przemysł muzyczny. Jeśli waszej płyty nie będzie na półkach, to możecie zapomnieć o trasie, bo inaczej stracilibyście miliony dolarów.
W czasach internetu niektórzy zaprzestają wydawania płyt. Co najwyżej biorą swoją kapelę, jadą w trasę i promują swoją muzykę, ale nie nagrywają niczego nowego w obawie, że to się nie sprzeda z powodu internetu. Jakie ty masz do tego podejście?
Glenn Hughes: Uwielbiam nagrywać swoje albumy, nawet nie wiecie, jak bardzo. Ale największą radość daje granie koncertów, cała miłość płynie z występowania dla ludzi co wieczór. Płyty są obecnie jak dinozaury, to już się teraz nie liczy. Znaczenie ma tylko to, jak dobrzy jesteście na żywo. Czy na żywo potraficie być dobrymi piosenkarzami, perkusistami, klawiszowcami czy gitarzystami. Czy widać wasz warsztat. Każdy może teraz nagrać dobrze brzmiącą płytę. Wierzcie lub nie, ale mogę sprawić, że każdy z was tu zebranych zabrzmi lepiej niż Britney Spears, każdy z was.
Ostatnie pytanie. Kiedy nagrywaliście "Seventh Star", pierwotnie miał to być poboczny projekt Iommiego, a nie płyta Black Sabbath, ale wytwórnia i tak wydała ją pod szyldem Black Sabbath. Jak się z tym czułeś?
Glenn Hughes: Bardzo mi się to nie podobało. Nigdy nie czułem się wokalistą Black Sabbath. Uwielbiam Iommiego, ale nie jestem członkiem tej kapeli. Nie lubię być zmuszany do czegoś. Uważam, że muzyka jest ważniejsza.