- Koncerty
- terminy koncertów
- galeria zdjęć
- relacje z koncertów
- Wieści
- wieści muzyczne
- kocioł
- dodaj wieść
- Płyty
- recenzje płyt
- zapowiedzi premier
- Wywiady
- wywiady
- Ogłoszenia
- ogłoszenia drobne
- dodaj ogłoszenie
- Zobacz
- wywiady
- forum
- linki
- rekomenduj muzykę
- korozja
- sondy - archiwum
- Redakcja
- o nas
- szukamy pomocników
- reklama
- polityka cookies
- kontakt
- Konto
- zaloguj się
- załóż konto
- po co?
wywiad: Destruction
Wykonawca: | Schmier - Destruction (gitara basowa, wokal) |
strona: 1 z 1
Schmier - Destruction, Tradate 5.06.2005, fot. Shadowgate
rockmetal.pl: Cześć, Schmier! Zacznijmy od tego, co się ostatnio dzieje w obozie Destruction. Wasz długoletni perkusista, Marc Reign, odszedł po niemal dekadzie współpracy. Co się stało?
Marcel "Schmier" Schirmer, Destruction: Odszedł z różnych powodów. Z upływem lat ludziom zmienia się spojrzenie na świat i priorytety w życiu. Marc poznał nową dziewczynę, nie chciał już spędzać tyle czasu w trasie. Pojawiły się też różnice na tle muzycznym. Doszliśmy wspólnie do wniosku, że najlepiej będzie się teraz rozejść, zanim wszystko wymknie się spod kontroli i skończy się w jakiś nieprzyjemny sposób. Daliśmy mu wolną rękę w kwestii dokonania wyboru, po czym zaczęliśmy się rozglądać za nowym bębniarzem. Sądzę, że tak było dla wszystkich najlepiej. W przeciwnym razie jestem pewien, że doszłoby do niemałych problemów.
Czy macie już jakiegoś nowego pałkera na oku?
Póki co zaprosiliśmy do współpracy dwóch perkusistów i każdy z nich ma szansę zostać nowym garowym Destruction.
Kto w takim razie zasiądzie za bębnami dzisiejszego wieczoru (17 lipca 2010 r. w Balingen podczas festiwalu "Bang Your Head" - przyp. red.)?
Jest dziś z nami gość z Warszawy... znajomy znajomego, wiesz jak to działa. Pochodzi z otoczenia Vadera. Jest w porządku, dobrze pasuje do kapeli. Jego styl gry i umiejętności, jak również zachowanie, nam odpowiadają. To ważne, bo kiedy jesteś w trasie, spędzasz dużo czasu z tymi ludźmi w autokarze, więc to istotne, by się dobrze dogadywać. W przyszłym miesiącu wydamy ostateczną decyzję, co do tego, kto zostanie naszym nowym perkusistą. Może to będzie polski perkusista, zobaczymy (śmiech).
Po romansie z AFM postanowiliście wrócić do Nuclear Blast. Jak do tego doszło?
Kiedy po "Metal Discharge" odchodziliśmy z Nuclear Blast, było nam trochę przykro, ale musieliśmy to zrobić, ponieważ nasi menedżerowie podjęli taką decyzję. Mimo to pozostawaliśmy w kontakcie z Nuclear Blast. Oni zawsze nam pomagali, między innymi z merchandisem w ostatnich latach. Gdy nasza umowa z AFM dobiegła końca, wytwórnia chciała nas zatrzymać, ale nas ciągnęło z powrotem do Nuclear Blast, ponieważ to najlepsza wytwórnia dla heavy metalu. Żadna inna nie może się z nią równać.
A teraz macie z Nuclearem kontrakt na jeden album, czy...?
Na trzy albumy. I wiesz, wielu moich przyjaciół jest tam zatrudnionych, a fajnie pracuje się z ludźmi, których lubisz i którzy są w 100% zaangażowani w metal.
W jakich odstępach czasowych planujecie wydać te albumy?
Zobaczymy, średnio dajemy sobie dwa lata na nagranie krążka. W styczniu 2011 ukaże się nasz nowy album studyjny, pt. "Day of Reckoning". Większość materiału jest już zarejestrowana.
Możesz uchylić rąbka tajemnicy na jego temat? Czy będzie bardziej w stylu "D.E.V.O.L.U.T.I.O.N.", czy raczej waszych starszych dokonań?
Na pewno jest szybszy, bardziej thrashowy i bezpośredni. Mniej w nim elementów groove metalu, jakie można było znaleźć na "D.E.V.O.L.U.T.I.O.N.". "Day of Reckoning" stawia głównie na thrashowe gitary. Napisaliśmy też na jego potrzeby bodaj najszybszy numer, jaki w ogóle kiedykolwiek stworzyliśmy. Czujemy się z tym dobrze, ponieważ to w pewien sposób brzmi świeżo, a nowy perkusista da nam dodatkowy zastrzyk energii. Wiesz, kiedy jesteś już długo na scenie, musisz umieć sobie udowodnić, że wciąż potrafisz skopać ludziom dupsko. A ten album zdecydowanie taki będzie.
Czy macie zamiar wejść w bardziej ekstremalne klimaty? Uczynić wasze dokonania jeszcze bardziej brutalnymi?
Sądzę, że część nowego materiału brzmi dość ekstremalnie. Brzmienie tych piosenek definitywnie nie jest komercyjne, ciągnie raczej w kierunku "The Antichrist" pod względem szybkości i surowości.
Do udziału w nagrywaniu "D.E.V.O.L.U.T.I.O.N." zaprosiliście Jeffa Watersa z Annihilator...
Tak, Jeff Waters zawsze powtarzał, że pewnego dnia chciałby zagrać na albumie Destruction. "Infernal Overkill" było jedną z jego pierwszych metalowych płyt. Jest naszym starym fanem. A my z kolei jesteśmy fanami Annihilator, no i do tego łączy nas prawdziwa przyjaźń. Napisałem do niego maila z pytaniem, czy miałby ochotę gościnnie u nas wystąpić i od razu się zgodził. Wysłałem mu kawałek, spodobał mu się i wszystko poszło gładko. On jest jednym z najlepszych gitarzystów w heavy metalu. Zawsze przechodzą mnie ciarki, kiedy słyszę jego grę, jest fantastyczna. No i jest nieźle zakręcony.
W tym roku wydaliście wasze monumentalne DVD, pt. "A Savage Symphony - The History of Annihilation". Skąd wziął się na nie pomysł?
Chcieliśmy zrobić coś specjalnego na rocznicę, ale żeby nie wyszło z tego standardowe, koncertowe DVD z paroma urywkami z backstage'u. To miało być coś unikalnego, dlatego zarejestrowaliśmy nasz występ na "Wacken Open Air" z byłymi członkami zespołu i trzema zestawami perkusyjnymi. Musieliśmy też spisać całą historię, ponieważ wielu ludzi pytało nas o dzieje grupy i wpierw trzeba było to uporządkować. Gdy już się z tym uporaliśmy, nawet ja dowiedziałem się o Destruction rzeczy, o których wcześniej nie miałem pojęcia, gdyż każdy zobaczył te wydarzenia ze swojej perspektywy i każdy miał inne odczucia odnośnie rozpadu kapeli czy jej wczesnych dni. To było interesujące i bardzo emocjonalne. Spędziliśmy całe miesiące nad produkcją, wszyscy byli w to zaangażowani, łącznie z byłymi muzykami. Po tym doświadczeniu stali mi się bliżsi, niż kiedy grali w zespole. Wiecie, to jak jedna wielka rodzina.
Czy nie chciałbyś kiedyś nagrać jakiegoś solowego projektu z muzyką zupełnie inną niż to, którą na co dzień prezentujesz w Destruction?
Nagrałem parę albumów z Headhunter, które stylistyką nawiązują do klasycznego heavy metalu. Jeżeli w przyszłym roku znajdę trochę czasu, to chciałbym do tego wrócić, o ile chłopaki też będą dyspozycyjni, bo perkusista Jorg Michael działa na pełen etat w Stratovarius i jest bardzo zajęty, więc zobaczymy.
Pytanie z zupełnie innej beczki. Słyszałem, że wziąłeś udział w procesie dubbingowania niemieckojęzycznej wersji kreskówki "Metalocalypse"...
Tak, to była fajna zabawa. Mieliśmy tam parę odcinków - ja, Doro i Mille. Podkładaliśmy głos pod jakieś poboczne postaci, dwa słowa tu, zdanie tam, gdzieś jakieś wrzaski, takie drobnostki. Ale było świetnie. To fantastyczny serial.
Zawsze zastanawiało mnie, czemu akurat chwyciłeś za gitarę basową, a nie "zwykłą"...
Tak naprawdę, to nigdy nie chciałem grać na basie, ale kiedy poznałem chłopaków, metalowa scena w Niemczech jeszcze nie istniała. Ci goście mieli swój zespół i spotkali mnie w klubie, gdzie grało się rock and rolla. Ja miałem długie pióra i cały ten image. Podeszli do mnie i powiedzieli, że świetnie wyglądam, a im potrzebny jest basista. Odparłem: "sorry, ale nie jestem basistą", na co oni rzucili: "ale dobrze wyglądałbyś jako basista". Następnego dnia wybraliśmy się do miasta, ci goście kupili mi gitarę basową i zanim się obejrzałem, byłem basistą. To było bardzo spontaniczne.
Jeszcze jedno pytanie z dziedziny historii: skąd wzięła się nazwa Destruction?
Kiedy utworzyliśmy zespół, chcieliśmy być bardzo ekstremalni, bardziej niż ktokolwiek. Rozważaliśmy przeróżne nazwy, ale dopiero słowo Destruction niosło z sobą dla nas wystarczająco wiele mocy. Odnosiło się to też do naszej muzyki... wiesz, soniczne zniszczenie, taki właśnie sens stoi za tą nazwą.
Jakie nazwy rozważaliście na początku?
Nie pamiętam już, to było dawno temu. Każdy z nas miał swoją listę z propozycjami, siedzieliśmy, piliśmy sobie i debatowaliśmy. Nazwa Destruction pochodzi od Tommy'ego Sandmanna, naszego perkusisty, a my uznaliśmy, że pasuje naprawdę dobrze. W tamtych czasach znalezienie nazwy nie było jeszcze takie trudne, teraz to naprawdę skomplikowana sprawa, ponieważ tyle nazw jest już zajętych.
Jako Destruction macie swoją, nazwijmy to, maskotkę, czyli Szalonego Rzeźnika. Kto wymyślił tę postać?
Mieliśmy taki numer, który Mike (Sifringer, gitarzysta grupy - przyp. red.) stworzył... to był nasz pierwszy utwór. Mike napisał do niego zarówno muzykę, jak i tekst. Zainspirowała go nieco historia Kuby Rozpruwacza. Kiedy w 1987 roku nagrywaliśmy naszą drugą EPkę, wpadłem na pomysł, żeby zrobić okładkę, na której gość cierpiący na rozszczepienie osobowości widzi siebie w lustrze. Kiedy już wydaliśmy ten album, "Mad Butcher" stał się naszym hitem. Nie planowaliśmy ani nie spodziewaliśmy się tego, tak się po prostu stało. Ludziom spodobała się i piosenka, i okładka, i z czasem ta postać stała się na swój sposób kultowa. Potem wszyscy wiecznie pytali, czy Szalony Rzeźnik powróci na okładkach lub w treści utworów. I czasem wracał, ale nie zawsze, bo nie chcieliśmy stać się nudni. Trzeba zachować umiar.
A nie myśleliście, żeby kiedyś uatrakcyjnić przedstawienie, wpuszczając na scenę kogoś w przebraniu Szalonego Rzeźnika?
W sumie, to już to zrobiliśmy... jest na nowym DVD. Można tam zobaczyć Szalonego Rzeźnika w towarzystwie półnagich więźniów, głównie dziewczyn. Używaliśmy tego wyłącznie na potrzeby wielkich lub szczególnych występów. To była fajna zabawa, ale nie możemy tego stosować zbyt często, bo by się przejadło. Ostatecznie, jesteśmy kapelą thrashową. W zeszłym roku wykorzystaliśmy to parę razy przy dużych koncertach. Niektórzy fani to uwielbiali, inni wprost przeciwnie... z powodu roznegliżowanych dziewczyn.
Kto nie lubi roznegliżowanych dziewczyn?
No właśnie. Wiesz, jacyś obrońcy metalowego ducha, którzy twierdzili, że jesteśmy thrashowi, że nie nazywamy się Manowar. A to tylko zabawa. Niektórzy po prostu podchodzą do tego zbyt poważnie. A gość, który wciela się w Szalonego Rzeźnika idealnie pasuje do tej roli pod względem wizualnym. Do tego jest aktorem i charakteryzatorem, więc sam robi sobie wszystkie efekty.
W roku 2013 będzie 30-lecie Destruction...
O kurwa, rzeczywiście. To już za trzy lata. Jasna cholera.
Jakieś plany z tym związane?
Na pewno zagramy jubileuszowe koncerty napakowane różnymi niespodziankami. Nie wiemy jeszcze, co dokładnie miałoby to być, ale pewnie zaprosilibyśmy dawnych członków na scenę, sprowadzilibyśmy Szalonego Rzeźnika...
Jesteście już w interesie kawał czasu. Patrząc na to wszystko z tej perspektywy, czy zmieniłbyś coś, gdybyś mógł?
Nie bardzo. Całe życie to jedno wielkie doświadczenie. Człowiek ciągle uczy się i wyciąga wnioski z tego, co mu się przytrafia. Nie wszystkie z tych doświadczeń są miłe, ale to cię kształtuje. Nie jestem typem gościa, który chciałby zawrócić czas albo patrzeć wstecz. Sądzę, że ważnym jest, aby żyć chwilą, cieszyć się teraźniejszością i czerpać naukę z przeszłości. Niczego bym nie zmienił. Niektóre wybory, których dokonałem, nie były przyjemne, ale może musiałem je podjąć, żeby być tu, gdzie jestem teraz.
Słyszałem, że jesteś zadeklarowanym fanem piłki nożnej...
Tak, kiedyś szalałem na tym punkcie, ale obecnie się trochę uspokoiłem, bo nie mam już na to tyle czasu. Kiedyś sam też grałem.
Jest jakaś konkretna drużyna, której kibicujesz?
Zawsze wspierałem Borussię Monchengladbach. Byli bardzo dobrzy w latach 70-tych, ale na przestrzeni ostatnich 20 lat bardzo spadli w lidze. Mieszkam w rejonie Freiburga, więc kibicuję również SC Freiburg.
Podobno kiedyś miałeś nawet swoją własną pizzerię...
Tak, "Barracuda", byłem jej właścicielem przez dziesięć lat. Ale w pewnym momencie musiałem podjąć decyzję, bo zawodowe granie oznacza mnóstwo pracy. Całą masę rzeczy i umów załatwiamy sami, bez pośrednictwa menedżera, wliczając w to koncerty. Musiałem więc zadecydować, czy traktuję kapelę bardziej hobbystycznie, czy na poważnie. Postanowiłem, że poświęcę jeszcze trochę lat rock and rollowi, bo uważam, że to dar móc to robić. Takie rzeczy, jak prowadzenie knajpy, mogę sobie zostawić na starość. "Barracuda" była pizzerią i koktajl barem, świetna sprawa, ale niestety już nie istnieje. Najpierw sprzedałem lokal, potem jakiś nadziany koleś kupił cały budynek i teraz tam mieszka.
W tym roku odszedł od nas nieodżałowany Ronnie James Dio. Jako jego wieloletni fan, chciałbym cię zapytać, czy masz jakieś związane z nim wspomnienia?
O tak, kochałem Dio. W czasach naszej młodości, dorastaliśmy z jego głosem, zwłaszcza z epoki Rainbow i Black Sabbath. Kiedy zakładaliśmy Destruction, Black Sabbath byli bardzo popularni. Potem Dio wydał swój pierwszy solowy album, "Holy Diver". Dla nas on zawsze był niczym bóg. Gdy go spotkałem po raz pierwszy, był dla mnie bardzo miły i sympatyczny. To był świetny człowiek, trzeźwo myślący, wyjątkowo przyjazny i wykształcony. Jeden z moich najlepszych przyjaciół przez wiele lat był technikiem w jego zespole, toteż cały czas był z nim w trasie. Dzięki temu poznałem mnóstwo historii na jego temat. Na wszystkich festiwalach, na których z nim występowaliśmy, on czy jego żona zawsze wpuszczali nas z boku sceny, jeśli chcieliśmy zobaczyć występ. Wielu wykonawców nie pozwoli wam się zbliżyć podczas swojego show, ale nie Dio. To była niesamowita postać.
Ok, dzięki wielkie za wywiad. To była prawdziwa przyjemność.
Ja też dziękuję. Do zobaczenia na koncercie.